Nowe Horyzonty 2022. Relacja części online

Do roku 2019 festiwal Nowe Horyzonty odbywał się jedynie stacjonarnie i nic nie zapowiadało zmian w tej kwestii. Niespodziewanie jednak na początku 2020 roku świat obeszła informacja o koronawirusie. Obejmująca Chiny pandemia szybko rozniosła się na resztę świata. Poskutkowało to licznymi obostrzeniami i lockdownami. Ucierpiała na tym cała kultura, w tym kino. Masowo odwoływano najróżniejsze prestiżowe festiwale, premiery filmowe były przesuwane na niesprecyzowane terminy, a kina zostały pozamykane pierwszy raz od czasu II Wojny Światowej.
Dystrybutorzy i stowarzyszenia festiwalowe musiały odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Odpowiedzią na światowy kryzys kinematografii stała się formuła festiwalu online, w której prezentowane w programie dzieła można było obejrzeć odpłatnie na stronie internetowej organizatorów. Jednym z pierwszych takich festiwali w Polsce była Wiosna Filmów, która odbyła się na platformie MOJEeKINO.pl. Nowe Horyzonty również zastosowały ów zabieg, przez co pierwszy i jak dotąd jedyny raz impreza odbyła się całkowicie w sieci. Choć zagrożenie wirusem zmalało, organizatorzy festiwali zrozumieli, że wyświetlanie nowych filmów na platformach internetowych jest przyszłością dystrybucji. Od 2021 roku Nowe Horyzonty odbywają się w dwóch odsłonach: stacjonarnie i online. Trzeba przy tym zaznaczyć, że oferta stacjonarna jest obszerniejsza i zawiera najgłośniejsze tytuły, gdyż dystrybutorzy wciąż są bardziej przekonani do premier fizycznych.
W tym roku część online Nowych Horyzontów odbyła się w terminie od 21 lipca do 7 sierpnia, czyli o tydzień dłużej od festiwalu stacjonarnego. Również ilość dostępów do filmów była ograniczona na życzenie dystrybutorów. Ceny biletów wyniosły 19zł dla wszystkich tytułów, przy czym każdy z nich miał kilka pokazów kinowych (wtedy cena biletu wynosiła 22zł). Można również było wykupić pakiety: dostęp do 5 filmów za 65zł, dostęp do 10 filmów za 120zł, dostęp do 25 filmów za 250zł. Za to ceny w sekcji dla dzieci wynosiły 15zł za seans. W ofercie online były także dostępne najgłośniejsze tytuły z zeszłorocznej edycji, np. Titane Julii Docurnau.
Przez dwa tygodnie udało mi się obejrzeć online dwanaście filmów:

EAMI
(reż. Paz Encina, 2022 r., sekcja: Mistrzowie, Mistrzynie)

Nie licząc środowiska antropologów, nazwa Ayoreo jest w Polsce niemal całkowicie nieznana. Tymczasem oznacza ona rdzennych mieszkańców Gran Chaco, których populacja wynosi dziś niecałe pięć tysięcy osób. To mieszkające na pograniczu Paragwaju i Boliwii plemię jest jednym z ostatnich spoza Amazonii, które żyje w większości odizolowane od współczesnej cywilizacji. Ayoreo dzielą się na grupy. Jedną z nich są Totobiegosode, której poświęcony jest film Paz Enciny.

Choć w debacie publicznej rzadko się o tym mówi, to Ayoreo od lat doświadczają otwartej dyskryminacji ze strony władz państwowych, które regularnie pozbawiają ich rodzimych terenów. EAMI to film-lament, a także list pożegnalny do miejsc odebranych. Ciężko go inaczej sklasyfikować, gdyż nie jest to ani dokument ani film fabularny. Reżyserka, za pomocą różnorodnych środków wizualnych, prezentuje nam ciąg wspomnień i wierzeń (Ayoreo praktykują szamanizm), odwołując się przy tym do lokalnego folkloru. Stosuje przy tym narrację z off’u, w której członkowie Totobiegosode odczytują swoje wspomnienia i żale. Ważnym i powtarzającym się co jakiś czasem słowem jest coñone, oznaczające białych ludzi, którzy przybyli na tereny plemienia, wyganiając ich mieszkańców i karczując lasy. Wymowna jest tu już pierwsza scena filmu, w której operator Guillermo Saposnik prezentuje nam niemal 10-minutowe ujęcie jajek nad brzegiem jeziora, na których tle karczowana jest zieleń.
Owa sekwencja mówi nam też już na starcie, jakiego filmu możemy się spodziewać: pełnego długich, statycznych ujęć w stylu slow cinema, obrazów z pogranicza jawy i snu, pełnego onirycznych sekwencji, którym jednak całościowo bliżej do eseju audiowizualnego niż horroru czy fantasy. To też może zniechęcić wielu oglądających, gdyż EAMI jest filmem radykalnym formalnie: widz musi dać się ponieść atmosferze dzieła, inaczej będzie to dla niego ciężka przeprawa mimo dość krótkiego metrażu (80 minut). Warto jednak dać filmowi Enciny szansę, gdyż to zaangażowane społecznie studium zbiorowej traumy, którą przechowują w sobie zarówno Ayoreo, ale także ich dawna ziemia. To także kino uczciwe w wymowie, gdzie do głosu dochodzą sami członkowie plemienia, pamiętający nie tak dawne tragedie. Za to strona techniczna, łącząca dokumentalizm z realizmem magicznym, zamienia oglądanie filmu w jego doznawanie.

Pod ziemią
(reż. Michelangelo Frammartino, 2021 r., sekcja: Mistrzowie, Mistrzynie)

Michelangelo Frammartino to włoski twórca, który szerszy rozgłos zdobył w 2010 roku filmem Le Quattro Volte paradokumentem ukazującym życie w Kalabryjskiej wiosce. Owe dzieło było w gruncie rzeczy opowieścią o codzienności pasterza i kóz, którą jednak Frammartino zanurzał w elementach mistycznych. Operator w niemal całkowitej ciszy i bez dialogów prezentował historię o kręgu życia. W Pod ziemią owa strategia i tematyka powracają.
Frammartino opowiada nam dwie pozornie niezbyt związane ze sobą historie. Pierwsza przedstawia grupę badaczy, którzy eksplorują na obrzeżach Kalabrii podziemne jaskinie, będące jednymi z najgłębszych na świecie. Młodzi śmiałkowie schodzą w głąb ciemnej jamy, tworząc jednocześnie mapę jej podziemnych korytarzy. Druga historia dotyczy mieszkającego opodal starszego farmera, którego dni mijają na obserwowaniu owych badań. Tak jak w poprzednim filmie Frammartino, całość rozgrywa się głównie w ciszy i bez dialogów, sprawiając wrażenie dokumentu.
Obie historie nieprzerwanie ze sobą koegzystują. Badacze schodzą w coraz niższe partie podziemnych grot, podziwiając nieskończony majestat natury, której istnienie jest odwieczne. Jednocześnie w tej samej chwili rozgrywają się ostatnie dni mieszkającego w pobliżu starca, który ze spokojem przyjmuje swoją śmiertelność. Pod ziemią to film kontrastu: pomiędzy wieczną egzystencją natury a kruchym życiem ludzkim. Unikając gatunkowej klasyfikacji, Frammartino ukazał bezwzględność czasu dla życia zarówno ludzi, jak i zwierząt. Zamiast zbyt oczywistej dramaturgii, zastosował przy tym kontemplacyjny nastrój przemijania. Dodatkowo całość uatrakcyjnił pięknymi krajobrazami Kalabrii. Łącząc wszystkie powyższe elementy, reżyser stworzył oryginalne doświadczenie filmowe, za które dostał Nagrodę Jury na festiwalu w Wenecji.

Wielki ruch
(reż. Kiro Russo, 2021 r., sekcja: Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty)

Trudno znaleźć bardzie adekwatny tytuł dla filmu Russo niż Wielki ruch, gdyż prezentuje on sobą całą istotę filmu, który ciągle się zmienia. Na dodatek pozostaje nieuchwytny dla widzów, którzy w trakcie seansu są przekonani, że już udało im się go sklasyfikować lub w pełni zrozumieć. W swoim dziele reżyser łączy ze sobą dramat społeczny o ciężkiej sytuacji boliwijskich pracowników i o trudach życia zwykłych mieszkańców z antropologicznym portretem miasta w dokumentalnym stylu, by następnie przejść w oniryczne kino o duchach i szamanach, a nawet film taneczny.
Wielki ruch rozpoczyna się od sekwencji miejskich, w których, wsłuchując się w dźwięki otoczenia, obserwujemy tłoczne miasto, gdzie na każdym kroku jesteśmy świadkami nierówności społecznych. Przenikając przez tą aglomerację, trafiamy w sam środek strajku górników oraz życia toczącego się wokół miejskiego bazaru, przy którym starają się egzystować ludzie zepchnięci na margines społeczny. Z czasem robi się coraz bardziej nietypowo, aż trafiamy do opowieści z pogranicza realizmu magicznego w stylu tajlandzkiego mistrza Apichatponga Weerasethakula: szaman zostaje poproszony o uleczenie miejscowego chłopaka, a wspólne życie ludzi, duchów i zwierząt jest czymś zupełnie naturalnym.
Realia życia w Boliwii są w Polsce raczej mało znane, zresztą jak i wielu innych państw Ameryki Południowej. Tym bardziej więc możemy docenić tamtejszych twórców, którzy starają się nam je przybliżyć, unikając przy tym prostej publicystyki, a oferując w zamian filmy w pełni autorskie i jednocześnie klarowne w wymowie. Czerpiąc z miejscowych wierzeń, Kiro Russo opowiada zarówno o nierównościach społecznych, jak i o marginalizowaniu ludzi chcących kultywować tradycyjny tryb życia w świecie dziko pędzącego kapitalizmu, który zmusza ich do ciągłego wielkiego ruchu. Dzieło boliwijskiego twórcy warto również docenić za realizację: dźwięk, który uwzględnia wszystkie odgłosy miasta oraz rzetelnie ukazujące aglomerację i naturę zdjęcia, wykonane na ziarnistej taśmie kamery Super16, co pogłębia ten zanurzony w magii i oniryzmie portret miejski, stanowiący dla reżysera głos sprzeciwu wobec współczesnych problemów Boliwii.

Wspomnienia z podróży na Litwę
(reż. Jonas Mekas, 1972 r., retrospektywa)

Jak już było wspomniane w relacji z części stacjonarnej, filmowa twórczość Jonasa Mekasa opiera się na amatorskich nagraniach, nakręconych kamerą Bolex16. Zazwyczaj ukazują one prywatne momenty z życia artysty, ale także ważne wydarzenia społeczne, w trakcie których przyszło mu żyć. Dzięki temu twórczość Litwina można odczytać zarówno jako miejski portret Nowego Jorku, kronikę rodzinną i odę do życia, jak i sentymentalną tęsknotę do rodzinnej Litwy i życia, które zostało tam przerwane przez II Wojnę Światową, i w skali jednostkowej, i narodowej.
Wspomnienia z podróży na Litwę wydają się w filmografii awangardzisty pozycją wyjątkową, wyróżniającą się spoza reszty twórczości. Wszechobecna nowojorska tęsknota została zastąpioną powrotną podróżą w strony rodzinne. 25 lat po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych Mekas powraca do wsi Semeniškiai, w której się urodził i wychował. Na miejscu odkrywa, że niewiele się od tamtego czasu zmieniło, drogi pozostały takie same, zabudowa również nie uległa zmianie. Jedynie wszyscy stali się starsi i poważniejsi. Mekas ponownie rejestruje swą podróż kamerą Bolex16, dzięki której widzimy jego spotkanie po latach z matką, która czekała na niego cały ten czas. Podczas tej krótkiej parodniowej wizyty (tym razem kronika Mekasa, zamiast gigantycznego metrażu, trwa niecałe półtorej godziny) obserwujemy prozaiczne czynności: pracę na farmie, wspólne obiady, wizyty u dawnych, szkolnych przyjaciół, codzienność matki artysty. Starsza kobieta wyrasta tu na kluczową postać historii. Oprócz rodzinnych stron i wspomnień z dzieciństwa Mekasa poznajemy jego burzliwą działalność partyzancką podczas wojny, dowiadujemy się o jego pobycie w obozie pracy i ucieczce oraz ukrywaniu się.
Choć w filmie nie raz można odczuć smutek i nostalgię względem utraconego życia, to dominującym nastrojem pozostaje radość z powrotu oraz ujrzenia matki. Pod tym wszystkim pozostaje jednak odczucie żalu, bo choć wszystko wydaje się takie same, tamten świat odszedł na zawsze i jak w żadnym innym dziele Mekasa nieubłagalny upływ czasu staje się tu centralnym punktem.

Lost, Lost, Lost
(reż. Jonas Mekas, 1976 r., retrospektywa)

Choć Lost, Lost, Lost nie był pierwszym filmowym dziennikiem Mekasa, to obejmuje on początki jego reżyserskiej kariery. Tym razem nagrania ukazują okres 1949-1963, dzięki czemu obserwujemy początki działalności reżysera, a także wydarzenia, które miały wpływ na jego twórczość. To w pewnym stopniu przeciwieństwo Kiedy szedłem przed siebie, widziałem króciutkie przebłyski piękna. O ile tam dominującym akcentem była kronika rodzinna, o tyle w Lost, Lost, Lost w centrum wydają się być wydarzenia społeczne.
Jonas Mekas wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w 1949 roku wraz ze swoim bratem. Wtedy też zaczął nagrywać otaczającą go rzeczywistość na rolkach filmowych. Została na nich uchwycona społeczność litwińskich emigrantów, których wypełnia jednocześnie tęsknota za domem oraz zagubienie w nowym świecie. Dzięki kamerze Mekas rejestruje ów tragizm narodu, jednocześnie starając się przyswoić otaczającą go nową rzeczywistość. Z czasem jego nagrania zaczynają obejmować coraz to większy obraz amerykańskiej aglomeracji. Twórca przygląda się również społeczeństwu amerykańskiemu, dzięki czemu Lost, Lost, Lost staje się także zapisem rozwoju artysty, który zaczął tworzyć by poradzić sobie z traumą, a z czasem stał się istotnym obserwatorem burzliwych przemian społecznych powojennej Ameryki.
Lost, Lost, Lost jest trochę jak Walden: to monumentalna panorama nowojorska, pełna burzliwych wydarzeń społeczno-politycznych, pogłębiona poprzez obraz pozbawionej domu społeczności litwińskiej, tworząc tym samym wizerunek miasta, budowanego przez uchodźców i imigrantów. Jednocześnie ta epopeja pozostaje intymnym dziennikiem osobistych przeżyć i doświadczeń, które pozwalają Mekasowi stać się artystą. Mniej tu jednak radości z życia, która nadawała energii filmom Litwina. To przede wszystkim opowieść o wewnętrznym i zewnętrznym zagubieniu człowieka oraz jego narodu (do czego nawiązuje sam tytuł), który cierpi z powodu utraconej ojczyzny, starając się przy tym rozpocząć nowe życie.

Europa Europa
(reż. Agnieszka Holland, 1990 r., retrospektywa)

Na pierwszy rzut oka historia młodego Salomona wydaje się kolejną fantastyczną bajką wymyśloną przez Hollywood dla uatrakcyjnienia wizji II Wojny Światowej. Tym bardziej może dziwić, że ta opowieść rozegrała się naprawdę. Europa Europa to ekranizacja autobiografii Salomona Perela, pochodzącego z Saksonii żyda, który dzięki znajomości języka niemieckiego oszukał nazistów, udając „czystego rasowo” Niemca. Dzięki temu udało mu się przeżyć wojnę i uniknąć losu rodziny, która trafiła do getta warszawskiego. Zaraz po wybuchu wojny Salomon i jego bliscy zostali rozdzieleni. Próbując uciec na wschód, Perel został złapany przez sowietów i trafił do sierocińca, gdzie podlegał komunistycznej indoktrynacji. Po rozpoczęciu operacji „Barbarossa” placówka została zajęta przez nazistów. Uznany za aryjczyka Salomon trafił wpierw na front wojenny, gdzie doczekał się nawet statusu bohatera, a następnie do szkoły Hitlerjugend.
Ta dość monumentalna epopeja pozostaje najpopularniejszym i najbardziej docenianym na świecie dziełem polskiej reżyserki Agnieszki Holland, dzięki któremu zdobyła Złotego Globa dla najlepszego filmu zagranicznego oraz nominację do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany. Nie można się temu dziwić, bo choć Europa Europa pozostaje produkcją w pełni europejską, to ukazana jest w efektowny, wręcz hollywoodzki sposób. Tempo filmu nie zwalnia nawet na moment, błyskawicznie przechodząc od wątku do wątku, bez szerszego ich pogłębienia, a całości towarzyszy podniosła muzyka Zbigniewa Preisnera. Mimo to Holland unika nadmiernego patosu, a sama historia budzi skojarzenia ze słynnym Zeligiem Woody’ego Allena, który również przyjmował kolejne wcielenia, by dopasować się do otaczającej go rzeczywistości. W Europie Europie ma to wymiar jeszcze głębszy: wykreowana została opowieść o człowieku, który chciał przetrwać.
Europa Europa to solidne dzieło, które wykorzystuje hollywoodzkie klisze, by wykreować efektowną opowieść o człowieku, który potrafił odnaleźć się we wszechobecnym piekle wojennym i ideologicznym. I choć w filmie widać sporo uproszczeń, zbyt oczywistą strukturę epizodyczną oraz hollywoodzką efektowność, to Holland udało się stworzyć najbardziej epicki film w swojej karierze.

Niezwiązani
(reż. Joanna Hogg, 2007 r., retrospektywa)

Joanna Hogg to niezależna brytyjska reżyserka, której dorobek twórczy obejmuje zaledwie sześć tytułów (na tegorocznym festiwalu w Wenecji zadebiutował jej nowy film The Eternal Daughter z Tildą Swinton w roli głównej). Niemniej zwrócił on uwagę zarówno krytyków filmowych, jak i cenionych twórców, zwłaszcza Martina Scorsese, który został producentem jej najbardziej osobistego filmu Pamiątka oraz kontynuacji Pamiątka 2. Styl Hogg z jej pierwszych dzieł charakteryzuje się formalnym minimalizmem (statycznymi ujęciami czy brakiem muzyki), wzorowaniem się na cenionych przez reżyserkę twórcach (choć to akurat jest cechą wszystkich jej dzieł), przekazywaniem treści mimochodem, przy ograniczonej ilości dialogów, w gestach i spojrzeniach. Najczęstszymi poruszanymi przez artystkę tematami są problemy rodzinne, klasowe oraz komunikacyjne. To również Hogg jako pierwsza rozsławiła Toma Hiddlestona, który zagrał u brytyjskiej reżyserki trzykrotnie.
W trakcie lata 40-letnia Anna przybywa do toskańskiej willi swojej przyjaciółki oraz jej męża. Choć pogoda dopisuje, kobieta nie może w pełni cieszyć się wakacjami z uwagi na niejasną traumę, którą w sobie nosi. Nie potrafi się również porozumieć z bliskimi, a wolny czas woli spędzać z przebywającą w pobliżu młodzieżą, zwłaszcza z przystojnym studentem Oakley’em. Ta znajomość jednak również nie przyniesie bohaterce ukojenia. Choć letni włoski klimat wakacji Niezwiązanych może kojarzyć się widzom z kultowym filmem Luci Guadagnino Tamte dni, tamte noce, to dzieło Hogg charakteryzuje się atmosferą nieznanego przytłoczenia. Reżyserka, wzorując się na kinie Erica Rohmera rozrysowuje sieć skomplikowanych relacji i choć bohaterowie często prowadzą dyskusje, starają się maskować swoje problemy. Z czasem letnia idylla zaczyna ujawniać coraz większe wewnętrzne rysy w relacjach postaci, dzięki którym Hogg opowiada o problemach rodzinnych i różnicach pokoleniowych, a ukazując je poprzez serię prozaicznych czynności, unika przesadnie dramaturgicznych chwytów, stawiając na naturalność w portretowaniu bohaterów i ich problemów. Przy tym też Hogg udaje się pokazać pustkę klasy wyższej. Do minusów filmu można jedynie zaliczyć ostatni akt, zahaczający o przesadną dosłowność, niepasującą do subtelnej reszty.
Niezwiązani to debiut idealny, ale nie dlatego, że jest arcydziełem kina, ale dlatego, że w pełni zapowiada przyszłą twórczość Joanny Hogg, stając się wizytówką jej filmografii. Pochwalić należy także aktorów, zwłaszcza mało znaną Kathryn Worth w roli Anny. Zatrudnianie niszowych artystów stało się domeną pierwszych filmów Brytyjki. Za to poruszane przez nią tematy znajdą swoje rozwinięcie w kolejnych dziełach.

Archipelag
(reż. Joanna Hogg, 2010 r., retrospektywa)

W swoim drugim pełnometrażowym dziele brytyjska reżyserka przeniosła widzów ze słonecznej Toskanii do mroźnej brytyjskiej wyspy, gdzie ponownie przyjrzała się klasie wyższej, jej wewnętrznym relacjom rodzinnym oraz klasowym. Grany przez Toma Hiddlestona Edward prowadzi udane bogate życie w Anglii. Gdy zaczyna jednak odczuwać wewnętrzną pustkę, postanawia je porzucić i wyjechać na misję do Afryki, by pomóc zwalczać rozprzestrzenianie się AIDS. W tym celu jego matka i siostra organizują pożegnalne spotkanie rodzinne w Tresco, znajdującym się w archipelagu Scilly. Podczas kilkudniowego pobytu towarzyszy im zaprzyjaźniony malarz Christopher. Rodzinna idylla szybko okazuje się koszmarem, a Edward, bardziej niż z rodziną, zaczyna dogadywać się z kucharką Rose.
Pod względem stylu i treści Archipelag bardzo przypomina Niezwiązanych, lecz jest przy tym bardziej rozwinięty oraz reżysersko wyrafinowany. Hogg w statycznych, chłodnych kadrach odziera bohaterów z iluzji bliskości, budując atmosferę nieustannego przytłoczenia i niezręczności. Choć w filmie wiele jest scen pełnych kłótni i wybuchów żalu, tak do samego końca bohaterowie nie otwierają się przed widzem (i sobą) w pełni, nie mając przez to szans na jakiekolwiek katharsis. Mimo że Edward jawi się jako osoba najbardziej empatyczna i ze szlachetnymi pobudkami, z czasem zauważamy, że to pozory, którą mają maskować jego strach związany z wiekiem i niepewnością przyszłości.
Wprawdzie Archipelag to zaledwie drugi film Hogg, to tutaj reżyserka osiągnęła wyżyny w tworzeniu międzyludzkich relacji. Atmosfera filmu nieustannie gęstnieje, budując samotność bohaterów, zwłaszcza w scenach zbiorowych. Hogg unika jednak jakiegokolwiek oceniania, patrząc na nich z empatią i współczuciem, a także starając się przekazać zrozumienie dla ich czynów. Reżyserka ponownie unika muzyki i sztampowych chwytów dramaturgicznych, dzięki czemu jej portret rodzinny we wnętrzu pozostaje do samego końca szczery i w pełni naturalny, tworząc bohaterów niedoskonałych, ale i prawdziwych z krwi i kości.

Exhibition
(reż. Joanna Hogg, 2013 r., retrospektywa)

Exhibition to trzeci i bodajże najtrudniejszy w odbiorze film Hogg, o którym nie jest nawet łatwo pisać. Tym razem twórczyni porzuciła swoje dotychczasowe tematy, a w głównych rolach obsadziła gitarzystkę kapeli The Slits Viv Albertine oraz autora licznych instalacji artystycznych oraz rzeźbiarza Liama Gllicka. Taki wybór jest wymowny sam w sobie, gdyż Exhibition często przypomina bardziej sfilmowany performance niż tradycyjne kino. To chłodne, a pod względem treści dość szczątkowe dzieło, które stanowi dla widzów nie lada wyzwanie.
Historia opowiada o parze artystów D. i H., którzy postanawiają sprzedać swój dom, by przenieść się w inne miejsce, przy czym oczekują, że kolejny właściciel mieszkania nie dokona jakichkolwiek zmian w jego architekturze. To nietypowy dom, zbudowany w stylu modernistycznym przez znanego projektanta Jamesa Melvina, którego wewnętrzna ekstrawagancja wyraża styl życia pary artystów, dzięki czemu owa przestrzeń zamienia się dla nich w miejsce nieustannego performance’u. To też pozwala reżyserce zamienić tradycyjną narrację filmową w rodzaj nietypowego, często pozbawionego dialogów, spektaklu, w którym każdy akt życia staje się swoistą sztuką ‒ ciągłym pokazem.
Tym samym motywem przewodnim filmu jest nie tylko relacja człowieka z architekturą, lecz także opowieść o jej funkcjach uosabiających życie i wnętrze bohaterów. Także sugestywny jest kontrast wizualny między mieszkaniem bohaterów a jednakowymi domkami ich sąsiadów, pozbawionymi osobistego charakteru ich mieszkańców. Hogg projektuje większość scen, by kojarzyły się z aktem performance’u. Ta twórcza ekstrawagancja sprawia również, że Exhibition jest dla wielu widzów dziełem trudnym oraz niezbyt zrozumiałym i po prostu nudnym. Warto jednak docenić oryginalny styl reżyserki, która zaprezentowała wyróżniającą się we współczesnym kinie symbolikę przestrzenną, w której każdy element mieszkania bohaterów staje się bohaterem samym w sobie. Fani Chantal Akerman mogą być zadowoleni.

Święty duch
(reż. Chema García Ibarra, 2022 r., sekcja: Odkrycia)

Prawdopodobnie ludzkości od zawsze towarzyszyły przedziwne teorie spiskowe i nietypowe wierzenia. Dotyczy to zapewne każdego miejsca na Ziemi. W samej Polsce od dawna istnieją zwolennicy teorii o potężnym, starożytnym Imperium Lechickim lub o tajemniczych kosmitach Annunakach, którzy stoją u podwalin rozwoju ludzkiego. Zazwyczaj tego typu przesądy obejmują niewielkie, hermetyczne grupki, wzbudzające śmiech i wywołujące szyderstwo ze strony społeczeństwa. Jednak pandemia koronawirusa uwydatniła ogromną skalę globalnych sceptyków obecnej rzeczywistości, snujących różne teorie o próbie kontroli świata lub depopulacji ludzkości, odsłaniając skalę problemu.
Święty duch to opowieść o mieście Elche gdzie absurdalne teorie i wiara w nie to powszechne zjawiska, a miejscowi ufolodzy starają się przygotować na kontakt z pozaziemską formą życia. Gdzieś w tle rozgrywa się prawdziwy dramat: zaginięcie małej dziewczynki Vanesy. Tymczasem jej wujek José Manuel, członek stowarzyszenia ufologów, bardziej niż zniknięciem siostrzenicy przejęty jest czekającą go misją, w której będzie musiał pomóc kosmicznemu bóstwu. Film Ibarry to w dużej mierze komedia o ludziach, którzy ezoterykę traktują z największą powagą. Jednak pod tą pozornie humorystyczną otoczką ukrywa się prawdziwe zagrożenie, które widz zaczyna odczuwać, kiedy centralną rolę w planie sekty ma odegrać siostra zaginionej dziewczynki.
Hiszpański reżyser ukazuje nie tylko humorystyczną wizję ludzi praktykujących tak zwane „foliarskie” wierzenia, ale przede wszystkim związane z tym konsekwencje, kiedy coś, co wydaje się błahą głupotą, okazuje się być poważnym zagrożeniem. Ibarra nie daje widzowi poczucia bycia „z boku” historii, ale prezentuje ją z perspektywy człowieka przesiąkniętego owymi teoriami spiskowymi, pozwalając, by widz poczuł wobec tej osoby naprzemiennie odrazę i współczucie. Paranoiczny klimat pogłębiają otaczające bohaterów (i widzów) artefakty, jak np. figurki sfinksów, które przez większą część społeczeństwa postrzegane są jako tandetne gadżety, a dla mieszkańców Elche są bezcennymi przedmiotami kultu. Film Ibarry to dość ciekawe doświadczenie, ukazujące szkodliwość wiary w fałszywe teorie ezoteryczne, ale także konsekwencje tych praktyk oraz przyczyny ich rozwoju.

Flux Gourmet
(reż. Peter Strickland, 2022 r., sekcja: Nocne Szaleństwo)

Flux Gourmet to idealny seans dla ludzi, którzy nie wierzą, że kuchnia wegetariańska może być krwista, monologi o pierdzeniu mogą nosić znamiona poezji, a spożywanie posiłków można traktować jako występ artystyczny. Tym bardziej mało kto uwierzy, że ta mieszanka, zamiast obrzydzać, może oddziaływać na zmysły. Nowy film niezależnego brytyjskiego reżysera, słynącego do tej pory z mrocznych historii, opowiada o trzyosobowej grupie artystycznej, słynącej z kulinarnych performance’ów. Od innych tego typu grup wyróżnia je, że używają jedynie produktów wegetariańskich. Śledzimy ich losy w przeciągu kilku dni, kiedy wynajmując wymyślną rezydencję (tzw. Instytut Cateringu Sonicznego) ekscentrycznej Jan Stevens, wymyślają, a następnie prezentują kolejne występy. Obserwujemy ich kłótnie, rozbieżne wizje sztuki oraz współpracę z perspektywy cierpiącego na problemy natury gastrycznej dziennikarza Stonesa, który jest narratorem historii.
Wbrew niektórym opiniom Strickland nie nakręcił kolejnego horroru, lecz pokrętną czarną komedię o jedzeniu, sztuce i świecie artystów, w której jednak wykorzystuje motywy ze swoich poprzednich filmów. Reżyser miesza ze sobą pozornie niepasujące do siebie tony i motywy, tworząc dzieło tak ekscentryczne jak jego bohaterowie, a dorzucając cały przekrój kulinariów, jawnie budzi skojarzenia z Peterem Greenaway’em i jego Kucharzem, złodziejem, jego kochanką i jej kochankiem. Śledząc poczynania bohaterów, nasuwają się widzowi pytania o granicę sztuki i na jak wiele można pozwolić artystom. W skrócie więc Flux Gourmet jawi się jako błyskotliwa satyra na artystów i świat sztuki, choć nie ukazuje raczej niczego, czego byśmy w tym temacie już nie widzieli. Główna bohaterka jest egocentryczną ekscentryczką, a jej akty performance’u mają przede wszystkim wywoływać skandal i przekraczać kolejne granice: tak bardzo, że złączenie ich z problemami gastrycznymi dziennikarza nie budzi w widzu żadnego zaskoczenia. Strickland tworzy tak również krytyczne spojrzenie na sztukę współczesną, która jawi się jako płytka i uzależniająca swoją wartość od poziomu wywołanego skandalu.
Dzięki jednak swojej wewnętrznej perwersji ogląda się to wszystko z zaciekawieniem. W sporej mierze to zasługa aktorów, zwłaszcza odtwórczyni głównej roli Fatmy Mohamed jako liderki grupy oraz znanej z Gry o tron Gwendoline Christie jako Jan Stevens. Obie panie występowały już wcześniej w filmach Stricklanda. Tutaj zręcznie balansują między żałosnością, podziwem i odrazą do ich postaci. W filmie wystąpił także znany z Sex Education Asa Butterfield, grający flegmatycznego członka ekipy artystycznej.

O niedogodności narodzin
(reż. Sandra Wollner, 2020 r., sekcja: Sezon)

10-letnia Eli mieszka ze starszym mężczyzną w oddalonej od miejskiego zgiełku willi, otoczonej głębokimi połaciami lasu. Relacja między nimi nie należy do zwykłych. Mężczyzna traktuje ją zazwyczaj jak córkę, ale ich więź nabiera cech szokująco erotycznych. Dziewczynka nie jest córką mężczyzny. Wbrew pozorom nie jest nawet dziewczynką. To android, który ma spełniać pragnienia swoich właścicieli, którzy sami mogą wybrać jego ludzką powłokę.
Fabuła filmu Wollner wyraziście dzieli się na dwie części. W pierwszej Eli mieszka z mężczyzną. W drugiej trafia w ręce starszej kobiety, która nigdy nie przestała wspominać bliskich, zmarłych w odległej przeszłości. Tytuł filmu jawnie nawiązuje do książki rumuńsko-francuskiego filozofa Emila Ciorana, o tym samym tytule. W skrajnie pesymistycznej wizji Ciorana, życie samo w sobie jest ograniczeniem wolności. Owa teza towarzyszy bohaterom w każdym momencie życia. Oczyma androida obserwujemy ludzi skrajnie nieszczęśliwych, spętanych więzami wspomnień, samotności i tęsknoty za bliskimi, dla których tkwienie w przeszłości uniemożliwia prowadzenie spełnionego życia. Ci poprzez nowoczesną technologię starają się spełniać swoje pragnienia, licząc, że to ukoi ich ból oraz pozwoli im znów prowadzić szczęśliwy byt. Jednakże w ostatecznym rezultacie ulegają jedynie pogłębieniu żalu.
Opowieść reżyserki utrzymana jest w niemal totalnej ciszy, poprzez długie statyczne ujęcia, przechodzące miękko przez siebie, tworząc atmosferę z pogranicza hipnozy, oniryzmu, a nawet dreszczowca. Klimat może naprzemiennie budzić grozę, lecz także zanudzić niejednego widza, tym bardziej, że w pewnym momencie dzieło Wollner staje się dość powtarzalne i powiela te same zabiegi narracyjne. Całościowo jednak O niedogodności narodzin jest filmem intrygującym wizualnie oraz fabularnie, przypominającym odbite w krzywym lustrze, mroczne wersje Pinokia Carlo Collodiego lub A.I. Sztucznej inteligencji Stevena Spielberga.

Łukasz Broda

Korektor: Klaudia Dzierugo

 

Udostępnij przez: