„PARASITE” – film, który przeszedł do historii
Parasite: film, o którym powiedziano i napisano już wszystko. Laureat Złotej Palmy, Złotego Globu, nagród BAFTA i wreszcie czterech Oscarów. Wśród nich tego historycznego, zdobytego w głównej kategorii, którego nigdy wcześniej nie dostał obraz nieanglojęzyczny. To dzieło, które prawie rok po premierze zapełnia sale projekcyjne w ponad stu kinach w Polsce.
Na początku seansu mogłoby się wydawać, że Parasite to historia, jakich wiele. Reżyser bierze na warsztat obecne w Korei nierówności społeczne, czyli temat uniwersalny i wielokrotnie podejmowany w kinie. Przedstawiona w filmie rodzina wywodzi się z nizin społecznych i to nizin w znaczeniu dosłownym, bo ich niewielkie mieszkanie znajduje się poniżej poziomu ulicy. Jej członkowie co jakiś czas podejmują się różnych prac, ale niestety z dość marnym skutkiem. W pewnym momencie dostają szansę od losu i postanawiają ją wykorzystać, choć w inny sposób niż widz mógłby się spodziewać.
Nie jest to pierwszy raz, kiedy Bong portretuje społeczne nierówności. Zazwyczaj ukazywane były one w formie jakiegoś konfliktu. I tak jak w Snowpiercerze mieliśmy do czynienia z dosłowną walką klas, tak już w netflixowej produkcji Okja przedstawione zostało nierówne starcie między małą dziewczynką a wielką korporacją. Reżyser zawsze jednak unikał definiowania swoich bohaterów jako jednoznacznie złych. Snowpiercer mógł usprawiedliwiać swoich antagonistów pragnieniem zachowania ładu społeczeństwa, czy raczej tego, co z niego zostało. Natomiast Okja, portretując korporację, a konkretnie jej szefową, ukazuje osobę pragnącą przysłużyć się ludzkości i udowodnić coś swojej rodzinie, będąc zarazem tą bardziej „ludzką” spośród dwóch sióstr. Jednak wśród tych trzech najnowszych produkcji Bonga to właśnie Parasite najmocniej zaciera tę granicę. Tutaj obie strony konfliktu mają swoje za uszami, a reżyser nigdy nie mówi wprost, kim są tytułowe „pasożyty” i kto na kim żeruje, choć pozornie wydaje się to oczywiste.
Na fenomen Parasite składa się wiele czynników, a scenariusz niewątpliwie jest jednym z tych najważniejszych. Łatwość, z jaką reżyser łączy ze sobą różne gatunki filmowe i stylistyki, sprawia, że obok jego filmów nie da się przejść obojętnie. I tak jak The Host: Potworze znakomicie łączył ze sobą przerysowaną estetykę monster movie, komedii i dramatu rodzinnego, tak najnowsze dzieło Bonga bez najmniejszego problemu lawiruje między komediodramatem i heist movie, znajdując miejsce nawet na elementy gore.
Jednak najbardziej godne podziwu jest to, że reżyser potrafi znaleźć równowagę między tymi komponentami, bez jakiegokolwiek uszczerbku dla dramaturgii swojego dzieła. Widz do końca seansu siedzi jak na szpilkach, obserwując zmagania bohaterów napotykających raz za razem coraz większe trudności. Trudności nieprzewidywalne zarówno dla bohaterów, jak i dla widzów, których obraz Bonga z pewnością nie raz może zaskoczyć.
Tym, co także zapada w pamięć, są niewątpliwie kreacje aktorskie, zwłaszcza tych wcielających się w członków rodziny tytułowych „pasożytów” (choć, jak wcześniej wspomniałem, można się kłócić, kto tu na kim pasożytuje). Należy tu wyróżnić szczególnie Songa Kang-ho, dla którego była to już czwarta okazja do współpracy z reżyserem. Jego role zawsze trochę się od siebie różnią. Aktor nie ma z góry określonego emploi, dzięki czemu postaci, w które się wciela, pozostają trochę nieprzewidywalne. Warto pochwalić też pion realizacyjny. Dobór lokacji i scenografia znakomicie oddają trudną sytuację głównych bohaterów oraz to, jak powodzi się ich pracodawcom. Jest to dodatkowo wzmocnione zastosowaniem adekwatnej optyki podkreślającej rozmiary willi państwa Parków.
Niezależnie od tego, czy Parasite się lubi czy nie, nie można zaprzeczyć, że zarówno film, jak i jego twórca, już na zawsze zapisali się w historii kinematografii. Dla Bonga i całego koreańskiego kina jest to koniec pewnej drogi. Drogi, której początków można doszukiwać się siedemnaście lat wcześniej, w roku 2003. Właśnie wtedy, w San Sebastian, ten stosunkowo młody, 33-letni debiutant z Korei, miał po raz pierwszy okazję zabłysnąć i zostać docenionym na arenie międzynarodowej, w realiach festiwali filmowych pierwszej kategorii. Jego twórczość od tamtego czasu dostrzegalnie ewoluowała, jednak już wtedy było widać elementy, które są charakterystyczne dla jego filmów do dziś. I tak jak u Wesa Andersona, dotychczasowym apogeum twórczości, filmem najbardziej „andersonowskim” był Grand Budapest Hotel, tak dla Bonga tym apogeum, przynajmniej na ten moment, wydaje się właśnie Parasite.
Parasite, które jak wcześniej wspomniałem, jest końcem pewnego etapu w życiu tego twórcy i w historii koreańskiej kinematografii w ogóle. Jest to jednak zarazem początek czegoś nowego i nieznanego, co dopiero czeka na odkrycie. Jedno jest pewne: Bong Joon-ho już niczego nie musi nikomu udowadniać.
Oskar Wadowski
Korekta: Klaudia Dzierugo