Nowe Horyzonty 2022. Relacja części stacjonarnej
W dniach od 21 do 31 lipca 2022 roku odbyła się stacjonarna część 22. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty, jednej z najpopularniejszych tego typu imprez organizowanych w Polsce. Po raz drugi wydarzenie odbyło się także w wersji online, która trwała do 7 sierpnia. Całość znów została zorganizowana we Wrocławiu, gdzie mieści się Kino Nowe Horyzonty oraz Dolnośląskie Centrum Filmowe (choć nieraz impreza odbywała się we współpracy z innymi punktami kultury, np. w 2021 roku w Teatrze Muzycznym Capitol). W przeszłości Nowe Horyzonty organizowane były też w Sanoku (2001 rok) oraz Cieszynie (od 2002 do 2005 roku). W 2006 festiwal został zorganizowany po raz pierwszy we Wrocławiu i odbywa się w nim do dziś. Podczas tegorocznej edycji włodarze imprezy poinformowali, że współpraca z miastem została przedłużona o kolejne 10 lat, a do tego Kino Nowe Horyzonty ma ulec innowacyjnym zmianom. Całość była także dofinansowana ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
Pomysłodawcą festiwalu jest Roman Gutek, twórca Warszawskiego Festiwalu Filmowego oraz współzałożyciel firmy dystrybucyjnej Gutek Film. Organizacją wydarzenia zajmuje się Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Ideą imprezy jest promowanie nowych filmów artystycznych, zarówno polskich oraz zagranicznych, które dopiero co odnosiły sukcesy na festiwalach poza Polską. Innym aspektem Nowych Horyzontów jest przybliżanie wybitnych person kina w cyklu retrospektyw. W tym roku były one poświęcone twórczości amerykańskiego awangardzisty Jonasa Mekasa, brytyjskiej twórczyni kina art house’owego Joanny Hogg, popularnej polskiej reżyserki Agnieszki Holland oraz niszowej francuskiej twórczyni Lucile Hadžihalilović. Wszystkie zawarte w programie filmy były podporządkowane odpowiednim sekcjom jak np. Front Wizualny czy Mistrzowie, Mistrzynie. Festiwal znów cieszył się dużą popularnością, czego wyrazem są wypełnione sale kinowe oraz szybko wykupowane seanse najgłośniejszych tytułów.
Cenione i nagradzane dzieła z Cannes czy Berlinale, retrospektywy, bonusowe pokazy cenionych klasyków z poprzednich lat oraz filmy krótkometrażowe – ponownie Nowe Horyzonty zaprezentowały widzom bogatą ofertę filmową. Dodatkowymi smaczkami jak co roku były organizowane po niektórych seansach rozmowy z twórcami. Oprócz tego odbywały się specjalne pokazy dla dzieci, darmowe seanse na rynku wrocławskim czy wydarzenia specjalne jak projekcja Nosferatu – symfonii grozy (F.W. Murnau) z muzyką na żywo w wykonaniu Jozefa van Wissema.
Program imprezy obejmował jak zwykle dzieła o różnorodnych tematach, a w związku z trwającą wojną na Ukrainie włodarze postanowili wykluczyć z imprezy tytuły produkcji rosyjskiej. Za to specjalnym punktem była bogata oferta z filmów z Bałkanów (Focus: Kosowo) oraz kina nordyckiego (Focus: Białe noce). Po raz kolejny odbył się także konkurs filmowy dla początkujących twórców, który w tym roku zwyciężyła Mitra Farahani dokumentem Do zobaczenia, Robinsonie, przedstawiającym spotkanie jednego z twórców Francuskiej Nowej Fali Jeana-Luca Godarda z pisarzem Ebrahimem Golestanem.
We Wrocławiu przebywałem trzy dni i w tym czasie udało mi się obejrzeć stacjonarnie dziewięć filmów.
28.07
Godland
(reż. Hlynur Pálmason, 2022 r., Sekcja: Focus: Białe noce)
Trzy lata temu na ekranach kin studyjnych ukazało się niszowe dzieło islandzkiego twórcy Biały, biały dzień, będące kameralnym portretem mężczyzny, przechodzącym proces przepracowywania straty i żałoby po śmierci małżonki. Jego nowe dzieło Godland jawi się jako zupełna odwrotność to monumentalne kino drogi o zabarwieniu historycznym.
Osią fabuły są pierwsze udokumentowane zdjęcia Islandii. W filmie ich autorem jest pochodzący z Danii luterański ksiądz Lucas, który w XIX wieku przemierza dzikie tereny owej wyspy, by założyć tam nową parafię, a przy tym sfotografować swą podróż. Za przewodnika ma złośliwego, starszego mężczyznę Ragnara. Pomiędzy obojgiem od samego początku rodzi się niechęć, która z czasem będzie coraz bardziej eskalować.
Dzieło Pálmasona od samego początku zachwyca majestatycznymi plenerami Islandii, które uwiecznione zostały przez Marię von Hausswolff kamerą 35mm, dzięki czemu przepastne i puste tereny wyspy jawią się jako miejsca klaustrofobiczne. Wizualnie Godland prezentuje się na tyle imponująco, że będący niedawno w kinach hollywoodzki Wiking Roberta Eggersa (również kręcony na owej wyspie) zdaje się być zaskakująco skromny.
Owa wspomniana już droga prezentuje się tu zarówno fizycznie jako podróż na „kraniec świata”, ale także jako duchowa podróż bohatera, który jest w stanie znieść wszystkie trudy przerastającej go wędrówki, licząc, że w zamian kulminacją będzie religijne objawienie, pełnia doświadczenia sacrum. Tym samym krucjata protagonisty może się kojarzyć zarówno z twórczością Wernera Herzoga i jego słynnych dzieł Fitzcarraldo czy Aguirre: Gniew Boży, ale także z Jądrem ciemności Josepha Conrada. Godland jest dziełem wielowymiarowym, poruszającym kwestię skomplikowanych relacji duńsko-islandzkich, religijnej kolonizacji, wpływie doświadczeń i przeżyć na artystę, ograniczeniach sztuki oraz poszukiwania wiary. Brzmi to wszystko poważnie, lecz film Islandczyka jest przy tym okraszany subtelnym humorem oraz zawadiacką przygodą.
Walden (lub Diaries Notes and Sketches)
(reż. Jonas Mekas, 1969 r., retrospektywa)
Mimo że Jonas Mekas nie jest w Polsce zbyt popularnym twórcą, to w Stanach Zjednoczonych uważa się go za jedną z czołowych postaci amerykańskiej awangardy. Utrzymywał przy tym bliskie kontakty z takimi tuzami jak Andy Warhol, John Lennon, Salvador Dali czy Alain Ginsberg. To on przez osiem godzin fotografował Empire State Building w słynnym jednoujęciowym dziele Andy’ego Warhola Empire. Za to na Litwie, będącej jego ojczyzną, znany jest głównie jako pisarz. Mekas był również aktywnie zaangażowany w walkę z cenzurą, za co w 1964 roku trafił do aresztu.
Choć powyższy opis prezentuje nam Mekasa jako twórcę w pełni artystycznego, wyjątkowość jego dzieł filmowych objawia się poprzez ich prostotę. Mężczyzna przez większą część swego życia uwieczniał różne momenty, mniej lub bardziej błahe, za pomocą poręcznej kamery domowej Bolex 16. Później samodzielnie je montował, wytwarzając tak osobne filmy. W Waldenie zaprezentowane są jego nagrania z lat 1964-1968. Stanowi on pierwszy dziennik filmowy reżysera. Nieme nagrania oglądamy przy akompaniamencie samodzielnie wybranej przez twórcę muzyki, która od czasu do czasu jest przerywana komentarzami z off’u, składającymi się na cały szereg przemyśleń. Skromne zdarzenia rodzinne, takie jak wyjście zimą na sanki lub wizyta w cyrku, płynnie mieszają się z nagraniami Johna Lennona i Yoko Ono w szpitalu przy piosence Give Peace a Chance lub spotkań lewicowych działaczy z Alainem Gisnbergiem.
Poprzez ową taktykę narracyjną Mekas prezentuje widzom nie tylko gigantyczny (bo aż trzygodzinny) kolaż wspomnień i kronikę zdarzeń codziennych, ale także portret ukochanego Nowego Jorku, budząc przy tym skojarzenia z kultowym Człowiekiem z kamerą filmową Dzigi Wiertowa lub Berlinem – symfonią wielkiego miasta Waltera Ruttmanna. Oglądanie dzieła Mekasa może być wyzwaniem trudnym: to w końcu pozbawiony fabuły ciąg zdarzeń, uchwyconych amatorską, rozedrganą kamerą; niemniej pozostaje w pełni imponującą wizytówką filmowej twórczości litewskiego artysty. To miejska symfonia na miarę swoich burzliwych lat sześćdziesiątych.
Podejrzana
(reż. Park Chan-wook, 2022 r., sekcja: mBank Pokazy Galowe)
Decision to Leave z pewnością był jednym z najbardziej wyczekiwanych tytułów festiwalu. Nie tylko dlatego, że stał się najwyżej ocenioną produkcją konkursu głównego festiwalu w Cannes czy też wpisuje się w ówczesną popularność południowokoreańskich dzieł kultury. To przede wszystkim nowy film Park Chan-wooka, twórcy słynnej trylogii zemsty oraz cieszącej się dużym uznaniem publiki Służącej, który jako pierwszy obok Kim Ki-duka rozsławił na świecie kino południowokoreańskie. Po nakręceniu dwóch dystyngowanych, gotyckich dzieł, jakimi są amerykański Stoker oraz feministyczna Służąca, charakteryzującymi się wizualnym przepychem i elegancją, powraca do bardziej szalonych szarż estetyczno-narracyjnych, z których słynęły takie jego filmy jak Pani Zemsta czy jego najpopularniejsze dzieło Oldboy.
Podejrzana opowiada historię lekko fajtłapowatego detektywa Hae-joona, podejmującego się rozwiązania zagadki śmierci bogatego mężczyzny z biura imigracyjnego, który spadł ze skały wspinaczkowej. Choć bodaj wszystkie dowody wskazują na śmierć w wyniku wypadku, część policji zaczyna podejrzewać o zabójstwo jego chińską żonę Seo-rae, która nie wykazuje jakichkolwiek oznak żałoby po zmarłym mężu. Hae-joon zaczyna śledzić kobietę, popadając przy tym jednocześnie w coraz większą fascynację podejrzaną.
Choć Park Chan-wook często był porównywany do mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka, to Podejrzana zdaje się być jego najbardziej jawnym listem miłosnym do wybitnego twórcy. W pierwszej połowie dzieło Koreańczyka przypomina typową dla koreańskiego kina artystycznego mieszankę gatunkową; kryminał idzie w parze komedią pomyłek (to bodajże najzabawniejszy film Parka od czasu Oldboy’a), dramat miesza się z niemal komedią romantyczną i nagłymi zwrotami akcji. W pewnym momencie ta misternie ułożona układanka zaczyna przypominać zwodniczy romantyzm Hitchcocka, suspens łączy się z melodramatem, a całość układa się w koreańską odpowiedź na pamiętny Zawrót głowy, najważniejszy film w twórczości brytyjskiego artysty. Przy tym główny bohater jest typowym detektywem filmów noir, cierpiącym na bezsenność, a Seo-rae typową femme fatale, uwodzącą protagonistę dla własnych korzyści.
Mimo że Park zasłynął z ukazywania na ekranie efektownej przemocy, to z biegiem czasu jego autorska twórczość skręciła w innym kierunku. Podejrzana to zapewne najbardziej romantyczny film w jego dorobku i zapewne jeden z najbardziej romantycznych w tym roku. Momentami przypomina późniejszy etap kariery Wong Kar Waia, zwłaszcza jego Spragnionych miłości: tu także ważnym aspektem fabularnym są takie detale jak dotyk, spojrzenia czy zapach, a zagadka kryminalna szybko ustępuje pierwszeństwa wyniszczającemu uczuciowi. Estetyczna zmysłowość filmu sprawia, że kipi on erotyzmem, choć przewrotnie w filmie nie ma scen seksu. Zamiast tego, podobnie jak w Nici widmo Paula Thomasa Andersona, podkreślony został erotyczny charakter kulinariów.
Podejrzana nie należy jednak do najłatwiejszych filmów w dorobku reżysera. O ile poprzednie filmy twórcy cechowała klarowność wymowy, o tyle tutaj akcja filmu nie zwalnia ani na moment, jednocześnie zasypując widza kolejnymi licznymi detalami układanki oraz wątkami pobocznymi. W połączeniu z efektownym montażem oraz licznymi twistami fabularnymi, całość zaczyna charakteryzować się narracyjnym chaosem, który odrzuci sporą część oglądających, ale też skłoni widzów to powtórnych seansów, które pozwolą odkrywać dzieło Park Chan-wooka na nowo.
29.07
Pacifiction
(reż. Albert Serra, 2022 r., sekcja: Mistrzowie, Mistrzynie)
Albert Serra w 2019 roku wzbudził szok widowni swoim bezkompromisowym filmem Liberté o XVIII-wiecznej francuskiej arystokracji, która pewnej nocy w środku lasu urządziła orgię. Ponoć inspirując się nietuzinkową twórczością pisarza Markiza De Sade’a, chciał jedynie stworzyć kontemplacyjny obraz nocy. Pacifiction jest jednak dziełem znacznie mniej kontrowersyjnym i bardziej przystępnym, choć wciąż w pełni wyrażającym styl artystyczny francuskiego reżysera. Jest utrzymany w sennym nastroju, prowadzi historię w pozornym bezruchu oraz umieszcza bohaterów w miejscu zawieszonym między piekłem a niebem.
Głównym bohaterem jest stacjonujący na Polinezji Francuskiej komisarz republiki De Roller, który w imieniu władz Francji zarządza rajskim archipelagiem. Codziennie stanowi ośrodek komunikacji między rdzennymi mieszkańcami wysp a państwowymi zarządcami, starając się przy tym utrzymać dobre relacje z obiema stronami i swój wizerunek wpływowej osoby. Wszystko zaczyna się komplikować przez szerzone plotki o rzekomych wznowieniach na wyspach testów nuklearnych, które w przeszłości odcisnęły silne piętno na mieszkańcach tych terytoriów.
Za sprawą operatora Artura Torta przez większą część seansu widzowie zasypywani są wielkimi krajobrazami tropikalnego raju. Jednak mimo tej pocztówkowej scenografii od początku doświadczamy poczucia niepewności, które z biegiem filmu tylko się powiększa, by w pewnym momencie przekształcić się w obraz realnej grozy z pogranicza nocnego koszmaru. Skąpane w słońcu sielankowe tereny zaczynają coraz bardziej ujawniać wewnętrzne zepsucie, sieci szeptanych konspiracji i bezsilność bohatera wobec otaczającej go rzeczywistości. Nad wszystkim unosi się zwiastun nadciągającej, nieznanej zagłady.
Pacifiction to najogólniej opowieść o absurdach współczesnego kolonializmu i zdemaskowanie skrywanych marzeń imperialnych państwowych mocarstw. Serra unika jednak bezpośredniej dydaktyki: jego dzieło to w dużej mierze hipnotyczny kryminał z wielowymiarowym bohaterem, jawnie nawiązujący do Fitzcarraldo Wernera Herzoga, ale też pełna dyskretnej ironii groteska, co wyróżnia dzieło Serry na tle innych współczesnych filmów politycznych.
Kiedy szedłem przed siebie, widziałem króciutkie przebłyski piękna
(reż. Jonas Mekas, 2000 r., retrospektywa)
W mniej więcej trzeciej godzinie owego filmu Jonas Mekas zwraca się do widowni, przepraszając za to, że w filmie nic się nie dzieje. Słowa te powracają co jakiś czas, przy jednoczesnym zapewnieniu twórcy, że być może wkrótce pojawi się jakaś akcja. Do niczego takiego jednak nie dochodzi, gdyż według litwińsko-amerykańskiego artysty to tylko obraz ludzi, którzy się kochają i nie kłócą.
Twórca nazywa swój film arcydziełem niczego. Jednak jego niemal pięciogodzinna kronika rodzina, podzielona na dwanaście rozdziałów, zdaje się być jednocześnie arcydziełem wszystkiego. Zbiorem pozornie błahych scen z życia codziennego, układających się w odę do życia. Twórca, tak jak w innych swoich dziełach, przedstawia nam codzienną rzeczywistość kamerą Bolex 16. O ile jednak w poprzednich filmach prezentował wycinki z życia na przestrzeni maksymalnie kilku lat, tak teraz materiał archiwalny obejmuje liczne dekady, co przekłada się na gigantyczny metraż filmu. Tym samym Kiedy szedłem… zdaje się być esencją twórczości artysty i jego najbardziej reprezentacyjnym dziełem. Jednocześnie staje się ono ponad wszystko osobistym zapisem egzystencji twórcy. Mniej tu obrazów narodu litwińskiego na przymusowym uchodźctwie, mniej obserwacji ważnych wydarzeń społeczno-politycznych. Mekas w pełni skupia się na sobie i swoich najbliższych, przez co film zdaje się być jego osobistą spowiedzią z dotychczasowego życia, które uważa za nade wszystko szczęśliwe. Za to ruchliwość oraz analogiczność obrazów uchwyconych przez Bolex 16 wraz z brakiem ich chronologicznego porządku (Mekas miesza zapisy z różnych roczników, co jest dość nietypowe dla jego twórczości) sprawiają, że widz przenosi się do umysłu artysty, który nieustannie odtwarza rozmywające się wspomnienia ze swego życia.
Kiedy szedłem… to też przejaw kina pozostającego w interaktywnej relacji z odbiorcą. Jonas Mekas jak zawsze co jakiś czas przemawia z off’u, lecz po raz pierwszy zwraca się bezpośrednio do widza, co buduje intymność relacji twórcy i odbiorcy, okraszanej przy tym dużą ilością humoru oraz radości z życia, którą Mekas stara się wszczepić w innych.
Enys Men
(reż. Mark Jenkin, 2022 r., sekcja: Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty)
Niezależny brytyjski reżyser Mark Jenkin zasłynął trzy lata temu, wygrywając Konkurs Główny Nowych Horyzontów debiutanckim filmem Przynęta, za który otrzymał również nagrodę BAFTA dla najlepszego debiutującego reżysera. Jego film przede wszystkim wyróżniał się na poziomie wizualnym: czarno-biały, nakręcony kamerą Bolex na ziarnistej taśmie 16mm, ze stłumionym dźwiękiem, eliptycznym montażem. Choć Enys Men jest dziełem nakręconym w kolorze, reszta formalistycznych motywów nie uległa zmianie, lecz posłużyła innym celom.
Rozgrywająca się w latach 70. fabuła obrazu Jenkina na pierwszy rzut oka wydaje się banalna: kobieta o tajemniczej przeszłości, samotnie zamieszkuje fikcyjną wyspę Enys Men, znajdującą się w pobliżu kornwalijskiego wybrzeża. Ma prowadzić obserwacje lokalnej flory, zwłaszcza rosnących tam kwiatów. Jej dni składają się z ustalonego rytuału: filiżanka herbaty, skromny posiłek, lektura książki, wysłuchanie radia, oględziny kwiatów, zrzucenie kamienia do kanału, obsługa transformatora, zapisanie w dzienniku relacji z obserwacji, która zawsze opiera się na słowach „bez zmian”. Jednak z czasem bezimienna bohaterka zaczyna doświadczać mrocznych wizji, które nieustannie się nasilają, a zarówno kwiaty, jak i jej ciało zaczynają pokrywać porosty.
Enys Men to przede wszystkim opowieść o nieprzepracowanej traumie, upływie czasu, ale także o współistnieniu bohaterki z wyspą oraz człowieka z naturą. Tajemnicze wizje z przeszłości, których doświadcza badaczka, równie dobrze mogą być wspomnieniami wyspy. Tak jak kobieta doświadczyła kiedyś tragedii, tak i wyspa cierpi po tym, jak była eksploatowana przez ludzi. Dzięki wspomnianym powyżej technikom formalnym przyroda jawi się widzowi jako organizm nie tylko cierpiący, ale także będący w rozkładzie. Najłatwiej więc odczytać film Jenkina jako horror ekologiczny, w którym twórca czerpie z kornwalijskiego folkloru.
Podobnie jak w przypadku debiutu brytyjski reżyser czerpie garściami ze znakomitych dzieł kina: czerwony płaszcz budzi skojarzenia z Nie oglądaj się teraz Nicolasa Roega, będącego również studium traumy. Mechaniczność życia bohaterki przywodzi na myśl Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela Chantal Akerman. Za to pełen grozy klimat nadmorskiej wyspy, będącej gdzieś na skraju świata i nawiedzające bohaterkę demony przeszłości, łatwo skojarzyć z Lighthouse Roberta Eggersa. Twórca wykorzystuje jednak znane motywy, by przekuć je w coś nowego i wydobyć z nich nowy potencjał. Jego film pozbawiony jest niemal całkowicie dialogów, a aspekty formalne charakteryzują się dużą dozą szorstkości. Wykorzystując wizualny oraz techniczny potencjał materii filmowej do kreowania narracji, Mark Jenkin dołącza do grona reżyserów z własnym, autorskim stylem.
Trouble Every Day
(reż. Claire Denis, 2001 r., sekcja: Pokazy Specjalne)
Dziś, kiedy myślimy o francuskiej ekstremie filmowej, na myśl od razu nasuwa się Gaspar Noé, który efektowne formy swoich filmów przekuł w cechę autorską. Dużo mniej pod tym kątem znana jest Claire Denis, jedna z czołowych reżyserek francuskiego kina art house. Nie można się temu jednak za bardzo dziwić. Trouble Every Day w roku premiery spotkało się z dużą niechęcią krytyki, która zaledwie dwa lata wcześniej wynosiła Denis na piedestały po premierze jej najważniejszego dzieła Pięknej pracy. Ta pozornie wpadka zniechęciła twórczynię do dalszych prób eksploatowania horroru lub kina gore.
Po kilku latach recepcja dzieła uległa całkowitej zmianie. Trouble Every Day (czasami nazywany w Polsce Głodem miłości) zdaje się jawić jako kwintesencja stylu reżyserki; niepokój miesza się z atmosferą hipnozy, a w centrum znajduje się celebracja cielesności. Akcja filmu rozgrywa się w Paryżu podczas miesiąca miodowego pary Amerykanów: Shane’a i June. W trakcie sielankowego okresu, Shane’a zaczynają nawiedzać fantazje erotyczne, w których dominującą rolę odgrywa krew. Wkrótce spotyka on swojego przyjaciela, doktora Leo, który ukrywa przed światem zewnętrznym partnerkę Coré, cierpiącą na podobny przypadek co Shane.
Trouble Every Day wciąż budzi skrajne odczucia widowni i raczej się to nie zmieni. Claire Denis stworzyła kino skrajnie hermetyczne, w którym spójność narracji i fabuły jest podporządkowana nastrojowi oraz fakturze obrazu. To też sprawia, że dla wielu widzów historia może się wydawać zbyt szczątkowa. Reżyserka nigdy nie była zainteresowana pochłanianiem widzów zwrotami akcji czy silną dramaturgią wątków. Zamiast tego woli pogrążać ich w atmosferze filmu. W przypadku Trouble Every Day jest to atmosfera pożądania i grozy. Jak przystało na film gore, sporo jest tu okaleczania i krwi. Owe elementy mają nie tyle co obrzydzać, ale wręcz przeciwnie: mają komponować się ze zmysłowym aspektem dzieła, uwydatniając seksualny wymiar kanibalizmu, co budzi zarówno kontrowersje, jak i pozwala Trouble Every Day stać się dziełem pojemnym w znaczenia.
30.07
Blisko
(reż. Lukas Dhont, 2022 r., sekcja: mBank Pokazy Galowe)
13-letni Léo i Rémi są najlepszymi przyjaciółmi od lat, jednocześnie mieszkając blisko siebie, co jeszcze bardziej wzmacnia nierozłączność dwójki chłopców. Relacja ta zostaje jednak wystawiona na próbę, kiedy bohaterowie rozpoczynają naukę w liceum. Nietypowa bliskość i delikatność ich przyjaźni, opierająca się między innymi na publicznym przytulaniu się lub spaniu w jednym łóżku, zaczyna intrygować ich szkolnych rówieśników. Przerażony Léo, obawiając się podejrzeń o homoseksualizm, zaczyna odsuwać się od Rémiego, co będzie się wiązało z dramatycznymi konsekwencjami.
Druga pełnometrażowa produkcja belgijskiego reżysera nie pozostawi widzów obojętnymi, niosąc w sobie potężny ładunek emocjonalny, który z pewnością zachwyci oraz doprowadzi do łez znaczną część widowni. Można jednak powątpiewać, czy jest to zaleta filmu. Blisko ma znakomity pierwszy akt, w którym reżyser wnikliwie i w pełni naturalnie obrazuje nie tylko zażyłość chłopców, ale też wpływ środowiska na relacje ludzkie. Pokazuje, jak pozornie błahe momenty mogą mieć silny wpływ na młode osoby, jak otoczenie utrwala paradoksy męskości, jak w pozornie otwartym społeczeństwie zachodniej Europy kiełkuje ukryte ziarno homofobii. Problem pojawia się, kiedy Dhont postanawia zwieńczyć te tematy poprzez zastosowanie możliwie najbardziej dramatycznego zdarzenia, które zmienia cały ton filmu, a naturalny portret młodych ludzi zostaje zastąpiony dość wykalkulowanym i sztampowym wyciskaczem łez, pełnym powtarzalnej smutnej muzyki i zbliżeń na płaczące twarze. Całość zaczyna sprawiać wrażenie emocjonalnego fałszu, wpływającego na widza poprzez egzaltację cierpienia i zrzucanie na bohaterów najbardziej tragicznych zdarzeń.
Blisko można ocenić jako dzieło moralnie wątpliwe, ale nie jako jednoznacznie złe. Nie sposób filmowi Dhonta odmówić dużego ładunku emocjonalnego, który co prawda osiągnięty jest sposobami płytkimi, lecz wzbudzającymi pożądane refleksje. Do plusów należy dodać znakomite role debiutujących Edena Dambrine’a i Gustava De Waele oraz brak jednoznacznego określenia ich relacji, dzięki czemu Dhont uniknął wejścia w stereotypy, które sam chce krytykować.
De humani corporis fabrica
(reż. Lucien Castaing-Taylor i Véréna Paravel, 2022 r., sekcja: Front Wizualny)
Duet Lucien Castaing-Taylor i Véréna Paravel to francuscy antropolodzy z Uniwersytetu Harvarda, którzy zdobyli szerszą popularność w roku 2012 filmem Lewiatan, będącym projektem filmowym eksperymentalnego laboratorium Sensory Ethnography Lab. W centrum zainteresowań owej placówki są badania w zakresie antropologii wizualnej. Lewiatan obrazował połów ryb kutra rybackiego podczas niebezpiecznej, dwudziestogodzinnej wachty na wzburzonym oceanie. Do sfilmowania groźnej podróży użyli niewielkich kamer GoPro umieszczonych w różnych zakątkach statku, dzięki czemu film charakteryzował się intensywnością i dużą sugestywnością obrazów. Pozwoliło to również twórcom eksplorować majestatyczny i groźny świat natury.
W nowym dziele duetu antropologów mamy do czynienia z pewnego rodzaju przeciwnością tamtego filmu. O ile strategie twórcze są podobne, o tyle w centrum ich zainteresowania nie jest to, co poza człowiekiem, ale to, co w człowieku. Tytuł filmu wzięty został z XVI-wiecznego traktatu uczonego Andreasa Vesaliusa. Był to pierwszy wydany drukiem tekst naukowy, w którym zawarto omówienie ludzkiego organizmu. Takim dziełem jest również film duetu antropologów. Operator przemieszcza się po francuskim szpitalu, zaglądając na sale operacyjne i do wnętrz ludzkiego ciała. Przedstawia skomplikowane i ryzykowne zabiegi z immersyjną intensywnością oraz brakiem pruderii. Oglądamy nawet operacje części intymnych człowieka. Film staje się więc hołdem dla zawodów medycznych, pokazując ludzi, którzy codziennie z uporem starają się pomagać innym, podejmując się najbardziej ryzykownych wyzwań. To także hołd dla ludzkiego ciała, które, ukazane z wizualnym rozmachem, jawi się jako anatomiczna galaktyka: tajemnicza i budząca grozę, ale też zachwycająca niespotykanym pięknem. Ograniczając dialogi do minimum oraz skupiając się na wizualnej intensywności przekazu, De humani corporis fabrica stało się w ostatnim czasie jednym z najbardziej oryginalnych dokumentów.
Łukasz Broda