303 spostrzeżenia o 303 [ 303. Bitwa o Anglię – recenzja]

Niemal jednocześnie wyprodukowano dwa filmy na ten sam temat, do tego o podobnych tytułach (tu mowa jest o 303. Bitwa o Anglię). Spór o sens produkowania jednocześnie dwóch filmów o Dywizjonie 303 wydaje mi się sensowny. To bardzo miłe ze strony Brytyjczyków, że zaangażowali się nareszcie w losy obcych bohaterów walczących o ich kraj (jak wcześniej zaangażowali się Polacy realizując Gwiaździstą eskadrę, zresztą Dywizjon 303 dziedziczył tradycję historycznej amerykańskiej jednostki), jednak wygląda to troszkę jak podpięcie się pod koniunkturę. Do tego wywołuje zamieszanie.

Nie możemy jednak mówić wyłącznie krytycznie, ani pod kątem walki o widza, ani pod kątem samej realizacji. W tej recenzji padnie wiele krytycznych słów, jednak w pierwszej kolejności chcę powiedzieć, że jest to dobry film, wart obejrzenia, potrzebny, chwilami poruszający, spełniający minimum, aby cokolwiek reprezentował nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

I po tym wstępie spróbuję wymienić owe niedoskonałości, które utrudniają oglądanie. Dla sprawiedliwości później powiem też o zaletach.

Dywizjon 303 był lepszy niż film o nim

Przede wszystkim nie jest to historia epicka. W dobrym kinie tego nurtu nawet zwykłe chodzenie po lesie może być historią epicką, tutaj – Bitwa o Anglię, potężny konflikt o złożonej dramaturgii ukazana jest jak zbiór epizodów. Podobnie bohaterowie – są grupą ludzi, których niewiele łączy, jakby nie brali udziału w tej samej fabule, tylko od czasu do czasu wpadali na siebie, będąc postaciami z różnych filmów. Największy kłopot jest z Urbanowiczem. Nie tylko trochę nie wiadomo jaką pełni tu rolę, nie pokazano też jego mistrzostwa pilotażu. Bez jego wątku film by się całkowicie obszedł. Dorociński zagrał jak zwykle świetnie, ale był w fabule chyba tylko po to, żeby podnieść gwiazdorską atrakcyjność filmu, a jest w tym względzie dość ubogo.

Akcja wciąga, ale miejscami dłuży się nieznośnie. Brytyjczykom strasznie się oberwało, chwilami aż czekałem na jakiś miły gest w ich stronę, bo zaczynałem mieć poczucie przesady. Zrobiono z nich zadufanych półgłówków, którymi przecież generalnie nie byli, mimo popełnionych błędów i arogancji strategicznej. Podsumowując – historia nie jest poprowadzona „od-do”, rzucono po prostu zbiór zdarzeń. Sprawia to wrażenie, jakby był wybór jedynie między zbliżeniem się do prawdy historycznej albo opowiedzeniem dobrej historii – nie do pogodzenia. A przecież to się daje połączyć. Za dużo też prostych wyjaśnień o historii wbitych w słabe dość dialogi. Wystarczyłaby dobra fabuła, żeby zawiłości historyczne wyjaśniły się w odpowiednim stopniu. Czarno-białe ukazywanie Anglików jako arogantów, a Polaków jako bohaterów nie przysłuży się filmowi.

Animacje wykonano nie do końca sprawnie. Z niemieckich bombowców pokazano jedynie Do-17, pomimo, że większość użytych w Bitwie o Anglię była typu He-111. W jednym ujęciu znalazł się przez jakieś półtorej sekundy Ju-87. Prawie nie widać Spitfirów, a w ogóle – BF-110. Być może wynika to z obniżenia kosztów animacji – odtworzenie każdego typu samolotu to dodatkowy punkt w budżecie. Akrobacji na tych maszynach zwykle nie uświadczymy, najczęściej lecą prosto i strzelają. Sama jakość animacji jest niestety niewiele lepsza niż w dobrych grach komputerowych. Daje się to oglądać i chwilami można zapomnieć o jakości, ale po projekcji wrażenie zostaje niestety nie najlepsze.

Najbardziej przeszkadza jednak to, że właściwie nie pokazano dokonań 303. Niby wygrywają te bitwy, ale po projekcji można mieć wrażenie, że są w stanie permanentnego przygnębienia i porażki, coraz bardziej załamani, zmęczeni i rozgoryczeni. Sceny walk są krótkie, z powtarzającymi się ujęciami, podkreślono straty bardziej niż zwycięstwa. Jeśli ktoś nie zna historii, może się zdziwić informacją na końcu, że polski dywizjon był aż tak skuteczny i pozostać z przekonaniem, że został zdziesiątkowany, a morale upadło po tygodniu. Kapitan Kent w swoim pamiętniku (cytuję za Wikipedią z braku dostępu do oryginalnego źródła) napisał: „Mają świetny wzrok i znakomite umiejętności strzeleckie i lubią strzelać do szkopów – co im wychodzi, i to jeszcze jak! Uwielbiają to i traktują jak świetny ubaw”. W filmie zupełnie tego nie widać.

Brak też sensownego konfliktu. Nie wystarczy fakt, że sama wojna jest konfliktem. Polacy nie mają tutaj wroga. Trochę się kłócą z Anglikami, podrywają kobiety, bawią się, czasem latają do walki i strzelają do anonimowych niemieckich samolotów. Piloci z drugiej strony frontu pokazywani są epizodycznie i nie odgrywają żadnej roli, mogłoby tych ujęć nie być wcale. Fabuła bez antagonisty i bez konfliktu.

Film lepszy niż się wydaje

We wszystkim widać pośpiech, który być może właśnie zawinił. Faktem też jest, że reżyser, David Blair ma doświadczenie niemal wyłącznie w produkcjach telewizyjnych. Jest jednak też sporo pozytywów. Zacząć należy chyba od dubbingu, który jest zrobiony na tyle sprawnie, że nie rzucał się w oczy. Byłem wręcz zaskoczony.

Jeszcze ważniejsza jest niepoprawność polityczna. Film nie został „zaimportowany” do naszych realiów. Obecnie zdanie „To nie są ludzie, to są Niemcy” byłoby obraźliwe i głęboko nie na miejscu. Jednak podczas wojny tak myślano, tak mówiono i takie dosłownie zdanie pojawia się w jednym z dialogów. Nie próbuje się też zastępować Niemców „nazistami”. To nie żaden objaw patologicznej nienawiści, to ukazanie realiów tamtego czasu. Ładnie też wypadł dialog pomiędzy dwoma pilotami, z których jeden podaje się w połowie za Szwajcara, a drugi za Żyda, co podsumowują mówiąc, że nie przeszkadza im to być dobrymi Polakami.

Piloci dywizjonu są jako grupa idealizowani, jednak jako jednostki ukazani z wadami i słabościami. Są na przykład sceny, w których grają na pianinie w kantynie. Wizerunek szlachetnego i eleganckiego polskiego pilota, który świetnie lata, a do tego umie muzykować, może być nawiązaniem nie tylko do realiów, ale też do mitów zobrazowanych dawniej w filmach takich, jak Niebezpieczne światło księżyca. Jak na film raczej inspirowany faktami niż próbujący się ich wiernie trzymać, zachowano sporo realiów. Większość nazwisk jest prawdziwa, sporo pojedynczych zdarzeń zarówno z walk, jak i z życia poza frontem zdarzyło się w rzeczywistości. Nawet lokowanie produktu – wódki Baczewski – ma sens, jeden z historycznych mechaników faktycznie pochodził z tej rodziny. Niezły pomysł na reklamę.

Widać też chęć sprzedaży filmu za granicę. A pomimo wymienionych niedoskonałości, jego projekcje mogą zrobić jednak coś pożytecznego. Częste pokazywanie jego lewego ramienia kapitana Kenta z naszywką „Canada”, podkreślanie roli czeskiego pilota, kilkukrotne wzmianki o szwajcarskich korzeniach Zumbacha, wszystko to może przysłużyć się łatwiejszej dystrybucji w kilku krajach. Myślę, że to świadome działanie i bardzo dobrze – film bowiem jest pomimo wspomnianych niedoskonałości wystarczająco dobry, żeby go pokazać za granicą. Liczę jednak mocno, że produkcja, która wejdzie za dwa tygodnie (Dywizjon 303 historia prawdziwa) będzie po prostu lepszy. I że to lepszy wygra walkę o widza.

Sławomir Płatek

303. Bitwa o Anglię, reż. David Blair; scen. Alastair Galbraith, Robert Ryan; Wielka Brytania, Polska, 2018. Wyst. Iwan Rheon, Milo Gibson, Marcin Dorociński; zdj. Piotr Śliwkowski, muz. Laura Rossi.

Ocena 5/10, trochę ze względu na sentymenty autora recenzji.

Udostępnij przez: