Danny Boyle: To jeszcze nie koniec
Pewien polski polityk powiedział: ,,Nie jest ważne, jak mężczyzna zaczyna, ale jak kończy’’. Filmografia Danny’ego Boyle’a przypomina sinusoidę, której koniec nie może dorównać początkowi. Coraz to nowe obrazy nie są nawet porównywalne do opus magnum autora – Trainspottingu. Więc czy reżyser spełni swój męski obowiązek?
Morderczy początek
Debiut Boyle’a pt. Płytki grób był filmem zaskakująco dojrzałym i to nie tylko formalnie. Mówił o granicach ludzkiej moralności, która pod wpływem namiętności, jak pożądanie cielesne czy pokusa bogactwa, staje się relatywna. Nieobcy klasykom literackim temat przedstawiono w przystępny dla widza sposób. Powaga psychologicznej analizy została zastąpiona lekko ironicznym humorem, który przypomina klasyczne czarne komedie. Pomimo to część scen przeraża diabolicznymi wizjami. Pozwala to na odbieranie filmu w poważny sposób. O talencie młodego reżysera świadczyła umiejętna gra światłem, które tworzyło zapadające w pamięci ujęcia oraz zdolność prowadzenia gry aktorskiej. Postaci są intrygujące, ale nie angażują nas emocjonalnie. W efekcie możemy bezstronnie oceniać ich postępowanie, co stworzyło końcową wymowę filmu. Najjaśniejszym punktem jest Evan McGregor, którego kreacja jest zaskakująco odmienna od tej znanej z późniejszej twórczości.
Filmowa heroina
Główny bohater Trainspottingu, Renton, zabiera nas w magiczną podróż do Szkocji lat 80., w której wielu kieruje się post-punkowym hasłem no future. Obraz zachwyca barwnymi postaciami i nihilistycznym klimatem. Przypomina narkotykową podróż, której chcemy doświadczać kolejny i kolejny raz. Sprawiło to, że film stał się przedmiotem kultu, którego wielkość trzeba po prostu poczuć.
Po dwóch znakomitych produkcjach Danny Boyle zrobił sobie wakacje – dosłownie i w przenośni. Nakręcona w Tajlandii Niebiańska plaża okazałą się porażką i rozpoczęła kryzys twórcy. Akcja ma miejsce na tropikalnej wyspie, która jest hipisowską utopią. Przypomina trochę Robinsona Crusoe Daniela Defoe i Władców much Williama Goldinga. Jak nietrudno się domyślić, raj zmienia się w piekło, a reżyser po raz kolejny chce badać ciemną stronę człowieka. W tym celu odwołuje się nawet do Czasu apokalipsy – nie podejmuje polemiki, tylko nieudolnie cytuje, co dało komiczny efekt. Największą grozę budzi młody Di Caprio, naśladujący Marlona Brando. Sam obraz wyspy zestawiony z mrocznymi rozważaniami jest po prostu kiczem.
Żywy trup
28 dni później przedłużyło bezwładne spadanie reżysera w przepaść. Film należy jednak docenić za sam pomysł, który mógł zrodzić ciekawą wizję katastrofy, tak jak późniejsze Ludzkie dzieci Alfonso Cuarona. Przepowiednia ludzkości opętanej chorobą agresji została zmieniona w kolejny film o zombie. Nowością miała być ciekawa angielska sceneria – to jednak nie wystarczyło. Zawiodły sceny-kalki rodem z Hollywood, a seans kończy się po prostu rozczarowaniem.
Reżyser wydostał się z nizin dzięki filmowi Slumdog. Milioner z ulicy. Historia braci wychowywanych przez indyjską ulicę porwała miliony ludzi na całym globie. Sukces finansowy nie był przypadkiem. Obraz zadziwiał tempem narracji i wrażliwością społeczną. W pigułce zostały spreparowane problemy najszybciej rozwijającego się kraju świata. Wszystko podano w lekkiej, familijnej formie, która kontrastowała z czasem śmieszną powagą wcześniejszych produkcji. Skierowanie filmu do szerokiej grupy odbiorców okazało się strzałem w dziesiątkę.
Co dalej?
Brytyjczyk wykreował swój filmowy styl i wyróżnia się wśród popularnych twórców. Lubi opowiadać historię przy pomocy pomysłowych perspektyw kamery; ubarwia swoje dzieła muzyką, która z powodzeniem może zająć honorowe miejsce w domowej kolekcji. Autor powoli wraca do młodzieńczej formy i pragnie ją zatrzymać drugą częścią Trainspottingu. Stoi przed nim również ambitne zadanie przeniesienia na srebrny ekran biografii Steve’a Jobsa. Wierzę w przyszłość Danny’ego Boyle’a, który, miejmy nadzieję, tak, jak jego bohater – Renton, wybierze słuszną drogę.
Mateusz Deryło