Kosmiczne jaja – Co nas bawi?
Dawno, dawno temu, w bardzo, bardzo, bardzo odległej galaktyce… lub dalszej od tej którą już znamy? Na pewno w bardziej humorystycznej. Właśnie tam rozgrywa się akcja Kosmicznych Jaj w reżyserii Mela Brooks’a z 1987 r. Film, który twórcy wprost nazywają jedenastą częścią gwiezdnych wojen. Czy słusznie?
W pewnym sensie tak, bo nawiązań do Nowej Nadziei czy Imperium Kontratakuje jest wiele. Widać, że twórcy inspirowali się uniwersum Georga Lucasa. Po raz pierwszy zetknęłam się z tym filmem jako dziecko. Teraz, jako dorosła kobieta, wracam do niego i dalej się przy nim śmieję. Po latach dopiero zauważyłam także, jak wielką rolę odrywa w tym dziele jego reżyser. Mel Brooks, pełniący funkcje reżysera i scenarzysty, wciela się także w dwie drugoplanowe, lecz istotne dla fabuły role.
Co nas bawi?
Główną zaletą filmu jest jego humor. Prosty, przewidywalny, a w swojej formie ma ucieszyć praktycznie każdego – zarówno dzieci jak i dorosłych. Największym powodem do śmiechu są perypetie Lorda Helmeta. Jest to niziutki mężczyzna, ubrany w strój podobny do tego, który nosił Darth Vader. Pomimo iż potrafi oddychać jak każda zdrowa osoba, nosi hełm, pod którym momentami się dusi. Jak na osobę wysoko postawioną i budzącą postrach wśród podwładnych, nie jest zbyt elokwentny, a gdy pojawia się na ekranie wiadome jest, że zaraz wydarzy się coś zabawnego. Rick Moranis rewelacyjnie sprawdził się w tej roli. Kolejną bardzo komediową postacią jest sam główny bohater- Lone Starr (Bill Pullman), który jest połączeniem charakteru oraz sposobu bycia Hana Solo. Ma zdumiewający talent do posługiwania się „śmocą” – tak właśnie nazywana jest w tym uniwersum moc. Serce widza skrada też Michael Winslow, który pomimo małej roli, zapada w pamięć dzięki swoim niezwykłym zdolnościom do naśladowania dźwięków radaru.
Gdzieś to już słyszałam?
Muzyka w tym filmie oczywiście nawiązuje do Star Wars. John Morris, znany między innymi z muzyki do Dirty Dancing stworzył ją w taki sposób, że aż chce się krzyknąć „Hej, to ta melodia ze Star Wars!” Przy scenach z Lordem Helmetem muzyka jest podobna do marszu imperialnego, a przy postaci Lone Starr spokojna, rozluźniająca i chcąca nam powiedzieć „to ten co wszystko i wszystkich uratuje”.
Ten Hełm!
Uwagę należy też zwrócić na kostiumy, które są bardzo dobrze dopasowane do postaci. Dzięki nim wiemy kto jest kim, jaki ma status społeczny i jaką pełni funkcję. Księżniczka chodzi w sukni, Lone Starr w klasycznej kurtce a Helmet w komicznej wersji kostiumu Dartha Vadera.
Czy jest to film dla wszystkich? Myślę, że, pomimo swojej prostoty, dla kogoś kto nigdy nie zetknął się z Lukiem Skywalkerem ten film nie będzie aż tak zabawny, jak dla osoby która oglądała wcześniej „starą trylogię”. Nie jest to też film dla osób chcących doznać czegoś więcej niż bólu brzucha od śmiechu. Nie przeżyjemy tu katharsis. Postacie nie zmieniają się radykalnie, a fabuła nie porusza problemów naszego świata. Za to film bawi. Dla fanów Star Wars to pozycja obowiązkowa!
Niech “śmoc” będzie z wami!
Justyna Turzyńska