Uniwersum DC [ARTYKUŁ] Snyder Squad okiem ambiwalentnego fana
Ostatniej nocy miałem koszmar. Zlany potem, zerwałem się z łóżka targany wewnętrznym uczuciem niepokoju. Przysiągłbym, że z ciemności szczerzyło się do mnie wykręcone oblicze Jareda Leto jako Jokera. Do rana nie zmrużyłem oka. Śniłem, że wybrałem się do kina na seans Ligi sprawiedliwości. W mojej wizji bliskiej przyszłości, superprodukcja na motywach komiksów wydawnictwa DC okazała się niewyobrażalnym gniotem, nudnym, schematycznym i skrojonym pod odbiorcę z IQ szympansa. Bardzo zasmucił mnie ten fakt.
Odział Samobójów
DC Extended Universe, bo tak zwie się franczyza filmowa zapoczątkowana w 2013 przez Człowieka ze stali, nie opuszcza zła passa. Mimo niespodziewanego sukcesu komercyjnego jak i artystycznego (jeżeli za takowy można uznać 92% pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomateos) filmu Wonder Woman), uniwersum DC wciąż cieszy się złym PR-em, a na nadchodzącej Lidze Sprawiedliwości internauci od miesięcy wieszają psy. Obrazy DCEU produkowane przez Warner Brothers, zostały zaplanowane jako konkurencja dla Marvel Cinematic Universe (dzieła z Iron Manem, Kapitanem Ameryką i większością podopiecznych Stana Lee), jednakże w przeciwieństwie do serii zarządzanej przez koncern Disneya, są systematycznie miażdżone przez krytykę a wśród widzów cieszą się co najwyżej umiarkowanym entuzjazmem. Tradycją stała się powielana w mediach społecznościowych mantra: „oto nadchodzi ostatnia deska ratunku dla DCEU” – przytaczana z okazji premier, nowych widowisk komiksowego uniwersum DC. Gdzie szukać przyczyny takiego stanu rzeczy?
Wiele głosów uważa, że należałoby o to zapytać Zacka Snydera, człowieka, któremu powierzono kinematograficzny ster raczkującego DCEU. Amerykański reżyser, mający na swoim koncie adaptacje komiksów 300 i Watchmen: Strażnicy, jest wskazywany palcem jako przyczyna większości nieszczęść, które spadły ostatnio na świat Nietoperza z Gotham i Kryptończyka z loczkiem. Spod ręki Snydera wyszedł wspomniany Człowiek ze stali, Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, a w przyszłym miesiącu zadebiutuje Liga Sprawiedliwości (gdzie reżyser rozstał się z projektem na etapie post-produkcji z powodu rodzinnej tragedii). Snyder pełni także funkcję producenta wykonawczego przy innych filmach DCEU. Jego dzieła określa się mianem mrocznych do przesady, topornych i niezrozumiałych dla osób nie czytających namiętnie komiksów.
Niezbyt imponujące wyniki kasowe wymienionych wyżej obrazów, fiasko artystyczne innych części franczyzy (Suicide Squad), doprowadziły do przetasowań w Warner Brother w wyniku których, ograniczono wpływ Snydera na przyszłe filmy. Funkcję dyrektorów kreatywnych trzymających piecze nad uniwersum DC przejęli: ceniony twórca komiksów, Geoff Johns oraz Jon Berg, jeden z naczelnych producentów w studiu Warnera. Niespodziewane odstąpienie Snydera od prac nad Justice League i zastąpienie go Jossem Wheedonem (twórcą kinowych Avengers), zostało przyjęte przez wielu fanów popkultury z entuzjazmem i westchnieniem ulgi. Dla mnie jest to postawa niesprawiedliwa, gdzie reżysera wskazuje się jako „chłopca do bicia”, obarczonego naczelną winą za niepowodzenie produkcji DCEU wśród masowej widowni. Bo tak po prawdzie, nie uważam, żeby były to filmy tak złe jak się je maluje, a nawet wręcz przeciwnie. Przyczyn ich niedoskonałości trzeba szukać gdzie indziej.
„Niebezpieczne Dni”
Zacznijmy jednak od początku. W 2012 roku Christopher Nolan kończy z przytupem trylogię Mrocznego Rycerza. Seria prezentująca realistyczne i mroczne podejście do tematyki superbohaterskiej zaskarbiła serca fanów, zasilając tym samym konta producentów z Hollywood milionami dolarów. Niestety, Angielski reżyser nie był zainteresowany kontynuacją przygód Batmana, a Warner nie posiadał w portfolio innych filmów komiksowych (nie licząc nieudanej Zielonej Latarni, o której lepiej zapomnieć). Jednocześnie oczy ludzi związanych z kinowym przemysłem zwróciły się w stronę Marvela, który rozbił bank pieniędzy, łącząc losy swoich bohaterów w Avengers. Dodatkowo franczyza inkasowała potężne zyski, dzięki cyklicznym premierom, powiązanych ze sobą produkcji ze świata Stana Lee. Włodarze WB postanowili nie zostawać w tyle i skopiować pomysł konkurencji, otwierając nowy rozdział w historii ekranizacji postaci DC.
2013 rok, pierwszy twór DCEU atakuje kina pod postacią solowego filmu o przygodach Supermana, zarabiając przyzwoite pieniądze, ale zbierając przy tym mieszane recenzje. Snyder traktuje Kal-Ela jako wariację na temat Chrystusa, nie mogącego zaakceptować siebie ani jako człowieka ani istoty wyższej. Reżyser w scenach zniszczenia Metropolis tworzy alegorie do wydarzeń z 11 Września 2001 roku, jednakże w zalewie wizualnych fajerwerków, cytatów i easter eggów, nie oferuje angażującej widza opowieści. Ton Człowieka ze stali jednoznacznie nasuwa skojarzenia z trylogią Mrocznego Rycerza (co ciekawe, Nolan był producentem MoS), jednak posępna stylistka dziwi fanów postaci Clarka Kenta, kojarzonego dotychczas z symbolem nadziei i pogodą ducha.
Podczas posiedzenia scenarzystów szukających pomysłów na sequel, w głowie Snydera rodzi się kontrowersyjny pomysł. A gdyby tak zamiast Brainiaca, Metallo czy innego klasycznego przeciwnika Kal-Ela, skonfrontować go z Batmanem? „O!” zdały się zakrzyknąć mądre głowy
z Warner Brothers, „Dobry pomysł! Wprowadzając więcej kultowych bohaterów, przygotujemy szybciej podwaliny pod kinowych Avengersów! Tfu! Chciałem powiedzieć, Ligę Sprawiedliwości!”. Ostatecznie, zachęceni przez producentów Zack Snyder i scenarzysta Chris Terro (laureat Oscara za tekst do Operacji Argo), idą za ciosem i upychają w szykowanym filmie dodatkowo: Wonder Woman, Lexa Luthora, Doomsdaya, Aquamana, Flasha, Cyborgra a samego Batmana wysyłają na chwilę w podróż w czasie (gdzie widzimy post-apokaliptyczną wizję przyszłości, poprzedzającą wydarzenia z Justice League).
Przekonani o sukcesie nadchodzącej produkcji, włodarze WB, pełną parą przystępują do prac nad kolejnymi filmami. Wśród głośnych zapowiedzi znajduje się Suicide Squad z Oscarowym aktorem Jaredem Leto, mającym wcielić się na tę okoliczność w postać Jokera, oraz Wonder Woman pierwszy film superbohaterski z kobietą w roli głównej oraz na stanowisku reżysera wielomilionowego blockbustera.
Comic Con w San Diego z 2015 roku, publiczności zostają zaprezentowane zwiastuny nadchodzących widowisk DCEU. Fani są wniebowzięci. Mimo pierwotnych obaw związanych z obsadzeniem w roli Mrocznego Rycerza, Bena Afflecka (aktora owianego niesławą za siermiężne odegranie postaci Daredevila w przeszłości), widownia zareagowała rykiem entuzjazmu, na widok mrukliwej góry mięśni w stroju nietoperza, w którą przeistoczył się sukcesor Christiana Bale’a. Pełen patosu ton trailera Batman v Superman mocno kontrastuje z wesołością, do której przyzwyczaił widzów Marvel. Także krótki teaser Sucide Squad zapowiadał niepokojący obraz z psychodeliczną Harley Quinn i Jokerem stylizowanym na Marlyna Mansona jako wisienką na torcie. Z każdym miesiącem bliżej premiery Świtu sprawiedliwości napięcie w mediach tężało. Do prasy docierały informacje o owacjach na stojąco jakie zgotował zarząd WB twórcom BvS na zamkniętych pokazach. Henry Cavill, odtwórca roli Supermana, określił film mianem „epickiego, porywającego i spektakularnego wizualnie”. Reakcje fanów uczestniczących w oficjalnej premierze również wychwalały produkcję pod niebiosa. Czyżby nadszedł krok milowy dla DCEU?
Jak wiadomo, nic z tego. 12 Marca 2016 roku, „Batman v Superman” trafia do kin i zostaje zjedzony żywcem przez krytyków filmowych. Produkcji zarzucono nieczytelną i przeładowaną fabułę, wszechobecny mrok, a reżyserowi brak wyczucia konwencji kina superbohaterskiego. Internetowe fora rozgrzewają się do czerwoności. Fani gorączkują się, że autor „300” zniszczył ich ukochane postaci, uśmiercił bez uprzedniej ekspozycji ważnych bohaterów oraz pogrzebał szansę DCEU na stanie się realną konkurencją dla Marvela. Po sieci zaczyna krążyć petycja, w której część miłośników komiksów DC, domaga się pozbawienia Amerykanina reżyserskiego stołka w przyszłych obrazach studia. Cały ten jazgot odbywa się przy akompaniamencie ziewania niedzielnych widzów w salach kinowych, umęczonych eksplorowaniem psychiki Bruca Wayna i zgłębianiem jego relacji ze zmarłą matką Marthą. Wpływy z kas biletowych są przyzwoite, jednak poniżej oczekiwań Warner Brothers. W celu ratowania sytuacji, do internetu zostaje naprędce wypuszczony nowy zwiastun Suicide Squad, pełen neonów, niewybrednego humoru oraz świecącej tyłkiem Margot Robbie, co mocno kontrastuje z posępną stylistyką BvS, jak i z poprzednimi materiałami promocyjnymi „Legionu Samobójców”. Gawiedź ponownie jest zachwycona. Gdzieś w mediach daje się słyszeć głos Snydera, który broni „Świtu Sprawiedliwości”, argumentując, że jego twórczość przesiąknięta komiksową estetyką i nie potrafiłby nakręcić starcia rycerza Gotham z synem Kryptonu inaczej.
Premiera Sucide Squad, ponownie pogrom w recenzjach. Mimo, że film wyreżyserował David Ayer, dziennik Guardian bezpośrednio obwinia Snydera o niepowodzenie filmu, który w odczuciu autora tekstu, jako producent wykonawczy, umieścił w Legionie… seksistowskie treści (wątek Harley Queen i Jokera), wymusił ponury ton wizualny oraz szukał ujścia dla swych chłopięcych fantazji, akceptując kuriozalny zarys fabularny (drużyna antybohaterów, zrzeszająca kultowych złoczyńców DC, walczy ze wściekłą, aztecką boginią chcącą zniszczyć świat). W dalszej części tekstu, dziennikarz maluje Zacka Snydera jako diaboliczny szwarzcharakter celowo robiący złe filmy i prezentujący ukochanych przez popkulturę superbohaterów w obrazoburczy sposób.
Smarzowski w pelerynie
Snyder to, Snyder tamto. Czy zmysł filmowy reżysera jest aż tragiczny i daleki od ducha komiksów, jak zarzuca mu się w niezliczonych recenzjach? A gdzie tam! Największym problemem DCEU jest to, że ich produkcje są zbytnio komiksowe. Snyder zdaje się myśleć, za poprzez cytat i aluzję do papierowego pierwowzoru, jego filmy zdobędą większą wartość artystyczną. Sięgając dzisiaj po dowolny komiks superbohaterski w salonie prasowym, natrafimy na podobny schemat. Pretekstowa, (dla nowych czytelników) kuriozalna fabuła, wyrwana z większego świata przedstawionego, którego pełne poznanie gwarantuje jedynie zapoznanie się z dziesiątkami utworów pochodnych. Wypisz, wymaluj przypadek Batman v Superman. Jednakże, Snyder czujący konwencję powieści graficznych, szuka inspiracji dla swojej twórczości w pozycjach, po które przeciętny zjadacz popkultury nie sięga, a co dopiero „normalny” odbiorca. Ba, reżyser traktuje komiks z powagą i namaszczeniem godnym obcowania z Ewangelią. Tam, gdzie Marvel puszcza do widzów oko i zachowuje dystans, Snyder celuje w realizm, przenosząc na ekran komiksowe światy ze wszystkimi ich zaletami i bolączkami.
Batman v Superman jest filmem głęboko osadzonym w mitologii hermetycznego uniwersum, którego historia nie jest jeszcze znana niedzielnemu widzowi a gdzie zasugerowane zostaje, że wiele zdążyło się już wydarzyć w świecie przedstawionym. Batman znajduje się po bliżej nieznanej traumie, na skutek której zginął jego pomagier Robin, a bohater pogrążył się w wewnętrznych psychozach, stając się antytezą wyznawanych przez siebie wartości. To postać złamana, niczym Wolverine z Logana znajdująca się na krańcu swej superbohaterskiej kariery. Wonder Woman również zdaje się być zblazowaną boginią, zrażoną do świata i dbającą wyłącznie o własne interesy. Depresyjny Superman pragnie natomiast normalnego, przyziemnego życia, na które nie może sobie pozwolić będąc dla ludzi niczym Bóg. Lex Luthor jest z kolei zwichrowanym, ekscentrycznym geniuszem, którego impulsywne działania wynikają z szeregu kompleksów i nieprzepracowanych traum, co jest u niego wspólne z Waynem (zbliżone podejście do motywacji łysego złoczyńcy można odnaleźć w komiksie Superman: Czerwony syn). Tego typu podejście do kultowych bohaterów, utożsamianych dotychczas z konkretnymi postawami i cechami charakteru, przyprawiło wielu fanów o zawroty głowy.
Mimo, że seans Świtu Sprawiedliwości w kinie, wywołał we mnie napady drzemki, jako element wchodzący w DCEU, jest to obraz totalny. Odwołujący się do klasycznych opowieści graficznych autorstwa Franka Millera, czyniący na dalszych planach aluzje do wielu wydarzeń ze świata uniwersum DC oraz prezentujący bohaterów w ludzki, pokręcony i nieoczywisty sposób, daleki od typowego przedstawienia herosów kina popularnego. Mimo całego swojego nadęcia, w dziele Snydera drzemie gorzki duch znany z wielu kart komiksów o Batmanie. Ben Aflleck i Henry Cavil zdają się autentycznie wierzyć w dylematy swoich bohaterów, a ja wierzę im.
Największą wadą produkcji jest zwyczajnie jej zbyt szybka realizacja w planie produkcyjnym Warnera. Bez uprzedniej ekspozycji i zaznajomienia widza z postaciami, na co Marvel poświęcił wiele lat, jesteśmy wrzuceni w środek obcego świata, rządzącego się swoimi prawami. Snyder kręcąc duchowego spadkobiercę Watchmenów i opowieść o połamanych przez życie bohaterach, równocześnie naginał swoje pomysły do wymogów amerykańskich producentów, którym marzyło się, że na film o psychicznym Batmanie mordującym ludzi, pójdą do kin rodziny z dziećmi. W rezultacie z BvS wykrojono pół godziny materiału, w tym wiele kluczowych elementów fabuły, w celu uczynienia obrazu bardziej przystępnym (wersja rozszerzona jest dostępna wyłącznie na Blu-ray). Ślepe gonienie za łatwym pieniądzem i chęć szybkiego skopiowania sukcesu Avengers przełożyły się na zły odbiór filmu przez widownię. Warner pragnął naprędce zbudować własne, złożone uniwersum DC i wykorzystać w nim autorskie zabiegi sprawdzone w trylogii Mrocznego Rycerza. Licząc na łatwy zysk, studio zatrudniło Snydera, kojarzonego z ambitnymi adaptacjami komiksów, a gdy ten dał studiu, to czego pragnęło, okazało się, że efekt końcowy jest niezrozumiały dla kinomanów.
Zła recepcja BvS spowodowała, że przerażeni producenci zaingerowali w mroczny kształt powstającego Suicide Squad, przebudowując go na kalkę Strażników Galaktyki, w wersji po narkotykach. Ostatecznie film balansujący między patosem a głupiutką komedyjką, rozczarował wielu widzów. Analogicznie do Świtu Sprawiedliwości w produkcji znajdziemy sporo smaczków, a osoby obeznane z komiksami mogą się nieźle bawić podczas oglądania, jednakże przeciętny odbiorca uzna obraz za kino klasy B z wielomilionowym budżetem.
Uniwersum DC – odrodzenie?
Oto prawdziwa przyczyna problemów DCEU, nie zależna od działań jednej osoby. Franczyza nie wie czym chce być, a jej kształt zmienia się w zależności od widzimisię producentów, pragnących w krótkim czasie, powtórzyć sukces, na którego zbudowanie Marvel poświęcił prawie dekadę. Produkcje Warnera balansują między szukaniem autorskiego języka, a bezpiecznym podążaniem tropem konkurencji. Patrząc na sukces Wonder Woman, można zaryzykować stwierdzenie, że obecnie zdecydowano się na obranie drugiej drogi. Próba ambitniejszego podejścia do tematyki superbohaterskiej w przypadku „Batman v Superman” zakończyła się niepowodzeniem, gdzie nawet część fanów DC była sceptyczna względem filmu. Suicide Squad okazał się efektownym teledyskiem, z fabułą zbudowaną wokół kilku klisz komiksowych. Widowisko z Gal Gadot w roli głównej, zrobiono więc przy linijce, bazując na sztampowej historii „od zera do bohatera”, okraszając całość sporą dawką humoru i luzu, wzorem dzieł od Stana Lee. Podobny los czeka zapewne Ligę Sprawiedliwości, mogącą okazać się bezpieczną kalką pierwszych Avengers.
Szkoda, że filmowcy zapominają, iż przed erą Marvela było wiele adaptacji powieści graficznych święcących kinematograficzne sukcesy. Może asekuranckie podejście Warnera zapewni DC duży zastrzyk gotówki, a może przyczyni się do wyczerpania formuły superbohaterskiej, ponieważ widzowie będą znudzeni oglądaniem bliźniaczych historii, pod innymi okładkami. W każdym razie, na zrealizowanie produkcji pokroju Mrocznego Rycerza czy Powrotu Batmana nikt się długo w Warner Brothers nie zdecyduje.
Zack Snyder próbował, ale podszedł to tematu zbyt radykalnie jak na wrażliwość przeciętnej osoby, kupującej dzisiaj bilet do kina. Dla mnie jest to wielka szkoda, gdyż filmy Amerykanina kryją w sobie wiele sekretów i smaczków, których odkrywanie osobiście dostarczyło mi wiele przyjemności. Z każdym kolejnym seansem, cenię wyżej Batmana v Supermana od Marvelowskiej Wojny Bohaterów, która paradoksalnie wbiła mnie w kinowy fotel, a podczas ponownego obejrzenia w domowym zaciszu, okazała się tylko pustawym zlepkiem scen akcji. Gdy ludzie pragną się odprężyć i zaznać przygody na srebrnym ekranie, Snyder opowiada ponurą opowieść o zdemoralizowanym świecie, gdzie nawet symbol nadziei jakim jest Superman to istota połamana wewnętrznie. Ton Snydera jest adekwatny do podejmowanych przez niego tematów, jednakże twórca snuje historie zbyt rozbieżne z dzisiejszym wyobrażeniem o kinie superbohaterskim. To opowieści, które należałoby opowiedzieć w ostatnich etapach tworzenia filmowego uniwersum DC, a nie rozpoczynać od nich jego budowę.
Czas pokaże, które współczesne filmy komiksowe zostaną zapamiętane, a które odejdą w niepamięć. Do sieci co chwilę trafiają buńczuczne zapowiedzi obrazów znajdujących się obecnie w przygotowaniu dla DCEU (np. historia młodego Jokera, osadzona w latach 80-tych), trudno powiedzieć, ile z nich doczeka się realizacji i jaki kształt ostatecznie uformuje się z franczyzy. Wspomniany Powrót Batmana (1992), kojarzony obecnie z rewolucją i mrocznym, jak na ówczesne standardy, podejściem do adaptowania przygód bohatera komiksu, w chwili premiery spotkał się z ostrą krytyką i dostarczył WB niskich zarobków. Może podobny los spotka filmy Snydera, a może reżyser pozostanie wyłącznie twórcą trafiającym do specyficznych geeków, patrzących na świat z dużą dozą pesymizmu? Ja zdecydowanie z chęcią obejrzałbym kolejne filmy o smętnych herosach od tegoż reżysera. Może doza jego wrażliwości ostanie się w nadchodzącej Lidze Sprawiedliwości a może zostanie mocno okrojona. Jedno jest pewne, pozostaje mieć nadzieję, że kluczowe dla DCEU widowisko, nie podzieli losu dziecinnych potworków pokroju Batman i Robin, powstałych w przeszłości na skutek działań studia, ukierunkowanego na wysokie wpływy z kas kinowych.
Michał Wasilewski