Tomb Raider [Recenzja] Po co ekranizować grę?
Nad ekranizacjami gier komputerowych od zawsze wisi fatum. Dowodem są filmy takie jak Far Cry, Prince of Persia, czy najnowszy Assasin’s Creed. Nawet dwie części Tomb Raider z Angeliną Jolie w roli głównej były plastikowe, tandetne i pozostawiały fanom wiele do życzenia. Wtedy jednak gry cechowały się dość luźną konwencją, w której Lara Croft z nad wyraz wyeksponowanym biustem, dwoma pistoletami u boku i ciemnymi okularami zwiedzała świat, nie dziwiąc się przy tym zbytnio na widok choćby dinozaurów. Zmiana tego stylu nastąpiła jednak w 2013 roku za sprawą rebootu zatytułowanego po prostu Tomb Raider. Ta część gry w większym stopniu zbliżała się ku realizmowi. Tak oto Lara Croft stała się zwykłą dziewczyną, wkraczającą dopiero w świat archeologii. Zaczęła walczyć o przetrwanie, krwawić od zadawanych jej ciosów i co chwilę musiała walczyć ze swoim strachem. Na tej właśnie odsłonie gry oparto najnowszą ekranizację, próbując tym samym zapomnieć całkowicie o poprzednich częściach z Angeliną Jolie. Czy to oznacza jednak, że gra komputerowa otrzymała godną siebie ekranizację?