Cinerama - Znaki na drodze

Zbyt wyraźne znaki na drodze

Film Znaki na drodze (reż. Andrzej Jerzy Piotrowski) potocznie bywa określany słabszą kopią Bazy ludzi umarłych i już to jest ciekawym punktem wyjścia do rozmowy. Jest jednak jeszcze kilka innych wątków, dla których warto wrócić do tego obrazu. Jeśli zacząć od owej paraleli, to pozory wyraźnie zmyliły komentatorów. Baza jest obrazem na tyle sugestywnym, że być może niektórzy na widok ciężarówki sunącej przez ekran mają tylko jedno skojarzenie. Niesłusznie.

Rzeczywiście, są dwa podobieństwa. Akcja dzieje się w środowisku kierowców ciężarówek i osnuta jest wokół poszukiwania nowego typu bohatera pozytywnego dla propagandy produkcyjnej. Jednak innych podobieństw tych dwóch filmów nie znalazłem, Znaki na drodze to

Kino moralnego spokoju

Akcja oparta jest na powieści Gwiazda sezonu Andrzeja Twerdochliba, scenariusz także jest jego autorstwa. Z Markiem Hłaską łączy go doświadczenie w zawodzie kierowcy (fachowa wiedza jest mocnym punktem zestawianych filmów), ale talent do budowania ciekawych postaci – już wyraźnie różni. W porównaniu z Bazą bohaterowie są płascy (pomijając kierownika zakładu, granego przez Niemczyka), fabuła zresztą też raczej jednoznaczna. Były kryminalista wraca na łono społeczeństwa („łono czeka!” wołał Słotwina w Wilczych echach). Ten i ów coś tam mu przeszkadza, ale nie za bardzo. Słodki koniec to awans, nagroda dla dobrych, kara dla złych, piękna przyszłość pięknej ojczyzny.

Film wyraźnie kontynuuje schematy powieści produkcyjnej. Do przedsiębiorstwa opanowanego przez defetyzm i brakoróbstwo przybywa bohater pozytywny i swoją nieugiętą postawą przywraca produkcję na właściwy poziom. Są jednak pewne rysy, symptomy (spóźnionej zresztą o dekadę) rewizji schematu. Bohater (Michał Biel, grany przez Tadeusza Janczara) jest byłym kryminalistą. Nie jest już czystym jak kartka papieru wychowankiem socjalizmu. Jest jednak dowodem, że socjalizm skutecznie resocjalizuje. Ma w sobie coś z amerykańskiego typu męskości, lansowanego nieco wcześniej w filmach Hitchcocka, nieco później w Bondach. Jest szorstki, zdecydowany, nieugięty i dość brutalny. To akurat wyszło nieźle artystycznie.

W przeciwieństwie do produkcji zachodnich, pozostających pod wpływem czarnych kryminałów – tu zwyciężają jednak jasne barwy i łopatologiczny optymizm socjalizmu. Postacią najciekawszą jest, jak wspomniałem, kierownik Pasławski (Leon Niemczyk) – daleki od ideału przodownika pracy, a jednak nie potępiony w ostatecznym wydźwięku. Ma w sobie jakąś niejednoznaczność i tajemnicę, jego kwestie dają do myślenia. To jeden z powodów, dla których film

Warto obejrzeć

I chociaż aktorstwo (nawet wielkiego Niemczyka) jest w całym obrazie fatalne, to powodów do oglądania jest więcej. Dostajemy bowiem świadectwo czasów podane ze sporym autentyzmem (jak działały – lub raczej dlaczego nie działały – firmy państwowe). Całkiem udany pościg starym citroenem za ciężarówką (najwyraźniej ził). W końcu ujęcia tego samego citroena po rozbiciu wiszącego na dźwigu – rewelacja. Chwilami widać też, że na planie znaleźli się – być może dublerzy – znakomici kierowcy. Wspaniały dubbing dla Galiny Polskich (nie zorientowałem się, że to nie jej głos). Warto podkreślić świetną ścieżkę muzyczną. I ostatecznie – nie ma nudy, wątki para-kryminalne czy para-sensacyjne ratują całość. Co prawda wymowa jest płaska, nie brakuje wad, ale nie czuję też, że zmarnowałem czas oglądając.

Post scriptum: film zaczyna się i kończy nieco urwany w kopiach, które są legalnie dostępne w sieci. Ale jest to cały film. I szkoda tego citroena.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: