Perwersyjne przyjemności: Litość [RECENZJA]

Morderstwo, krew spływająca po ścianie, płacz. I po tym wszystkim widzowie wychodzą z kina z szerokim uśmiechem. Litość Babisa Makridisa nie jest może dziełem wybitnym, ale z pewnością – oryginalnym (jeśli udamy, że nigdy nie widzieliśmy żadnego greckiego filmu) i… całkiem przyjemnym. Odnoszę zresztą wrażenie, że gdyby tylko twórcy dopracowali parę elementów, powstałby prawdziwy majstersztyk.

Dlaczego „litość”? Oryginalny, grecki tytuł to „Oίκτος”, który może trafniej byłoby w tym przypadku przetłumaczyć jako „współczucie”. Główny bohater, prawnik w średnim wieku (Giannis Drakopoulos), znajduje bowiem przyjemność – między innymi – z bycia obiektem współczucia. Współczują mu sąsiedzi, współpracownicy, rodzina i obcy ludzie. Pełne troski (przynajmniej z pozoru) pytania i słowa wsparcia odnoszą się do jego sytuacji rodzinnej: żona prawnika leży w szpitalu, w śpiączce, a on samotnie zajmuje się kilkunastoletnim synem.

Litość - Babis Makridis

Znaczącą cechą bohatera jest jego status społeczny: to tak zwany „człowiek dobrze sytuowany”, któremu teoretycznie niczego nie brakuje. Teoretycznie, bo w świecie zaspokojonych potrzeb (i to wszelkiego rodzaju: fizycznych, emocjonalnych, materialnych) ni stąd ni zowąd pojawiają się dziwaczne zachcianki. Tak jakby po prostu nie sposób było bez potrzeb żyć. I tak, można powiedzieć, że bohater Litości potrzebuje odczuwać skrajnie negatywne emocje. Nie chodzi więc o samo bycie żałowanym ani o uprzejmości, które spotykają prawnika ze względu na jego „trudną sytuację”. Największą przyjemnością jest żałowanie samego siebie, a także płacz, który mężczyzna opisuje niemal jako cielesną rozkosz. Poza tym fakt, że jego żona jest w śpiączce, a więc w stanie zawieszenia, to obietnica jeszcze smutniejszej – i jeszcze przyjemniejszej – katastrofy: śmierci. Chodzi również o to, aby c o ś się działo. Ułożone, szczęśliwe, pozbawione problemów (szczególnie tych finansowych) życie najwyraźniej jest beznadziejnie nudne. W jednej ze scen prawnik zdejmuje ze ściany w swoim biurze obraz przedstawiający spokojne morze z łagodnie dryfującymi po nim łódkami, aby zastąpić go obrazem statku miotanego przez fale podczas sztormu. Wiele mówiący jest zresztą plakat do filmu, niby to rozdarty, przy czym linia przedarcia papieru przechodzi przez okulary na twarzy bohatera. Jest to rysa na szkle, i to rysa, której bohater głęboko pragnie.

Litość - plakat

Scenarzysta Litości, Efthymis Filippou, jest znany miłośnikom kina jako stały współpracownik reżysera Jorgosa Lantimosa. Tworzył scenariusze do takich filmów jak Kieł (2009), Alpy (2011), Lobster (2015) i Zabicie świętego Jelenia (2017). A więc – nie byłoby sukcesu Lantimosa, gdyby nie Filippou. Jego twórczość scenopisarską można scharakteryzować dwoma słowami: absurd i groteska. Oparta na tym samym pomyśle narracyjnym Litość w reżyserii Makridisa nie spotkała się jednak z entuzjazmem krytyków. Sprawia bowiem wrażenie produktu gorszego sortu, „lantimoso-podobnego”. Tym bardziej, że główny bohater przypomina fizjonomią protagonistę najbardziej chyba znanego filmu Lantimosa (pomijając najnowszą Faworytę) – Lobstera, a statyczne ujęcia prezentujące „chłód i pustkę dostatniej, uporządkowanej egzystencji” przywodzą na myśl ujęcia z Kła i Zabicia świętego jelenia.

Efthymis, Lobster, Litość

Od lewej: 1. Efthymis Filippou, 2. bohater Lobstera – David (Colin Farrell), 3. bohater Litości (Giannis Drakopoulos)

Generalnie pomysł Makridisa na wizualne (i audialne) opracowanie tematu jest częściowym powtórzeniem pomysłów Lantimosa. Częściowym – bo u Makridisa zwraca uwagę rygoryzm formalny: skoro uznał, że stan duchowy bohatera najlepiej odda nieruchoma kamera i symetryczne, oczyszczone ze zbędnych elementów kadry, stosuje wybraną formę z żelazną konsekwencją do samego końca filmu. Z obrazem współgra zresztą dźwięk: gdy znudzony prawnik przeżywa momenty uniesienia (podczas płaczu lub wobec jakże przyjemnych oznak współczucia ze strony innych ludzi), patetyczna muzyka rozbrzmiewa przesadnie wręcz głośno.

Litość (reż. Babis Makridis)

Z jednej strony tak proste, jakby wykalkulowane środki formalne i konsekwencja w ich stosowaniu dobrze komponują się z emocjonalnym upośledzeniem bohatera. Z drugiej strony – brakuje tu kontrapunktu, dynamiki. Odniosłam wrażenie, że prawie cały film jest ekspozycją, czyli przygotowaniem do właściwej akcji. Tymczasem akcja rozwija się dopiero w ostatnich minutach. Trudno zresztą stwierdzić, czy wynika to tylko z obranej formy, czy również – z braków w scenariuszu. Możliwe, że gdyby rozwinąć filmowe opowiadanie o kilka dobrych scen dialogowych, „wypełnić” kilkoma ciekawymi pomysłami, obraz wyreżyserowany przez Makridisa byłby mniej monotonny.

Innym czynnikiem, który sprawił, że Litość wydaje się być filmem nieco topornym, są literackie wstawki: co jakiś czas na ekranie pojawia się sam tekst. Poetyckie opisy, luźno powiązane z fabułą, bardziej jednak szkodzą, niż cokolwiek wyjaśniają czy dookreślają. Film z pewnością obyłby się bez nich, a gdyby nawet uznać je za potrzebne, mogły pojawić się w inny sposób: zostać wyśpiewane, wyrecytowane, zapisane w pamiętniku… Byleby bardziej filmowo, bo tej filmowości (w rozumieniu dziania się) w Litości brakuje.

Litość (reż. Makridis)
Doceniam jednak pomysł fabularny (nawet mimo niewykorzystania całego jego potencjału) i udane zakończenie. Trzeba też zaznaczyć, że jako całość Litość jest filmem oryginalnym i odważnym: może nie w odniesieniu do najnowszego greckiego kina, ale na tle kinematografii światowej – z pewnością. A to ogromna zaleta.

Ocena: 7/10

Litość (Oiktos), reż. Babis Makridis, scen. Babis Makridis, Efthymis Filippou, prod. Grecja, Polska, premiera w Polsce: 1 marca 2019.

Udostępnij przez: