Sound of Metal, czyli idealny przykład kina środka
Nie jest łatwo znaleźć arystotelesowski złoty środek w sztuce, a tym bardziej w kinie.
Dariusowi Marderowi, reżyserowi Sound of Metal, to się udało. Jego film stanowi połączenie arthouse’u z hollywoodzkim rozmachem. Spodoba się on zarówno odbiorcom kina artystycznego, jak i masowego, dzięki swojej hybrydowej formie, niekonwencjonalnym formalnym rozwiązaniom i opowiedzianej historii.
Już na samym początku zaskakuje fakt, że Sound of Metal, zrobiony z tak dużą precyzją, jest debiutem reżyserskim. Film opowiada o parze muzyków na początku swojej kariery. Lou i Ruben mieszkają w vanie i są w trakcie tournée, które mogłoby umożliwić im wydanie ich pierwszej płyty. Z dnia na dzień Ruben traci słuch, rejestruje tylko niskie dźwięki i nie jest w stanie usłyszeć słów, co utrudnia mu komunikowanie się z innymi. Operacja wszczepienia przywracającego słuch implantu jest bardzo droga, więc za namową Lou zamieszkuje w ośrodku, który przystosowuje ludzi, takich jak on, do zaakceptowania i nauczenia się życia ze swoją niepełnosprawnością.
Ważne jest to, iż wątek utraty słuchu nie stanowi centrum fabuły, a raczej jest przyczyną i fundamentem rozwoju sytuacji. To przede wszystkim opowieść o wielkiej zmianie, na którą nikt nigdy nie byłby gotowy. Powagi dodaje fakt, iż główny bohater utrzymuje się właśnie z tworzenia muzyki. Poprowadzenie jego postaci przez różne etapy oswajania się z myślą, że już nigdy nie będzie słyszał tak dobrze, jak kiedyś, jest poruszające i autentyczne.
Wyróżniającym elementem filmu jest bardzo kontrastowa oprawa dźwiękowa. Na samym początku jesteśmy wrzuceni w świat głośnej metalowej muzyki, by później, wraz z utratą słuchu Rubena, słyszeć coraz mniej. Zanik tak ważnego dla niego zmysłu staje się wyczuwalny również dla widzów poprzez użycie przytłumionych dźwięków i wywołanie uczucia ciągłego „bycia pod wodą”. Dzięki temu zabiegowi film unika klasycznej narracji. W tym przypadku dźwięk lub jego brak jest naszym przewodnikiem po historii i to on decyduje o następstwie zdarzeń, przez co Sound of Metal warto obejrzeć z odpowiednim nagłośnieniem.
W postać Rubena wcielił się fenomenalny Riz Ahmed. Jego zaangażowanie w rolę było ogromne, co widać na ekranie. Parę miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć uczył się amerykańskiego języka migowego i gry na perkusji. Praca, jaką włożył, jest imponująca, a rola Rubena z całą pewnością przyniesie mu światową sławę. Drugą perłą filmu jest Paul Raci w roli Joe – nauczyciela i mentora Rubena.
Film zanurza nas w społeczność głuchoniemych, co jest niezwykle interesujące dla osób, które nigdy nie miały z nią styczności. Poznajemy codzienność tych ludzi, ich sposoby nauki i komunikowania się przez telefon. Fenomenalnie wypadają ujęcia wspólnych posiłków, gdzie skupia się centrum życia towarzyskiego, prowadzone są mniej lub bardziej pogłębione dyskusje. Główny bohater jest w trudnej sytuacji: nie zna społeczności i dopiero zaczyna uczyć się pewnych rzeczy lub nawyków. Jest rozdarty pomiędzy zaakceptowaniem siebie i swojej dysfunkcji a nadzieją zarobienia na operację poprawy słuchu. Podczas seansu nietrudno mu kibicować – bez względu na podejmowanie przezeń decyzje.
Istotne dla poetyki filmu jest tempo prowadzenia narracji, które nie zwalnia ani na moment. Nawet w środkowej części Sound of Metal, gdy z pozoru nie dzieje się nic ekscytującego, to sceny codzienności ogląda się z zaciekawieniem, przede wszystkim ze względu na ich lekki (jak na podjęty temat) ton, jak i na zajmujący sposób opowiadania.
Niezależny, bardzo intymny film Mardera przedstawia niezwykłą historię bez zbędnego patosu czy nagłych zwrotów akcji. Można odnieść wrażenie, że narracja prowadzi się sama, a sceny przechodzą jedna w drugą wyjątkowo płynnie i estetycznie. Sound of Metal jest piękny w swojej prostocie, warto go obejrzeć, szczególnie dla sensorycznych doznań.
Weronika Tutakowska
Korekta: Marysia Kiedrowicz