Widz, który śpi

Notatki o sennej recepcji filmów

Do dziś pamiętam mój kinowy seans Filmu powieściowego (2022). Jego reżyser Hong Sang-soo może wydawać się przykładem twórcy lubianego wyłącznie przez miłośników festiwali. Statyczne ujęcia, w których postacie toczą nieco rozwleczone pogawędki o pogodzie, nie przysporzyły mu masowej popularności. Z początku wszystko przypominało pozostałe produkcje koreańskiego twórcy. Znudzeni bohaterowie popalali papierosy, omawiając kształt przypadkowych doniczek. Aż nagle ekran stał się nieco ciemniejszy, a ku mojemu zdumieniu aktorzy na moment zaczęli mówić po polsku. Po paru chwilach wszystko wróciło do normy i postacie wychylały następne kolejki makgeolli, jak gdyby nigdy nic. Niestety nikt z moich znajomych nie wyłapał tego kuriozalnego wątku. Nic dziwnego był on bowiem jedynie wytworem mojego niewyspanego mózgu, który korzystając z chwili spokoju, postanowił uciąć sobie krótką drzemkę.

Weegee, Sleeping at movies

Związki kina i snów dostrzeżono już dawno temu. Mimo tego zaśnięcie na filmie jest zwykle uważane za postawę zgoła nieprawidłową – nie daj Boże przegapić ważnego wątku w jakimś arcydziele Bergmana. Z drugiej strony, przysypiająca publiczność może być uznana za porażkę twórców, którzy doprowadzili widzów do skrajnego znudzenia. Niekoniecznie musi tak być: irański reżyser Abbas Kiarostami zauważał, że „filmy, które uśpiły go w kinie, to te same filmy, które powstrzymują go od snu w nocy”. Także niemiecka krytyczka Lotte Eisner miała zasypiać tylko na najlepszych dziełach. Spanie na filmie nie musi więc oznaczać porażki twórców, a może być dla nich wręcz komplementem. Warto nieco dokładniej przyjrzeć się temu zagadnieniu, bo spanie w trakcie seansu można rozumieć na wiele sposobów. Chciałbym odwołać się najpierw do zjawisk występujących współcześnie w kulturze filmowej, a następnie do działalności teoretyków i praktyków kina, dla których ten rodzaj sennego odbioru coraz częściej staje się przedmiotem refleksji. 

 

Śpiąca widownia

Wielu z nas śpi zdecydowanie za krótko. Ponad jedna trzecia Polaków jest niezadowolona z jakości swojego snu. Wśród przyczyn wymienia się między innymi stres, natłok obowiązków czy nadmierną ekspozycję na niebieskie światło. Oczywistym jest, że regularne niewyspanie zwiększa szanse na zaśnięcie przy filmie. Inną kwestią, która potencjalnie może mieć wpływ na „odpłynięcie” w trakcie seansu, są nowe formy medialne, takie jak tiktoki, czy reelsy. Ich przeciętna długość to kilkanaście sekund, co może skutkować późniejszymi trudnościami z zachowaniem uwagi na pełnometrażowej produkcji. Choć kwestia ta wymaga głębszej naukowej analizy, to skracający się attention span stał się obiektem powracających memów.

 

The Seventh Seal (zoomer edition)

Szukając w Internecie informacji na temat zasypiania przy filmach, natkniemy się także na porady, jak owego zjawiska uniknąć. Najbardziej podstawowym rozwiązaniem jest oczywiście regularne wysypianie się. Zadaniu temu nieraz niełatwo sprostać, więc użytkownicy forów idą dalej: zalecane są krótkie drzemki, zajęcie czymś rąk lub „przykładanie kostek lodu do szyi i nadgarstków”. Nie ulega więc wątpliwości, że wielu widzów traktuje to zjawisko przede wszystkim jako problem. 

Walcząc z bardziej wymagającymi seansami, sam przez długi czas walczyłem ze snem, który często nadchodzi po pierwszych kilkunastu minutach. Dziś w takich sytuacjach pozwalam sobie na krótką drzemkę. To chwilowe poświęcenie części ekspozycji zazwyczaj wystarcza, aby w miarę stabilnie dotrwać do końca filmu. Wiele jednak zależy od samego miejsca projekcji. O ile w domach możemy obejrzeć przespany fragment jeszcze raz, tak w kinie nie mamy już takiej możliwości. W moim doświadczeniu dotyczy to przede wszystkim festiwali filmowych, na których całodzienna uważność i kilka następujących po sobie seansów, skutecznie uniemożliwiają zaznanie snu w pełnym wymiarze godzin. Jednocześnie to właśnie na nich próbujemy być najbardziej uważni, by móc później napisać recenzję czy porozmawiać o filmie ze znajomymi.

Natomiast w zaciszu własnego domu niektórzy praktykują celowe wręcz zasypianie podczas oglądania. Seans traktuje się wówczas jako środek wyciszający i uspokajający bezpośrednio przed zaśnięciem. Wydaje się, że istnieje tu pokrewieństwo z kompilacjami muzyki lo-fi do spania i nauki, a być może zjawisko to jest też spadkobiercą praktyki zasypiania przed telewizorem. W rozległych przestrzeniach Internetu znajdziemy listy rekomendowanych filmów, które jednocześnie nie pobudzają, ale są „wystarczająco interesujące by utrzymać naszą uwagę przynajmniej przez pierwszą połowę”. Wśród powtarzających się tytułów znajdziemy głównie typowe feel-good movies: twórczość Wesa Andersona, komedie romantyczne i animacje Disneya. 

Do tej praktyki okazjonalnie odwołują się także niektórych właściciele kin. W stolicy Węgier przez kilka lat funkcjonowało Buda Bed Cinema, gdzie zamiast foteli na widzów czekały wygodne łóżka. Podobne rozwiązanie znajdziemy w jednym z luksusowych kin w Seulu, a w ubiegłym roku, jeden z multipleksów w Chengdu zaoferowało pracownikom pobliskich korporacji możliwość zdrzemnięcia się w ciemnościach sali kinowej, za skromną opłatę.

Kino Pathe w Spreitenbach

Biorąc pod uwagę kwestie zdrowotne, celowe zasypianie przy filmie może być kontrowersyjne, ze względu na szkodliwe niebieskie światło. Widzę w tym jednak echo kinofilskiej postawy, która próbuje dopuścić film do każdego obszaru naszego życia. Sen może być też przecież wyrazem bliskości. W momencie, gdy śpimy, nasze ciało jest najbardziej podatne na skrzywdzenie. Spać w czyjejś obecności, to znaczy zaufać, że ktoś nie wykorzysta naszej bezbronności – być może dlatego wybierane są raczej feel-good movies. Wychodząc z podobnych założeń, brytyjski filmowiec William Brown proponuje mówić nie tyle o „zaśnięciu na filmie” co „zaśnięciu z filmem”.  

 

Śpiące filmy

Kwestia ta nabiera więcej złożoności, gdy przyjrzymy się zapleczu teoretycznemu stojącemu za senną recepcją kina. Spanie już od stuleci rozumiano jako postawę bierną, pozbawioną świadomości otoczenia i czyniącą człowieka podatnym na manipulację. Świadczy o tym chociażby metaforyczne użycie słowa przebudzony, poniekąd nawiązujące do gnostyckiego mitu platońskiej jaskini. Sen nie przystawał także do oświeceniowego racjonalizmu, ceniącego światły i krytyczny rozum. Aż do dziś niejednokrotnie widzimy w nim po prostu przykrą konieczność: pasywne zajęcie, pochłaniające mnóstwo czasu, który moglibyśmy przeznaczyć na coś bardziej produktywnego. Z drugiej strony chętnie spoglądano na marzenia senne, które były sposobem na kontakty z siłami wyższymi czy też źródłem inspiracji. Czerpały z nich pokolenia artystów od poetów epoki romantyzmu, przez malarzy surrealistów, aż po rzesze współczesnych filmowców. Obecnie coraz częściej zwraca się także uwagę na niezbędny dla naszego zdrowia i produktywności obowiązek przesypiania tych „ośmiu godzin dziennie”. 

Szczególną wagę do marzeń sennych przykładał Sigmund Freud, który dostrzegł w nich miejsce na manifestację nieuświadomionych popędów. Jednocześnie spanie było dla niego ograniczonym sposobem funkcjonowania i regresem do życia płodowego. Kolejni psychoanalitycy przejęli zainteresowanie snami, a za nimi poszli także teoretycy kina. Chociaż ruchome obrazy przyrównywano do marzeń sennych jeszcze przed rewolucją dźwiękową, to dopiero w latach siedemdziesiątych nastąpiło największe zainteresowanie tą analogią. Film jest snem – głosił tytuł słynnej książki Konrada Eberhardta, w której badał on związki marzeń sennych z estetyką i materią kina. Równolegle francuscy intelektualiści Jean-Louis Baudry i Christian Metz rozwijali psychoanalityczną teorię filmu. W ich tekstach seans miał być dla widza rodzajem miniaturowego „snu z otwartymi oczami”. Odwołując się do Freuda, wskazywali na pewien regres następujący w trakcie projekcji. Wygoda foteli i ciemność na sali, miały być sytuacją analogiczną do leżenia w łóżku. Co więcej w myśl utartych przekonań, ów kinowy sen miał osłabiać nasze zdolności krytyczne, przez co stawalibyśmy się bardziej podatni na przemycone w filmie ideologie. Metafora seansu jako snu miała jednak pewne ograniczenia. Każdy z wymienionych badaczy wskazywał na istotne różnice między tymi dwoma stanami. Ciekawy paradoks wykazuje natomiast współczesna teoretyczka Jean Ma w swojej książce At the Edges of Sleep, poświęconej problematyce sennej recepcji. Zauważa ona, że aby opuścić wszystkie ramy tej wizji odbioru filmu, wystarczy… uciąć sobie drzemkę. 

Wspomniana filmoznawczyni zwraca uwagę na napięcie między snem sprowadzonym jedynie do metafory, a faktyczną fizjologiczną czynnością spania. Wedle francuskich teoretyków ciemne sale kinowe sprzyjają wymazywaniu siebie samych na rzecz filmu, a reakcje fizycznego ciała modelowego widza zostają ograniczone do minimum, aby mógł wziąć udział w „zbiorowym śnie”, podczas którego wchodzi on w dyskurs ideologiczny twórców. Tymczasem – twierdzi Jean Ma – zasypianie na seansie w dosłownym znaczeniu z powrotem zwraca naszą uwagę na cielesność, zrywając przy okazji z tezą o regresyjnej naturze snu. Udowadnia, że nie jesteśmy jakimiś „abstrakcyjnymi widzami” czy „oczami bez ciała”, jak ujmuje to jeden z badaczy. W gruncie rzeczy nasza immersja w sam film nigdy nie jest całkowita. W swoim klasycznym tekście Wychodząc z kina Roland Barthes przyznaje, że obiektem jego uwagi jest nie tylko wyświetlany film, ale także czerń sali, ludzie wokół i promień światła projektora. A ten rodzaj „podwójnej fascynacji” dystansuje go od zawartego w obrazie dyskursu ideologicznego. Dlatego Jean Ma właśnie u Barthesa dopatruje się figury widza, którego postawy nie da się sprowadzić do idealnej, wyimaginowanej percepcji obrazu.

Pojawiają się także twórcy filmowi, którzy nie tylko nie stygmatyzują zasypiania na filmach, ale zdają się chcieć je sprowokować. Najlepszym przykładem jest Apichatpong Weerasethakul. Tajski reżyser wielokrotnie wypowiadał się o tym zjawisku pozytywnie, a jego dźwiękowiec przyznawał: „sięgam po wszystko, co może uśpić widza, (…) nawet mnie zdarza się zasypiać przy miksowaniu dźwięku”. W swoich dziełach artysta wielokrotnie rozważał przekraczanie najróżniejszych granic, także przechodzenie snu w jawę. W tym kontekście ciekawym eksperymentem z naszą percepcją jest nakręcona przez Apichatponga Memoria (2021). Film opowiada o bohaterce, która co jakiś czas słyszy w głowie odgłos donośnego uderzenia. Dosadne dźwięki mocno kontrastują z cichymi i długimi ujęcia spod znaku slow cinema. Pamiętam, że w trakcie seansu, na którym byłem, widzowie raz po raz zasypiali i budzili się. Znamienne, że inspiracją do powstania filmu był „zespół eksplodującej głowy”. To przypadłość, która atakuje najczęściej wtedy, gdy cierpiąca na nią osoba rozpoczyna lub kończy drzemkę.

Tilda Swinton w filmie Memoria (2021)

Apichatpong traktuje sen podobnie jak inne fizjologiczne reakcje na film. Kino od początku swojego istnienia wywołuje w nas różne uczucia i emocje, od śmiechu, aż po płacz. Analogicznie może nas więc też budzić i usypiać, choć jest to zazwyczaj reakcja nieprzewidziana przez większość twórców. „Otwarcie zmysłów”, do którego zachęca nas tajlandzki twórca, musi wiązać się także z taką możliwością. Momenty zaśnięcia i walki ze snem przypominają nam także o istnieniu naszego własnego physis. Opisywana metoda doskonale wpisuje się zatem do arsenału chwytów lubianych przez twórców i teoretyków kina haptycznego. Nie jest niczym dziwnym, że twórczą strategię tego typu proponuje twórca slow cinema, które naturalnie zwraca naszą uwagę na samo doświadczenie seansu. Długie statyczne ujęcia, pozwalają na zaistnienie większego pierwiastku dowolności w odbiorze – jedni będą praktykować wzmożoną kontemplację sensów, inni (na przykład za radą Apichatponga) swobodnie przeglądać kadry i wczuwać się we własne odczucia. Nawet pomiary aktywności mózgów widzów potwierdzają, że mainstreamowe, ustrukturyzowane filmy wyzwalają podobne reakcje u wielu osób. Tymczasem obrazy arthousowe powodują bardziej indywidualną odpowiedź. Stanowi to kolejny powód, dla którego zaśniemy raczej na pokazie filmu Hong Sang-soo niż Marvela. Drzemka jest więc przejawem (skrajnie) personalnej recepcji. Ponadto widz, który zasnął na seansie kinowym, musi domyślać się pewnych faktów, co potencjalnie może doprowadzić do połączenia różnych elementów w sposób inny niż zamyślony przez twórców.

Takie podejście do zagadnienia może rodzić pewne wątpliwości. Czy jeżeli prześpimy cały seans, to możemy wystawić ocenę na Filmwebie i mówić, że go obejrzeliśmy? Prawdopodobnie zależy to od konkretnej sytuacji. Co innego, gdy studenci filmoznawstwa oglądają klasyki, z których zdają egzamin, a co innego, gdy staramy się znaleźć remedium na bezsenność. Senni widzowie są jednak faktem, więc prowadząc namysł nad odbiorem filmu powinniśmy przyglądać się i takiemu rodzajowi recepcji. Może niekoniecznie należy wymieniać wszystkie fotele kinowe na łóżka, ale krótka drzemka z filmem może czasem być dobrym pomysłem. 

 

Wybrana bibliografia:

Apichatpong Weerasethakul – IFRR Big Talk #3, https://www.youtube.com/watch?v=TMyTI5yrfk0.

Brown William, Sleeping in the Cinema, https://wjrcbrown.wordpress.com/2011/06/21/sleeping-in-the-cinema/.

Caillard Duncan, Apichatpong Weerasethakul’s Sleep Cinema: Intimacy, Inattention, Surrealism, „Currents Journal” 2021, nr 2.

Eberhardt Konrad, Film jest snem, Warszawa 1974.

Helman Alicja, Psychoanalityczna teoria [w:] Historia myśli filmowej, pod red. Alicji Helman i Jacka Ostaszewskiego, Gdańsk 2014, s. 241–259.

Ma Jean, At the Edges of Sleep: Moving Images and Somnolent Spectators, Oakland 2022.

Udostępnij przez: