Dwie wojny japońsko-amerykańskie
Dwa Uniwersa
Dla miłośników popkultury zjawisko crossoverów jest niezwykle atrakcyjne. Każdorazowe zderzenie dwóch (lub więcej) światów to swoiste święto dla fanów: fandomy różnych franczyz mają okazję zobaczyć swoje ulubione postacie w nietypowych sytuacjach oraz środowiskach. Jednym z najbardziej powszechnych motywów tego rodzaju dzieł jest pojedynek. Walki między dwoma „zawodnikami” z odrębnych uniwersów przyciągają przed ekrany olbrzymią widownię. Czasem rezultatem są przyzwoite produkcje, które satysfakcjonują fanów (Batman kontra Drakula z 2005 roku), a czasem nie udaje się sprostać oczekiwaniom widzów (Obcy kontra Predator z 2004 roku).
Crossovery często pojawiają się w japońskim kinie Kaiju (w dosłownym tłumaczeniu: dziwna bestia), które opowiada o wielkich monstrach niszczących wszystko, co napotkają na swojej drodze. Sztandarowym przykładem filmowym w tym gatunku jest King Kong kontra Godzilla z 1962 roku w reżyserii Ishirō Hondy, czyli spotkanie króla potworów z Japonii, Godzilli, oraz ósmego cudu świata z amerykańskiego kina klasycznego, King Konga. Na rewanż trzeba było czekać prawie sześćdziesiąt lat. W 2021 roku dwóch gigantów spotkało się na srebrnym ekranie w filmie Godzilla vs. Kong w reżyserii Adama Wingarda. Czy warto było czekać? Czym się różni amerykańskie spojrzenie na ten gatunek od japońskiego?
Pierwsze starcie tytanów
Dwaj giganci spotkali się po raz pierwszy na początku lat 60-tych w King Kong kontra Godzilla. Wspomniana produkcja jest japońskim filmem, trzecią częścią serii Godzilla oraz pierwszą nową iteracją King Konga po jego występie w klasycznym dziele z 1933 roku. Ta produkcja, po raz pierwszy prezentująca oba potwory w kolorze, definitywnie różni się od obu debiutów tytułowych monstrów. Nie jest to ani poważny dramat, w którym pięćdziesięciometrowy jaszczur stanowi alegorię bomby jądrowej oraz lęków społecznych i politycznych Japończyków, ani przygodowo-fantastyczny wielki film hollywoodzki. Japońskie starcie Konga z Godzillą to niskobudżetowy, kampowy przedstawiciel środkowej ery Shōwa (historyczna era panowania w Japonii cesarza Hirohito od 1926 do 1989 roku). Filmy tego typu były tanią rozrywką skierowaną głównie dla bardzo młodych widzów. Nie miały to być wysokoartystyczne dzieła: ich głównym celem było przyciąganie rodzin do sal kinowych i zarabianie pieniędzy.
Produkcja ta jest utrzymywana w luźnej formie, nie ma ani grama powagi, co chwila ludzie rzucają czerstwymi dowcipami. Same potwory wyglądają pokracznie i karykaturalnie, co nie pomaga w utrzymaniu immersji. Nie pomagają efekty specjalne, które wyglądały kiepsko już w dniu premiery. Wyglądy Godzilli oraz Konga wzbudzają raczej uśmiech politowania. Po sześćdziesięciu latach bawią one jeszcze bardziej.
Wbrew pozorom niewiele tutaj jest bijatyk: główne gwiazdy mają tylko dwie wspólne sceny, a większe starcie następuje dopiero pod sam koniec filmu. Tytułowa walka wynagradza jednak wszystkie mankamenty, dłużyzny oraz nużące momenty. Obiektywnie patrząc, to bardzo nieporadnie i tanio nakręcona scena akcji, gdy jednak spojrzy się z innej perspektywy, objawia się coś cudownie kuriozalnego i pociesznego. Bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że ten film jest tak zły, że aż dobry.
Długo wyczekiwany rewanż
Tegoroczny Godzilla vs. Kong jest czwartym przedstawicielem amerykańskiego uniwersum kinowego MonsterVerse. Produkcja ta jest kontynuacją filmów Godzilla II: Król potworów z 2019 roku oraz Kong: Wyspa Czaszki z 2017 roku. Omawianego dzieła nie można nazwać bezpośrednim remakiem King Kong kontra Godzilla. Takie elementy jak fabuła, środowisko czy bohaterowie są zupełnie różne.
Uważam, że niecałe dwie godziny to idealny metraż dla tego gatunku. Seans nie dłuży się i nie jest męczący (był to jeden z głównych problemów w dwóch poprzednich solowych filmach z Godzillą w tej serii; trwały one o pół godziny za długo). Ponadto Godzilla vs. Kong jest superprodukcją imponującą pod względem wizualnym. Postęp technologiczny oraz wyższy budżet pozwoliły uzyskać satysfakcjonujący efekt końcowy. Potwory nie wyglądają już śmiesznie, ich design nawiązuje do klasycznych wizerunków tytułowych gigantów, ale jednocześnie mają one własną tożsamość oraz wyglądają przekonująco, przez co są autentyczne i nie wybijają z immersji.
Przyjemność z doznań estetycznych dopełnia reżyseria. Film ma wiele pamiętnych i zapierających dech sekwencji. Każde starcie atomowego jaszczura z wielką małpą jest dynamiczne i widać wyraźnie siłę każdego ciosu. Trudno będzie zapomnieć takich scen jak: walkę w nocy na tle neonów w Hong Kongu, podróż do wnętrza Ziemi oraz pojedynek na niszczycielu.
Główną zaletą tej produkcji jest jej samoświadomość – nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. Dostarcza przyjemną rozrywkę z obserwowania wielkich kaiju na ekranie. Jest też na tyle unikalna, iż nie da się jej zapomnieć po seansie. Ponadto zawiera sporo niespodzianek i mrugnięć oka dla fanów (vide pojawienie się innego znanego monstrum z uniwersum Godzilli).
Król Potworów
Niewiele można powiedzieć o charakterze Godzilli w King Kong kontra Godzilla z 1962 roku. Po uwolnieniu się z wnętrza góry lodowej, atomowy jaszczur mści się, siejąc terror po całej Japonii. Przerywa akt zniszczenia, dopiero gdy na swojej drodze spotyka wielką małpę – King Konga. Wtedy rozpoczyna się zwierzęca walka dwóch samców alfa o terytorium.
Atomowy jaszczur z najnowszej odsłony MonsterVerse zmienił swój charakter: w swoich dwóch solowych filmach Godzilla był obrońcą ludzkości, chroniącym ją przed innymi niebezpiecznymi monstrami. W tej produkcji następuje pewien zwrot; król potworów z niejasnych powodów staje się agresywny i atakuje ludzkie siedliska. Godzilla ma o wiele mniej czasu ekranowego aniżeli Kong. Zrekompensowano to elementami, takimi jak dodanie potworowi mimiki, który uśmiecha się szyderczo, wpada w furię, cieszy się z triumfów. Wersja ta równocześnie oddaje hołd klasycznej odsłonie tej postaci, jak również posiada własną unikalną tożsamość, więc każdy fan powinien być zachwycony.
Ósmy Cud Świata
King Kong w King Kong kontra Godzilla jest kalką oryginalnej kreacji postaci – pochodzi z odległej wyspy, na której jest czczony jako bóstwo, ma słabość do ludzkich kobiet i zrobi wszystko, aby je chronić oraz jest zwierzęciem wysoce terytorialnym. Elementem wyróżniającym jest wzrost goryla: aby miał jakiekolwiek szanse w starciu z japońskim kolosem, zwiększono rozmiar Konga do pięćdziesięciu metrów. Wygląd amerykańskiego giganta jest zdecydowanie… niereprezentatywny. Strój, który użyto, wygląda jak najtańszy używany kostium halloweenowy, który lata świetności ma już dawno za sobą.
W filmie Wingarda kontynuowano wątek Konga z Kong: Wyspa Czaszki. Potwór jest więc bardziej doświadczony, wprawiony w interakcjach z ludźmi oraz zdecydowanie większy. Komunikuje się nawet z ludzką dziewczynką za pomocą języka migowego. Wielki goryl stał się zatem pełnoprawną postacią: ma swój charakter, cele oraz lęki, wyraża emocje. Scenariusz filmu został napisany w umiejętny sposób, tak, aby Kong stał się integralną częścią fabuły. Monstrum żyje wraz z ludźmi w pewnej symbiozie: mają wspólną misję, uzupełniają się, ratują sobie wzajemnie życie. Pogłębienie postaci wyszło niewątpliwie na dobre – muszę zaznaczyć, że tę wersję Konga (zaraz po oryginalnej iteracji z 1933 roku) cenię najwyżej.
Niesmaczny czynnik ludzki
W filmach Kaiju nigdy nie przeznacza się całego metrażu na główne gwiazdy widowiska. Duża część czasu ekranowego jest poświęcona bohaterom ludzkim, przy czym wątki te prawie zawsze są mało interesujące, często również kiepsko napisane. Niestety, co można dodać nie bez ironii, pełnometrażowe produkcje nie mogą składać się tylko i wyłącznie z walk potworów. Fani śledzą te filmy dla wielkich monstrów; nikogo nie obchodzą losy małych „ludzików”, którzy stąpają pomiędzy paluchami olbrzymów. Niska jakość tych wątków oraz ich spora liczba zgrzyta, dlatego może to być niezwykle irytujące. Najważniejsze, aby czynnik ludzki nie przysłaniał najważniejszego elementu tego gatunku.
Japońska obsada w King Kong kontra Godzilla występuje tylko i wyłącznie jako comic relief. Bohaterowie zachowują się niedorzecznie, dziecinnie i rzucają nieśmieszne żarciki. Pozornie występują tutaj jako indywidualne postacie, które tylko prezentują pewne archetypy. Wszyscy jednakże są na tyle mdli, iż trudno nie potraktowałem ich jako mało śmiesznego bohatera zbiorowego.
Amerykański blockbuster również cierpi z powodu ludzkiej obsady. Jest to mankament występujący (mniej lub bardziej) we wszystkich częściach MonsterVerse. Bohaterowie zwykle są mało wyraziści, niekiedy nie grzeszą wiarygodnością pod względem psychologicznym. Pełnią jedynie rolę narzędzi fabularnych, które mają wprowadzać nowe elementy oraz popychać historię do przodu. Mimo wszystko muszę przyznać, że perypetie ludzi w tym filmie nie przeszkadzały mi tak bardzo jak w poprzednich częściach tej serii. Zapewne dlatego, że tych wątków było mniej.
Werdykt
Dwa pojedynki King Konga z Godzillą dobrze prezentują kulturę popularną dwóch różnych krajów oraz dwóch różnych epok w kinematografii rozrywkowej. Ostatecznie uważam oba filmy za interesujące produkcje. Oryginał japoński jest świetnym przykładem kampowości filmów Kaiju z ery Shōwa. Jeżeli podejdzie się do niego z odpowiednim nastawieniem, to otrzyma się sporą dawkę ironicznej rozrywki. Z kolei najnowszy przedstawiciel MonsterVerse to dobry wysokobudżetowy blockbuster, samoświadomy, niepróbujący być czymś więcej, aniżeli jest. Każdy fan tego gatunku po seansie powinien czuć się spełniony.
Kamil Sulak-Kozłowski
Korekta: Klaudia Dzierugo