Makbet i Poprzednicy – Szekspir na ekranie
Ilu reżyserów, tyle wizji – to stwierdzenie trafne jest także w odniesieniu do ekranizacji dzieł renesansowego dramaturga. William Szekspir stanowił inspirację dla reżyserów już we wczesnym okresie kinematografii i pozostaje nią po dziś dzień, na co dowodem są liczne próby zaadaptowania jego twórczości na potrzeby filmów, w tym ta ostatnia – Makbet w reżyserii Justina Kurzela.
Nieme początki i era mistrzów
W 1898 roku światło dzienne ujrzał trwający trzy minuty film Król Jan, będący jednocześnie pierwszą w historii ekranizacją dzieła Szekspira. W epoce kina niemego twórczość dramatopisarza cieszyła się szczególną popularnością wśród filmowców z uwagi na fakt, że utwory jego autorstwa nie były objęte prawami autorskimi. Efektem tego był m.in. Hamlet z 1921 roku z Astą Nielsen w roli tytułowej. Obsadzenie kobiety w roli duńskiego księcia sprawiło, że twórcy zdecydowali się zmienić treść tragedii – Hamlet okazuje się być kobietą ukazywaną jako mężczyzna – wszystko z myślą o następstwie tronu. W wyniku tej drobnej modyfikacji, niektóre powiązania pomiędzy postaciami zostały ukazane w zupełnie nowym świetle – m.in. zażyłość Hamleta i Ofelii.
Już po zakończeniu ery kina niemego, dwóch mistrzów filmu, Orson Welles oraz Laurence Olivier, zekranizowało łącznie sześć sztuk Szekspira. Welles, słynący z tendencji do wprowadzania licznych modyfikacji we własnych produkcjach, wymusił na studiu Republic Pictures, by umożliwiono mu nakręcenie niskobudżetowej ekranizacji Makbeta (1948). Welles wprowadził liczne zmiany w fabule – m.in. dodał kolejne sekwencje z udziałem czarownic, czy usunął większość scen, w których pojawiał się król Duncan. Wszystko po to, by uczynić utwór mniej teatralnym, a bardziej kinowym. Najważniejszą i najbardziej odważną ze zmian było wkomponowanie nowej postaci – Ojca Świętego. W filmie recytuje on modlitwę do świętego Michała; reżyser wyjaśniał później, że pojawienie się tego bohatera miało na celu podkreślenie utarczek pomiędzy nowymi a starymi religiami.
Szekspir po japońsku
Akira Kurosawa złotymi zgłoskami zapisał się nie tylko w historii kinematografii, ale także zrewolucjonizował sposoby ekranizacji dzieł Szekspira. W trakcie swojej bogatej kariery przeniósł na ekran Hamleta, Makbeta oraz Króla Lear. Szekspir po japońsku – tak mógłby brzmieć zbiorczy tytuł ekranizacji tych dramatów w jego wykonaniu. Japoński mistrz pozwolił sobie zarówno na ingerencję w treść literackich pierwowzorów, jak i brzmienie ich tytułów. Kręcąc Tron we krwi, bo taki tytuł nadano Makbetowi, Kurosawa przeniósł realia tragedii do swojej ojczyzny, a ponadto zmienił personalia bohaterów. W filmie tym Asaji, japoński odpowiednik Lady Makbet, kryje swą przebiegłość pod bladym, kamiennym obliczem. Na uwagę zasługuje rola Isuzu Yamady – w jej wydaniu Lady Makbet niczym zły duch, najpierw nieśmiało, później z coraz większą zaciętością, sugeruje mężowi możliwe rozwiązania przepowiedni, jakie otrzymał. To ona staje się głównym katalizatorem poczynań samuraja walczącego w służbie księciu Pajęczynowego Zamku. Nazwa fortecy też wydaje się nie być przypadkowa – pajęczyna staje się symbolem fatum ciążącego nad głównym bohaterem i jego żoną.
Wartym zaznaczenia jest fakt, że Kurosawa konsekwentnie wprowadzał zmiany w fabule pierwowzoru – rezygnując z pojawienia się w filmie części przepowiedni o tym, że główny bohater zginie z ręki osoby niezrodzonej z kobiety, jednocześnie zmarginalizował postać japońskiego odpowiednika Makdufa, aby w końcu zmienić formę uśmiercenia Washizu.
Dużo większą wierność oryginałowi zachował Roman Polański. Tragedia Makbeta w jego reżyserii wręcz ocieka przemocą. Spekuluje się, że jej wyraźna obecność w filmie została spowodowana tragiczną śmiercią ciężarnej żony reżysera, która zbiegła się z okresem kręcenia obrazu. Polański nie unikał naturalizmu aż do samego końca – z kronikarską skrupulatnością przeniósł na ekran najpierw scenę brutalnego morderstwa króla, następnie dekapitacji Makbeta. Owocem wszystkich tych zabiegów było powstanie prawdopodobnie najwierniejszej adaptacji Makbeta w historii kinematografii.
Szekspir kontra nowoczesność
Lata 90. minionego stulecia przyniosły jeszcze świeższe i bardziej nowoczesne spojrzenie kinematografii na twórczość Szekspira. Właśnie wtedy powstała jedna z najmocniej zapisanych w popkulturze filmowych adaptacji Romea i Julii, w której w parę kochanków z Werony wcielili się Leonardo DiCaprio oraz Claire Danes. W melodramacie wyreżyserowanym przez Baza Luhrmanna odniesienia do oryginału były dość silne – pomimo przeniesienia czasu akcji do współczesności i uczynienia z rodów Kapuletich i Montekich dwóch rywalizujących ze sobą gangów. Mniej powiązań można odnaleźć pomiędzy filmem Zakochana złośnica z nieodżałowanym Heathem Ledgerem w roli głównej, a komedią Poskromienie złośnicy, na kanwie której oparto jego fabułę. Duża doza rubasznego humoru, charakterystycznego dla tego typu produkcji skierowanych do młodzieży sprawiła, że cały film w niewielkim stopniu przypomina o szekspirowskich inspiracjach reżysera.
Ostatnią i prawdopodobnie najbardziej śmiałą próbą zmierzenia się filmowców z potęgą szekspirowskich dzieł, jaka ukazała się na ekranach kin, była animacja Gnomeo i Julia. Kochanków z Werony reprezentują w filmie krasnale ogrodowe, a zwaśnione rody to po prostu figurki będące własnością żyjącej ze sobą w niezgodzie pary. O ile dla dorosłego widza subtelne odniesienia do Romea i Julii mogą być urocze (krasnale mieszkają przy ulicach Kapuleckiej i Monteckiej, a William Szekspir pojawia się w filmie osobiście, by wprost napomknąć o prawdziwej historii Romea i Julii), o tyle nie można na to liczyć w przypadku grupy docelowej, czyli dzieci. Zaskakiwać może śmiałość twórców w dosłownym przedstawianiu śmierci bohaterów. Ostatecznie slapstickowość całokształtu i zmiana zakończenia na mniej drastyczne, pozytywnie wpłynęły na odbiór i przyćmiły miejscami przesadną dozę przemocy.
Makbet: wstępując w XXI wiek
Makbet Justina Kurzela to mieszanka klasyki i nowoczesności. Długie ujęcia zamglonych szkockich wzgórz przeplatają się ze scenami batalistycznymi, zrealizowanymi techniką slow motion – podobnie jak miało to miejsce w 300. Pod względem audiowizualnym jest to dzieło niemalże kompletne.
Warstwę scenariuszową charakteryzuje znaczna teatralizacja – monologi wewnętrzne postaci wypowiadane są na głos. Wpływ scenarzysty na warstwę językową był znikomy – aktorzy recytują swoje kwestie w języku staroangielskim. Najlepiej pod tym względem, jak i w ogóle, wypadł Michael Fassbender – jego pełne napięcia i zawziętości oblicze w pełni prezentuje Makbeta z początku jako zalęknionego, a później nieugiętego rycerza, zaślepionego wizją uzyskania władzy. Wyszeptana przez niego kwestia O, full of scorpions is my mind! stanowi ważny punkt nie tylko materiałów promocyjnych filmu, ale i jego całości – co ciekawe, wybrzmiewa znacznie lepiej niż monolog Makbeta nad ciałem zmarłej żony. Fassbenderowi na ekranie partneruje Marion Cotillard – Lady Makbet w jej wykonaniu brakuje choćby szczypty demoniczności – trudno jest uwierzyć, że tak słaba osobowość byłaby w stanie skłonić męża do popełnienia zbrodni. Parze pierwszoplanowych bohaterów towarzyszy cała plejada tych równie ważnych, lecz zmarginalizowanych przez mało przekonywującą grę aktorską. Szczególnie na tym polu poległ Sean Harris – biorąc pod uwagę jego świetną (mimo, że drugoplanową) rolę w Rodzinie Borgiów, można było spodziewać się po nim czegoś bardziej wyrazistego.
Zakończenie filmu mimo, że wszystkim znane od początku, nie zachwyca wykonaniem. Widząc odartą z upiększeń ekranizację szekspirowskiej tragedii, można by spodziewać się czegoś bardziej patetycznego i zapadającego w pamięć. Tym samym Makbet nie dołączy raczej do grona klasyków, choć już w przededniu premiery stanowi ważny punkt w historii filmowych adaptacji sztuk Williama Szekspira, jako pierwsze poważne tego typu przedsięwzięcie w XXI wieku.
Anna Pilarska