Azyl

Azyl [recenzja] a sprawa polska

Wyjątkowo trudny do zrecenzowania film. Już przy Karbali miałem problem z postawieniem się w pozycji widza, który nie jest obciążony osobistymi sentymentami, widza, który patrzy na film jako na dzieło kinematografii, a nie na opowieść o swoim kraju i swoich krajanach. Przy Azylu rzecz jest jeszcze trudniejsza. Historia ta jest bowiem chyba pierwszym tak donośnym głosem z zagranicy oddającym szacunek Polakom za ich postawę podczas II wojny światowej. Mało tego. Pomimo istnienia takich obrazów jak Niepokonani (2010, reż. Peter Weir) nigdy nie dotknięto tematów najbardziej nośnych, mianowicie Holokaustu w sposób choć odrobinę przychylny dla tego pechowego kawałka świata, jakim jest Polska. O temat zahaczył co prawda Roman Polański w Pianiście, ale z zupełnie innej strony. Trzeba też pamiętać o filmach w istocie antypolskich, jak np. Lista Schindlera.

Azyl

Światowe kino nieprzychylnie obeszło się z naszą historią, nawet tam, gdzie teoretycznie powinno być inaczej. W obrazach takich, jak Bitwa o Anglię Polacy to figuranci, postacie ważne, ale komiczne, w strukturze scenariusza odgrywają podobną rolę, jak C3PO w Gwiezdnych wojnach. W najlepszych wersjach Polak to zagubiona ciamajda (przykład Piekło jest dla bohaterów), w najgorszych zdrajca, tchórz, kolaborant i antysemita (Syn Szawła i wiele innych obrazów). Od czasu do czasu sytuację ratował Charles Bronson (Wielka ucieczka, Parszywa dwunastka), jednak te scenariusze są skonstruowane tak, że liczy się bohater filmowy, a nie jego narodowość. Narodowość jest podkreślana szczególnie wtedy, kiedy chce się znaleźć kozła ofiarnego, a nie ma nic prostszego, niż wziąć Polaka i zrobić z niego czarny charakter.

Polskie kompleksy


Do tego wszystkiego dochodzą własne, polskie kompleksy. Trzeba je oczywiście przepracować, a trudno o lepsze medium do leczenia traumy niż film. Dlatego takie obrazy jak Pokłosie (nota bene nieszczególnie udana produkcja, której jedyną wartością jest właśnie dość nieudolna próba katharsis), W ciemności i w końcu Ida są ważnymi głosami, ale bez sięgnięcia do ich istoty tracą ważność. Ida nie jest filmem oskarżycielskim wobec Polaków, wymaga jednak pewnej świadomości historycznej, żeby odczytać go we wszystkich warstwach.

AzylTrzeba więc pewnej odwagi, żeby zachować się w sposób, mówiąc wprost, niepopularny, i pokazać Polaków jako ludzi szlachetnych, odważnych i będących po właściwej stronie w ostatniej wojnie. Scenarzystka, Angela Workman, zdaje się omijać narracje polityczne i spróbowała zrobić po prostu dobry film. Nie taki, który zrehabilituje ten naród, nie taki, który go znowu obciąży, ale taki, który pomoże sprzedać film jako produkt. I tu pojawia się najwłaściwszy klucz do recenzji. Odrywamy się od sentymentów osobistych, narodowych, od przepychanek politycznych i od „przedsiębiorstwa holokaust”. Mamy w rękach film. Czy to dobra produkcja?

Dobra, oczywiście. Aktualny boxoffice to prawie 12 milionów dolarów, to znaczy że jest oglądany i chciany. Sprawność realizacji, operowanie kamerą, montaż, dialogi, wszystko jest zadbane i po prostu po hollywoodzku solidne. Do tego dochodzi opisywany od samego początku sentyment, identyfikacja z fabularnym Polakiem. A później chwila rewizji, bo cały czas coś nie gra.

Azyl

Tani Azyl

Nie gra dramatyzm. Film, pomimo sporego budżetu jest „tani”. Oczywiście w potocznym znaczeniu: nie ma jednak nawet śladu próby dotknięcia jakiejkolwiek ważnej kwestii. Praca nad scenariuszem to biznes, zwłaszcza w Hollywood. A wojna to horror, a nie sielanka. Wojna to potworności, w Azylu nie ma ani śladu potworności. Ani śladu horroru, osaczenia i zagrożenia, tak naprawdę nie mamy pojęcia co grozi dwójce głównych bohaterów za ukrywanie Żydów. Nie uczestniczymy w opowieści z pistoletem przy głowie. Uwaga jest skierowana na coś zupełne innego. Pełno tu zwierzątek futerkowych, sympatycznych słoni z rozkosznym słoniątkiem, dzieci z wielkimi czarnymi oczami, mnóstwo przytulania, czułości, zwierzeń. Realizm jest powściągliwy, naturalizmu nie ma wcale. W pewnym momencie złapałem się na poczuciu, że oglądam coś w rodzaju „komedii romantycznej na serio”. Film jest klasycznym „wyciskaczem łez”, najwyraźniej bez ambicji powiedzenia jakiejkolwiek prawdy o tamtej wojnie; ma być po prostu filmem, który wypracuje właściwy boxoffice. Ilość zaprzepaszczonych wątków, mogących dodać dramatyzmu i realizmu, jest przytłaczająca, nie chce się nawet ich wymieniać. Producenci najwyraźniej niezupełnie mają pojęcie o historii, którą sfilmowali, mają natomiast świetne pojęcie o tym jak zrobić film, który „łapie za serducho”.

AzylZdumiewające natomiast były sceny bombardowania zoo i zwierzęta snujące się po mieście. Zapanowanie nad nimi i wyreżyserowanie ich dla tych ujęć musiało wymagać ogromnych nakładów i świetnych profesjonalistów po obu stronach kamery. Wirtuozeria najbardziej rzuca się w oczy w scenach ze słoniami, które nie były – mam nadzieję – zrobione komputerowo.

Jak więc jest ostatecznie? Podczas projekcji byłem znacznie częściej wzruszony niż poirytowany. Jestem w pewien sposób wdzięczny za powiedzenie paru słów pięknej prawdy o moim kraju i za złamanie stereotypów. Za to, że w całej fabule nie ma ani jednego szmalcownika i polskiego antysemity. Żal z kolei mam o to, czego nie pokazano – tego wszystkiego, co wykracza poza sympatyczną historię dwójki miłych ludzi, żyjących jakby ahistorycznie i w oderwaniu od istoty tamtego potwornego czasu. Gdyby w Cineramie były oceny, dałbym temu filmowi 6/10. To wysoko. Mam jednak nadzieję, że pojawią się filmy na ten sam temat, które przeskoczą wyższe poprzeczki.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: