Jason Bourne – groteskowy Bond
Nudzić się na wysokobudżetowym, perfekcyjnie zrealizowanym filmie akcji. Sytuacja – oksymoron, jednak zdarzyła mi się wczoraj wieczorem. Głównym bohaterem filmu Jason Bourne nie jest bynajmniej Jason Bourne. Głównym bohaterem jest Akcja, do ważnych postaci należą także Kamera i Montaż. Wszystko inne jest tłem, cała treść jest poświęcona tej trójce i właściwie o nich należałoby pisać recenzję. I będzie o nich, ale dla przyzwoitości wspomnę o figurantach.
Matt Damon, który gra Matta Damona (dla zachowania pozorów nosi pseudonim Jason Bourne) chce się dowiedzieć, kim był jego tata. Załatwia to w jeden dzień i można się tylko dziwić, dlaczego nie zrobił tego wcześniej, skoro miał na to wiele lat, a pytanie żarło go wewnętrznie. Matt Damon trzyma się nieźle, ma 45 lat, klatę trzydziestolatka i buzię dwudziestolatka na ciężkim kacu. Rozgrywanie jego pozornej (przez tę buzię) chłopięcości z przenikliwym cynizmem i nie do końca jasną szlachetnością jest świetnym pomysłem, ale to pomysł na jeden film. Czwarty staje się przez to przewidywalny i przezroczysty, zwłaszcza jeśli scenariusz nie wychyla się poza schemat ani na milimetr. Cały problem serii pod tytułem Jason Bourne polega na wiarygodności. Jeśli oglądam Bonda, przyjmuję konwencję fikcji świata przedstawionego. W tej konwencji Bond robi rzeczy, których nie da się zrobić, ale realizuje konwencję (lepiej lub gorzej, jednak żadna część nie wywołuje niesmaku na tym polu). Tymczasem Bourne jest budowany na bohatera wiarygodnego, niemal reportażowego. Praca kamery dodatkowo podkreśla ten walor. Kiedy zachowuje się jak „niezniszczalny” Bond robi się po prostu groteskowo. Właśnie z tego powodu, kiedy Bond dokonuje rzeczy niemożliwych – bawię się świetnie, a kiedy to samo robi Bourne – rzucam soczystą łaciną.
Sceny pościgów samochodowych, pomijając już ich wtórność i przewidywalność, są po prostu nierzetelne. W pewnym momencie zastanawiałem się, czy ktoś nie chce przypadkiem pobić rekordu z Blues Brothers w ilości zniszczonych samochodów w jednym filmie. Sceny, kiedy pancerny wóz SWAT toruje sobie drogę między samochodami osobowymi są równie efektowne, co komiczne. Nie wiedziałem czy podziwiać, czy parsknąć śmiechem. Ostatecznie, kiedy ścigający go Bourne wjechał w tę „chmurę” szczątków, postawiłem na śmieszność.
Oddzielną sprawą pozostaje czarny Dodge Charger użyty przez protagonistę. To pojazd obciążony obszerną legendą w świecie filmu – wczesny model Chargera użyty jest w pojedynku na szosie z Mustangiem porucznika Bullitta – i przegrywa. To nie jest tylko produkt ulokowany (bo taką przypuszczalnie rolę pełni rekwizyt). To jest – z całym zapleczem tego terminu – tekst kultury i nie potrafię zrozumieć, po co go umieszczono w tym obrazie. Chodziło być może o to, żeby zwiększyć sprzedaż bieżącego wcielenia tego modelu, jednak obecność czarnego Chargera na ekranie spowodowała tyle, że zacząłem myśleć o filmie Bullitt oglądając Jasona Bourne’a. Nie da się tego opisać inaczej niż jako błąd w sztuce.
O kamerze ostatecznie nie chce mi się nawet wspominać. Odkąd wiem, jak wyglądają (i jak leżą na plecach) te szelki, na których wiesza się sprzęt, odkąd wiem jak się kręci transfokatorem, itd. – nie umiem skupić się na akcji filmowanej „skaczącą kamerą”. Myślę o kamerzyście. Ten facet nie ma wielkiego wyboru. Może zrobić zoom w tę i we wtę, może potrząsnąć, zabujać, wzdrygnąć. Robi to na przemian w losowej kolejności. Przypomina mi, że to nie jest świat, w który chcę wsiąknąć podczas projekcji, że to tylko film, a główną postacią tego filmu jest kamerzysta. Może tylko autor scenariusza jest odrobinę ważniejszy. Akcja, potem Kamera i Montaż. O nich opowiada film Jason Bourne. Okazało się, że poszedłem do kina obejrzeć pracę ekipy filmowej, chociaż liczyłem na dobrze opowiedzianą historię. Właśnie dlatego jestem rozczarowany.
W jednej z początkowych sekwencji sfilmowano pościg odbywający się podczas demonstracji antyrządowych w Atenach. W pewnym momencie zorientowałem się, że dużo bardziej interesuje mnie inscenizacja walk ulicznych między demonstrantami i policją niż podstawowa akcja filmu. Faktycznie, świetnie zainscenizowane sceny miejskiego buntu. A Jason Bourne? Byłoby najlepiej, gdyby wyjechał stamtąd i nie wracał, gdyby akcja zmieniła się w para-dokument o protestach społecznych. To był jedyny moment, kiedy oglądałem z niekłamanym zainteresowaniem. Nic więcej.
Sławomir Płatek