„Błąd systemu” czy błąd w ludzkiej analizie?
Większość ludzi nie zwróci szczególnej uwagi na biegnące dziecko. Nie zareaguje na jego krzyki i wulgaryzmy, co najwyżej opowie o tym komuś przy kubku kawy, komentując: „Jakie to dzisiejsze dzieci są niewychowane!”. Żyjemy w przekonaniu, że niektóre rzeczy lepiej jest zignorować niż analizować. Widząc pierwszą scenę filmu Nory Fingscheidt (krzyk dziecka i bijący po oczach różowy napis: „Błąd systemu”), część z nas założy, że zobaczy historią o niewychowanych dzieciach i pozbawionych zaangażowania rodzicach. Czy założenie jest słuszne?
Dziewięcioletnia Bernadette – „Benni”, jak sama każe siebie nazywać główna bohaterka Błędu systemu – jest problematycznym dzieckiem. Potrzeba jednak głębszej analizy, by zrozumieć przyczynę jej zachowania. Co może stać za jej przekleństwami, kłótniami i bójkami? Co skrywa się pod fasadą złożoną z siniaków, plucia i krzyków? Odrzucenie. Benni jest czymś niechcianym, stanowi tytułowy błąd systemu. Staje się kimś, kto zamiast pomocy czy zrozumienia dostaje jedynie pustkę i spojrzenia pełne niechęci. Jej matka jest zbyt przerażona charakterem i problemami córki, by podjąć się ponownie opieki nad nią – porzuca ją, zostawia w sidłach opieki społecznej. Ta natomiast nie potrafi poradzić sobie z tak trudnym dzieckiem. Benni jest zbyt młoda, aby państwo było w stanie zapewnić jej odpowiedni program leczenia zaburzeń. Tym sposobem pomoc dla niej jest tylko doraźna, a dorośli, którzy powinni jej pomóc, stają się bezsilni.
Dziewięciolatka nie jest łatwym przypadkiem. Jak się dowiadujemy, na dziecku ciąży spore obciążenie psychiczne, z którym lekarze próbują walczyć farmakologicznie. Nikt jednak nie zadaje pytania dlaczego, z jakiego powodu dziewczynka nie pozwala dotknąć swojej twarzy, moczy się w nocy, ucieka, jest agresywna. Wydawać by się mogło, że lekarze i opiekunowie oceniają ją przez pryzmat pochodzenia – Benni wywodzi się z rodziny, w której matka nie radzi sobie z rzeczywistością, a konkubent, choć nie powiedziano tego wprost, prawdopodobnie znęcał się nad domownikami, więc dziewczynka musi po prostu „taka” być. Nikt nie analizuje problemu, co więcej – opieka społeczna, która odebrała dziecko, usilnie próbuje je teraz oddać, jakby „umywała ręce”.
Już sam początek filmu nakreśla pewien dysonans. Z jednej strony mamy porzucone dziecko, matkę, która woli je odsunąć poza zasięg swojego wzroku, niż podjąć jakiekolwiek działanie, i ludzi, którzy bezskutecznie próbują to zmienić. Z drugiej strony widzimy, jak bezradne mogą stać się ośrodki pomocy, których regulaminy nie przewidują kompromisów i sytuacji nadzwyczajnych. Procedury, którym brak elastyczności, powodują więcej krzywdy niż pożytku. To właśnie brak możliwości dostosowania prawa do niecodziennych okoliczności, jaką jest sytuacja Benni, doprowadza do tak absurdalnych decyzji, jak wysłanie agresywnego i niestabilnego emocjonalnie dziecka do Afryki w ramach terapii z udziałem zwierząt.
Prawdą więc jest, że film opowiada o źle wychowanym dziecku i niezaangażowanych rodzicach – trzeba jednak pamiętać, że w tej szufladce jest jeszcze dużo miejsca. Źle wychowane, bo porzucone. Niezaangażowani, bo przerażeni. Błąd systemu opieki, bo brak odpowiedniej procedury . Problem – bo cóż tu zrobić, gdy dziecko tak się zachowuje. Zachowuje się tak, bo… I tu wracamy do punktu wyjścia. Historia ta rozgrywa się w zamkniętym kręgu wzajemnych powiązań, z którego nie sposób wyciągnąć głównej bohaterki. Nie jesteśmy w stanie zmienić Benni, nie docierając do korzeni. Docierając do korzeni, nie jesteśmy w stanie jej nie współczuć. Współczując jej, nie jesteśmy w stanie jej pomóc.
Na wiarygodne przedstawienie problemu wielki wpływ ma odtwórczyni głównej roli – Helena Zengel. Można zaryzykować stwierdzenie, że brak tej aktorki mógłby przekreślić szansę filmu na sukces. Delikatna uroda dwunastolatki w zderzeniu z fabułą, opartą o emocjonalny wulkan, jakim jest Benni, pogłębia uczucie dysonansu, budzi w nas sprzeczne emocje. Jak tak niewinne dziecko może być traktowane tak surowo? Jak można traktować je jak przedmiot, odsyłając z miejsca na miejsce? Współczucie, które zaczynamy odczuwać w trakcie oglądania, na pewno było zamierzone.
Jak odebrać ten film? Jako próbę ukazania czegoś, co zazwyczaj zostaje przemilczane. Fingscheidt nie próbuje przekłamać rzeczywistości, oskarżyć organów państwowych, opiekunów społecznych czy ośrodków, nie szuka winnych wśród rodzin z problemami i ludzi, którzy, stojąc w obliczu systemu, są bezradni. W żadnym momencie nie pada oskarżenie czy kąśliwy komentarz. Film nie zawiera oceny, nie ma tu narratora, który wydawałby surowe wyroki. Otrzymujemy jedynie historię dziecka, które nie jest w stanie samo się obronić, tkwiącego w zamkniętym kręgu złych decyzji, rozpaczliwie wręcz poszukującego ciepła.
Patrycja Stępień
Korekta: Anna Felskowska