„ZENEK” – Film, którego nikt nie zapamięta
Luty 2020 roku obfitował w premiery potencjalnie frekwencyjnych hitów. Pierwszy na ekranach pojawił się obraz 365 dni, nazywany przez niektórych polską odpowiedzią na Pięćdziesiąt twarzy Greya. Następny w kolejce był Zenek, biografia, jakby nie patrzeć, obecnie jednego z najsławniejszych polskich muzyków, dzieło produkowane przez TVP. Natomiast tydzień później na ekranach zagościła najnowsza produkcja Patryka Vegi: Bad Boy. Chciałbym skupić się na tym drugim tytule, który zbiera dość mieszane opinie.
Wedle niektórych źródeł, Zenek znokautował konkurencję, zdobywając w Polsce większą widownię niż hollywoodzki hit Bohemian Rhapsody czy zeszłoroczny Rocketman. Wedle innych, okazał się jednym z najgorszych gniotów w historii polskiego kina, obok takich obrazów jak Smoleńsk czy Kac Wawa. Jak jest w rzeczywistości? Prawda, jak to zwykle bywa, leży pośrodku.
Zenek z pewnością nie jest złym filmem. A przynajmniej nie tak złym, jak niektórzy chcieliby, by był. Jednym z jego najsilniejszych punktów jest kreacja głównego bohatera, w którego wciela się aż dwóch aktorów, bowiem biografia dzieli się na dwie części. Pierwszą jest okres młodości Martyniuka, którego młodszą wersję portretuje Jakub Zając. I radzi on sobie naprawdę dobrze, co nie powinno dziwić tych, którzy widzieli go w Monumencie Jagody Szelc. W drugiej, krótszej części filmu, piosenkarza gra Krzysztof Czeczot, którego występ trochę blednie na tle tego, co zaprezentował jego młodszy kolega po fachu. Jednak jest to raczej wina scenariusza, a nie jego gry aktorskiej.
Przed seansem miałem dwie obawy dotyczące sportretowania postaci Zenka. Pierwszą było to, że reżyser i aktorzy nie podejdą na poważnie do materiału źródłowego, a przedstawiony przez nich bohater będzie parodią swojego pierwowzoru. Z drugiej strony obawiałem się nadmiernej gloryfikacji piosenkarza, który z pewnością nie jest człowiekiem bez skazy. Na szczęście twórcom udało się znaleźć równowagę. Filmowy Zenek zdecydowanie nie jest święty i ma swoje za uszami, ale nie jest też przaśny i przerysowany. To po prostu człowiek, taki jak każdy, a sposób, w jaki został przedstawiony przez Zająca, sprawia, że naprawdę można go polubić. Filmowy młody Martyniuk ma w sobie pewną naiwność, dzięki której bardzo łatwo się z nim identyfikować. Zaś starszy Zenek wydaje się zmęczony swoją sławą i wynikającymi z niej konsekwencjami – twórcy zadbali o to, by wyraźnie ukazać drogę, jaką przeszedł bohater i jak to na niego wpłynęło.
Niestety starania aktorów zostały pogrzebane przez scenariusz, który do pewnego momentu kurczowo trzyma się utartych schematów filmu biograficznego. Czyni to fabułę bardzo przewidywalną i jeśli kogoś nie interesuje portretowana postać, to dzieło Hryniaka nie ma do zaoferowania absolutnie nic ponadto. W Zenku nie znajdziemy żadnego elementu, który odróżniałby go od dziesiątek podobnych biografii, mimo że stylistyka disco polo aż się o to prosi. I choć obawiałem się przerysowania filmu, to gdyby świadomie zastosowano zabiegi podobne do tych, które pojawiły się choćby w Disco Polo Macieja Bochniaka, to produkcja TVP mogłaby na tym tylko zyskać. Jedyne, co może zaskoczyć, to kilka wątków pojawiających się na początku, jak na przykład ten poświęcony wielokulturowości miejsca zamieszkania Martyniuka. Niestety, sposób, w jaki ów wątek zostaje później wykorzystany, woła o pomstę do nieba. W pewnym momencie film postanawia odrzucić wspomniane wcześniej schematy biografii i zamienia się w coś, co dość trudno zdefiniować. Reżyser próbuje przemycić do fabuły elementy kryminalne, ale dzieje się to tak nagle i tak drastycznie zmienia wydźwięk całości, że zamiast wprowadzić coś świeżego, wywołuje konsternację. Niefortunnie dla Krzysztofa Czeczota dzieje się to w momencie, gdy zastępuje na ekranie Jakuba Zająca, a w dodatku dostaje znacznie mniej niż on czasu ekranowego.
Tym, co może pozytywnie zaskoczyć, są aspekty techniczne i muzyka. Jeśli ktoś nie przepada za przebojami disco polo, bez obaw może wybrać się na Zenka, bo jest ich tam niewiele. Dominują polskie i zagraniczne szlagiery z dawnych lat, ze słynnym The NeverEnding Story Limahla na czele. Realizacja dźwięku również jest na wysokim poziomie, co cieszy, bo niezrozumiałe dialogi są bolączką wielu rodzimych dzieł. Zdjęcia Bartosza Bieńka momentami są naprawdę nieszablonowe, a pomysł ze wstawkami dokumentalnymi wypada całkiem oryginalnie. I choć mógł zostać wykonany trochę lepiej, to można uznać to za element konwencji programu telewizyjnego poświęconego disco polo.
Podkreślę to, co napisałem na początku. Zenek nie jest złym filmem. Jednak nie jest też filmem dobrym. To po prostu przeciętna filmowa biografia i podejrzewam, że gdyby nie tematyka, jaką porusza i postać, o jakiej opowiada, przeszłaby zupełnie bez echa. Zarówno przesadna krytyka, jak i gloryfikowanie dzieła Hryniaka jest całkowicie niezasłużone. Jestem przekonany, że nie minie pół roku i wszyscy o tym filmie po prostu zapomnimy.
Oskar Wadowski
Korekta: Klaudia Dzierugo