House of Cards, czyli fantastyczny paradoks
Dzisiejszy artykuł poświęcony jest serialowi w całości wyprodukowanemu przez Netflix. Nie ukrywam, że zdaję sobie sprawę z momentu, w którym się pojawia. To chwila, w której kariera głównego aktora – Kevina Spacey’ego upada jak tytułowy domek z kart. Sprawa ta jednak nie powinna mieć wpływu na odbiór serialu, a niestety ma.
2010 rok to moment, w którym Amerykanie postanowili zrobić swoją wersję brytyjskiej mini serii o tym samym tytule, która to z kolei jest oparta na doskonałej powieści autorstwa Michaela Dobbs’a. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę, bo Netflixowi udało się wycisnąć z tej historii wszystko (jak do tej pory 5 sezonów).
Po pierwsze kto?
Jeden z atutów to interesująca obsada House of Cards, czyli Kevin Spacey, Robin Wright i niby powiew świeżości ze strony Kate Mary (tak, jest siostrą Rooney Mary, niestety nie aż tak utalentowaną). Przyznać jednak należy, że serial przyciągnął widzów jednym nazwiskiem – Fincher. Winnym jest pamiętać, że twórca Zaginionej Dziewczyny, Fight Clubu czy Siedem wyreżyserował jedynie kilka odcinków, jednak to wystarczyło.
Czy dostęp ma znaczenie?
House of Cards jest jedną z flagowych produkcji platformy Netflix, a dostęp jaki do niego posiada użytkownik, jest jednym z jego atutów. Dlaczego? Już śpieszę z odpowiedzią. Każdy trzynastoodcinkowy sezon pojawia się raz w roku, a widz ma możliwość obejrzeć go w całości w choćby jeden wieczór (połączony z nocą).
No ale o czym?
Wiele osób, które znam lub poznaję, przyznaje, że nie spodziewało się że House of Cards to fantastyczny serial, bo „przecież to o polityce”. Tak, to serial polityczny, który jest thrillerem i to jakim! Serial „wygrywa” już w pierwszym odcinku i to w pierwszej scenie. To chyba najbardziej ukochany przez widzów zabieg w House of Cards – spojrzenie prosto w kamerę i bezpośredni monolog bohatera do widzów. Ten szekspirowski zabieg kompletnie zmienia odbiór nie tylko protagonisty, ale przede wszystkim całej historii.
Serial opowiada historię Francisa Underwooda, polityka pracującego w Kongresie, który zostaje oszukany przez nowo wybranego prezydenta. Jak? Francis nie otrzymuje obiecanego stanowiska Sekretarza Stanu. Wydawać by się mogło, że to nic takiego, ale nie dla Franka. Dla niego to „policzek”, którego nie jest w stanie znieść, więc postanawia się zemścić. To co dzieje się później to zbiór manipulacji, które ogląda się z dużą satysfakcją. Można tu przede wszystkim zobaczyć brudną polityczną grę,
Problem moralny?
Ostrzegam – ze względu na personalny ton wypowiedzi Franka Underwooda do kamery, widzowie miewają wyrzuty sumienia. Zdarza się nam znać zamiary bohatera, co mimowolnie wzbudza odczucie, że mamy w tym swój udział. Co więcej, mimowolnie kibicujemy złowieszczym zamiarom bohatera.
Jest po prostu ładnie
Udział Davida Finchera w tej produkcji nie jest nie do zauważenia – przejścia od szerokich kadrów do wąskich, wszechobecna symetria oraz statyczność. Jazda kamery jest wyjątkowym zabiegiem, który przekłada się na emocje. Co więcej Waszyngton jest zimny, bo w House of Cards brakuje ciepłych odcieni, co sprawia, że jest jeszcze mroczniej.
Trzeba pamiętać, że House of Cards to produkcja dla fanów narratologii. Mówi się, że jest „przegadany”, ale to jest jego główny atut. Dialogi to istny majstersztyk, a akcja jest jedynie dodatkiem.
Adriana Murawska