Dźwięk w kinie był doświadczeniem potwornym. Okazał się kataklizmem nie tylko dla wielu kiniarzy, niedysponujących środkami i wyposażeniem, okazał się też zagładą dla wielu aktorów niedysponujących właściwym głosem i warsztatem. Dotąd wyrażali swoje postacie przez nadekspresyjne gesty i wytrzeszczanie oczu. Teraz należało poskromić ten operowy rozmach i odezwać się tonem miłym dla ucha. Byli też tacy, którzy wytrzymali tę zmianę. Trudno o lepszy przykład niż Gary Cooper.