Zack Snyder kontra Warner Bros
18 marca 2021 roku przejdzie do historii popkultury jako dzień jedynego w swoim rodzaju wydarzenia. Swoją premierę na HBO MAX (w niektórych regionach na HBO GO) miał film o mitycznym statusie: Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera. Fani twórczości reżysera latami domagali się wypuszczania tej produkcji na świat, a po pewnym czasie dołączył do nich sam twórca oraz duża część obsady. Krucjata zakończyła się sukcesem: Warner Bros. uległo, a należące do firmy HBO przeznaczyło 70 milionów dolarów na dokrętki oraz postprodukcję. Co sprawiło, że doszło do powyżej zarysowanej sytuacji, dlaczego kolejny pozornie niewyróżniający się superbohaterski blockbuster może okazać się przełomowy dla całego Hollywood?
Część pierwsza: Nie licz na to, Zack
Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera jest reżyserską wersją Ligi Sprawiedliwości z 2017 roku; piątą częścią kinowego uniwersum DC Comics. Wcześniej Snyder był autorem dwóch innych dzieł z tej serii: Człowieka ze Stali z 2013 roku (mieszanie przyjętego przez krytykę oraz widownię) oraz filmu Batman v Superman: Świt sprawiedliwości z 2016 roku (powszechnie odrzuconego zarówno przez krytyków, jak i fanów). Tym dwóm produkcjom postawiono wiele zarzutów: źle napisane scenariusze, nieudolna reżyseria, nadmierna ilość patosu oraz niepoprawne zaprojektowanie uniwersum filmowego, którym chciano zbyt szybko i byle jak nadgonić konkurencję w postaci filmów Marvela. Negatywne przyjęcie przełożyło się na wyniki finansowe; zarobki w box office nie były dla Warner Bros. zadowalające.
W trakcie zdjęć do Ligi Sprawiedliwości studio domagało się zmian w tonacji produkcji; zażądano między innymi dodania większej ilości elementów humorystycznych. Scenariusz przepisał Chris Terrio, pomagał mu w tym Joss Whedon – reżyser i scenarzysta Avengers oraz Avengers: Czasu Ultrona. W trakcie dokrętek tragicznie zmarła córka Snydera, Autumn. Dwa miesiące później Snyder i jego żona Deborah, producentka Ligi Sprawiedliwości, opuścili projekt. Dokończenie filmu zostało zlecone Whedonowi i większość scen nakręcono na nowo. Trzeba przy tym zauważyć, że stylistyka dotychczasowych filmów Whedona była zupełnie odmienna w porównaniu do dzieł wyreżyserowanych przez Snydera. Nic więc dziwnego, że z obu wersji zmontowano i wypuszczono na świat „potwora Frankensteina”. Kinowa Liga Sprawiedliwości z ujęcia na ujęcie zmienia swój ton: bez trudu można rozpoznać, który reżyser jest odpowiedzialny za daną sekwencję. Pomimo zmodyfikowania poetyki w dniu premiery wszyscy zobaczyli, że jest to kolejna nieudana produkcja ze stajni DC, a ponadto wynik box office nie spełnił oczekiwań producentów.
Fandom Zacka Snydera obwinił za niepowodzenie filmu studio oraz Jossa Whedona. Powstał ruch, który miał na celu wymuszenie przywrócenia pierwotnej wersji. Zgrupowanie działało w mediach społecznościowych pod wspólnym hasztagiem #ReleaseTheSnyderCut. Mało kto spodziewałby się, że włodarzom wytwórni Warner Bros. będzie się opłacało wyłożenie pieniędzy i dokończenie reżyserskiej wersji filmu, który przyniósł studiu straty finansowe. W maju 2020 roku nastąpił przełom – sam reżyser potwierdził, że Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera powstaje i będzie miała swoją premierę na HBO MAX. W tym momencie wszyscy zaczęli interesować się tym projektem. Czy fani po ciężkiej walce mogą być zadowoleni z efektu końcowego? Jakie są różnice między dwiema wersjami tego samego filmu?
Część druga: Era dłużyzn i cięć
Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera ma niemal dwukrotnie dłuższy metraż i jest podzielona na sześć części wraz z epilogiem. Wiele wątków jest w niej znacznie bardziej rozbudowanych. Pojawiają się również wcześniej wycięte postacie poboczne. Nie uważam tego jednak za zaletę. Produkcja ma źle wyważone tempo, długa i wielka fabuła ślamazarnie brnie donikąd, a bohaterowie zostają przedstawieni na początku, po czym znikają z fabuły i wracają dopiero po sporym odstępie czasowym. Czterogodzinny metraż uzyskano w znacznej mierze poprzez rozszerzone i przeciągnięte sekwencje, które nie zawierają w sobie niczego ważnego, marnują jedynie czas filmowy. Przykładem może być pięciominutowa jazda konna Batmana (Ben Affleck) – czy ta scena służy w jakikolwiek sposób fabularnie? Raczej jest to obraz fetyszyzacji estetycznej. Tempo akcji zostaje zaniedbane. Dzieje się tak, ponieważ twórcy nie zależy na koherentności i spójności historii, tylko na realizacji wyszlifowanych kadrów. Takie zabiegi sprawiają, iż każda kolejna sekunda seansu stanowiła dla mnie coraz większą udrękę.
Wniosek z tego oczywisty: Snyder nie potrafi przyzwoicie opowiedzieć prostej fabuły bez rozciągania jej do niebotycznie długiego metrażu. Podobnie było z Batman v Superman: Świtem sprawiedliwości, przy którym dopiero w wersji Ultimate większość wątków nabrała jakiegokolwiek sensu i zasadności umieszczenia ich w fabule (identyczna sytuacja jak w najnowszej produkcji tego twórcy). Właściwa treść kończy się po trzech godzinach i dwudziestu minutach. Ostatnie pół godziny jest przeznaczone na przedłużone i niepotrzebne epilogi. Oprócz nich pojawia się absolutnie najgorsza scena w filmie: alternatywna, apokaliptyczna dystopia, tzw. Knightmare Timeline, który został zaprezentowany w poprzednim filmie Snydera. Nie wnosi to nic do historii, zbija z tropu i pozostawia na koniec niesmak (zwłaszcza rozmowa Batmana z pewną znaną fanom komiksów DC postacią).
Możemy obejrzeć „nowe” wyrwane z kontekstu sceny, które słusznie zostały wycięte w montażowni cztery lata wcześniej. Nawiązują one do planowanych dawniej kolejnych produkcji z uniwersum DC Comics i choć bywają intrygujące, to obecnie, przy nikłych szansach na jakąkolwiek kontynuację, wydają się jedynie niepotrzebnie rozwijać wątki.
Część trzecia: Znienawidzeni bohaterowie, kochani złoczyńcy
Jedną z największych różnic, jaką da się zauważyć, porównując ze sobą obie wersje filmu, są postacie oraz relacje między nimi. Bohaterowie zostali inaczej napisani oraz poprowadzeni, pomimo faktu, iż niektóre sceny występują w obu wersjach.
U Snydera członkowie Ligi Sprawiedliwości są bardzo posągowi, wygłaszają długie patetyczne przemowy, kontemplują swoją „boskość”, momentami przejawiając psychopatyczne zachowania. Znając twórczość Snydera, można już rozpoznać ten trop, dokładnie tak przedstawia wszystkich superbohaterów – jako mrocznych antybohaterów ze skłonnością do brutalności. Prawdę mówiąc, takie podejście do gatunku wydaje się nieprzekonujące. Herosi powinni być inspiracją zarówno dla „szarych” mieszkańców świata przedstawionego, jak i dla odbiorców tych opowieści.
Superbohaterowie ze stajni DC Comics są płomieniami nadziei dla zwykłych ludzi. Najlepszy przykład stanowi Superman – człowiek jutra, czempion z innego świata broniący Ziemi, która go adoptowała i istota nawiązująca do nietzscheańskiego Übermenschen. Snyder niestety nie rozumie ani trochę idei tej postaci. We wszystkich trzech filmach serii, w której się pojawił, ostatni syn Kryptonu (Henry Cavill) jest obcesowym psychopatą, który podejmuje nieprzemyślane decyzje i kompletnie nie zważa na życie ludzi postronnych. Nie zostało to zmienione w wersji reżyserskiej Ligi Sprawiedliwości. Człowiek ze stali ma w tym filmie bardzo mało czasu ekranowego, niewiele mówi, rzadko wchodzi w interakcje z innymi postaciami. Zmarnowano tutaj potencjał Kal-Ela.
W Lidze Sprawiedliwości Zacka Snydera zdecydowanie największy wątek fabularny otrzymał Cyborg (Ray Fisher). Reżyser prezentuje rozszerzoną genezę bohatera, rozbudowując przy tym relację Victora Stone’a z jego ojcem, Silesem (Joe Morton). Cyborg również pełni kluczową rolę w pokonaniu Steppenwolfa, głównego przeciwnika Ligi Sprawiedliwości. Wątek Victora jest najdłuższy i najbardziej rozbudowany ze wszystkich historii członków drużyny. Rzutowało to na tempo akcji i nieproporcjonalnie rozdzielało czas ekranowy między pozostałymi protagonistami.
O wiele lepiej w Lidze Sprawiedliwości Zacka Snydera wypada główny antagonista, Steppenwolf (Ciarán Hinds), który w drugiej wersji stał się bardziej rozwiniętą postacią, unikając tym samym roli szablonowego czarnego charakteru chcącego zawładnąć światem. Jego główną motywacją jest odkupienie oraz powrót z banicji, na którą został skazany za swój błąd popełniony wiele tysięcy lat wcześniej. Nie miałbym żadnych zarzutów do tego wątku, gdyby nie brak szczegółów, co do owego przewinienia sprzed lat. Zamiast docenić dobrze napisaną postać, to cały czas nurtowało mnie pytanie, dlaczego złoczyńca znalazł się w tym miejscu.
Pojawia się w końcu fizycznie jeden z najsłynniejszych i najpotężniejszych czarnych charakterów DC Comics, zapowiedziany już w filmie Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, Darkseid (Ray Porter). Władca Apokolips został wycięty w całości z pierwszej wersji historii; wielu fanów było zawiedzionych, ponieważ chcieli zobaczyć kinowy debiut tej postaci. Teraz wiadomo, że nie było na co czekać, gdyż nie pełni ona fabularnie istotnej roli. Darkseid przewija się gdzieś w tle, a na ekranie jest łącznie przez dwie minuty.
Część czwarta: Machina zmian
Zestawiając obie Ligi Sprawiedliwości, można odnaleźć inne liczne znaczące modyfikacje. Najłatwiej dostrzec różnice techniczne oraz zmiany audiowizualne.
Ścieżki dźwiękowe do obu filmów są zupełnie różne. Kompozytorem muzyki do filmu z 2017 był Danny Elfman. Finalnie wyszła typowa niewyróżniająca się ścieżka dźwiękowa, która spełnia swoje zadanie dopełnienia tła i raczej kiepsko się sprawdza jako samodzielny projekt muzyczny. Do Snyder’s Cut muzykę stworzył wielokrotny współpracownik Snydera, Junkie XL. Dominują tutaj pompatyczne, chóralne utwory. Nie pasuje to wcale do superbohaterskiego filmu: nie wzbudza zachwytu, ekscytacji. Słuchanie tego przez cztery godziny było nieprzyjemne dla moich uszu, zwłaszcza za każdym razem, gdy słyszałem przerobiony motyw muzyczny Wonder Woman (Is She with You?), który trudno uznać za udany.
Kolejną wyraźnie widoczną różnicą w wersji reżyserskiej jest zmiana formatu obrazu ze standardowego 16:9 na 4:3. Informacja umieszczona na samym początku przekazuje, iż była to świadoma decyzja artystyczna. Uważam ten zabieg za nic więcej niż tani chwyt. Taka forma sprawdza się w niszowych filmach artystycznych, a nie w blockbusterach kręconymi kamerami IMAX.
Gradacje kolorystyczne dla obu filmów stoją w całkowitym kontraście. W wersji kinowej panują cieplejsze oraz jaśniejsze barwy. U Snydera dominują wszystkie odcienie szarości.
Część piąta: Wszystkie asy Whedona
Co natomiast wypadło lepiej w filmie, który trafił do kin? Whedon sprawniej poradził sobie z budowaniem relacji między postaciami, w nielicznych dobrych momentach czuć między nimi chemię. Ich wzajemnym stosunkom poświęcił sporo czasu ekranowego, co sprawia, że zachowują się bardziej jak prawdziwe istoty, nie jak marmurowe posągi o kamiennych twarzach.
Największym atutem wersji kinowej jest zdecydowanie kreacja Supermana. Człowiek ze Stali ma o wiele dłuższy czas ekranowy niż pierwotnie zakładano. Joss Whedon doskonale rozumie tę postać. Ostatni syn Kryptonu jest zabawny oraz inspirujący zarówno dla innych superbohaterów, jak i cywilów. Wątek tej postaci uwypukla potencjał Henry’ego Cavilla: to świetny aktor, który odnajduje się w różnorodnych rolach. Jego popis w Lidze Sprawiedliwości pokazuje, że byłby on pamiętnym odtwórcą tej roli, który mógłby mierzyć się z legendarną kreacją Christophera Reeve’a (a być może nawet ją przewyższyć), gdyby tylko dostawał lepsze scenariusze. Biorąc pod uwagę brak przyszłych planów dla wykorzystania tej postaci, prawdopodobnie nie uświadczymy więcej Clarka Kenta w wykonaniu Cavilla.
Uważam, że skrócenie czasu trwania filmu wyszło mu na korzyść. Za cenę ucięcia wielu wątków oraz postaci otrzymaliśmy lepsze tempo, akcja mimo wszystko idzie do przodu, a seans jest pod tym względem mniej męczący.
Część szósta: Coś gorszącego
Pomimo wyraźnych różnic oba filmy charakteryzują liczne wady, głównie natury scenariuszowej oraz kinematograficznej od strony wizualnej.
Szkielet fabularny w obydwu przypadkach jest identyczny. To bardzo prosta historia: drużyna herosów musi zjednoczyć się, aby pokonać większe od nich starożytne zło; aby osiągnąć swój cel, obie strony konfliktu poszukują trzech magicznych artefaktów, które są głównym elementem pociągającym fabułę do przodu. Po drodze zostają przedstawione pokrótce genezy większości członków tytułowego zespołu. Jest to przykład złego zaprojektowania uniwersum filmowego. Cyborg mógł się obejść bez wcześniejszego solowego filmu, ale Aquaman oraz Flash powinni byli go dostać przed ich debiutem jako graczy zespołowych.
Sceny walki w obu produkcjach nie są dobrze nakręcone. Panuje w nich chaos oraz nudna statyczna choreografia. Ponadto w obu filmach dominuje gargantuiczna liczba ujęć slow-motion. Efekty spowolnienia zostały użyte w nieprawidłowy sposób, trwają za długo i wywołują u widza potrzebę zerkania na zegarek. Wyjątki potwierdzają regułę, a takim jest walka Supermana ze Steppenwolfem w Lidze Sprawiedliwości Zacka Snydera. W przeciwieństwie do reszty filmu, tutaj pojawiają się interesujące i dynamiczne ujęcia, w tle gra odmienna od reszty soundtracku muzyka, która potęguje ekscytację towarzyszącą obserwowaniu tego starcia. Jest to niestety bardzo krótka potyczka.
W obu produkcjach niezmiernie irytującą postacią jest Flash (Ezra Miller). Nie uważam tej wizji bohatera za przekonującą: dziecinny lekkoduch, życiowy nieudacznik rzucający nieśmieszne żarciki, który ma ponadto nie do końca objaśniony wachlarz swoich umiejętności, przez co jest czasami bezużyteczny, a czasami ratuje sytuację.
Oba filmy mają niereprezentatywną jakość efektów specjalnych, które przypominają render komputerowy z początku istnienia PlayStation 3, a nie wielkie współczesne blockbustery wyprodukowane za kilkaset milionów dolarów. Wybija to z immersji i przez cały seans wywołuje uśmiech politowania.
Epilog: Podwójnie zła liga
Uważam oba filmy za bardzo nieudane, także jako adaptacje. Pomimo rozwinięcia niektórych wątków w Snyder’s Cut, muszę przyznać, że wersja kinowa z 2017 roku robi nieznacznie lepsze wrażenie. Nie widzę jednak zbyt wielu argumentów za tym, aby uznać któryś z nich za przyzwoicie zrealizowane dzieło. Jeżeli ktoś nie przepada za kinem superbohaterskim, to na pewno żaden z wariantów przygód Ligi Sprawiedliwości nie zainteresuje go tym gatunkiem.
Liga Sprawiedliwości z 2017 jest zszytym z różnych, niepasujących do siebie części tworem. To film dla wszystkich i jednocześnie dla nikogo – brutalnie pocięty przez chciwe studio, które nie pozwoliło oryginalnemu twórcy na zrealizowanie jego wizji, ani też nie dało czasu jego zastępcy, aby ten dokończył pracę na przeciętnym poziomie.
Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera posiada zupełnie odmienny problem. Nie powstała ona dla szerokiej publiczności. Jest to nagroda od Snydera dla jego fanów oraz samego siebie; to wielka, czterogodzinna epopeja, w której twórca popuścił wodze fantazji i w stu procentach bez żadnych zewnętrznych ingerencji zrealizował swoją autorską wizję artystyczną. Miłośnicy twórczości Zacka Snydera na pewno nie będą zawiedzeni tym mitycznym filmem, na który czekali tyle lat.
Z jednej strony, można cieszyć się z faktu, iż po latach artysta miał okazję dokończyć swoje dzieło, które mu pierwotnie odebrano. Z drugiej jednak pojawiają się sugestie ze strony wiernych wielbicieli talentu Snydera. Zainicjowali oni nową kampanię pod hasztagiem #restoresnyderverse, mającą na celu rozpoczęcie produkcji kontynuacji, które były pierwotnie zaplanowane. Sam reżyser twierdzi, że nie zrobi więcej żadnego filmu superbohaterskiego, a jego wersja przygód Ligi Sprawiedliwości nie powinna być uznana za kanoniczną. To samo twierdzi Warner Bros. Czy to się zmieni? Wcale bym się nie zdziwił, gdyby za jakiś czas okazało się, że duże zyski i popularność Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera zainspirują do powstania sequela.
Zostawiając już Ligę Sprawiedliwości, trzeba postawić ważne pytanie: czy Snyder’s Cut rozpocznie nowy trend? Czy teraz za każdym razem, kiedy film nie spodoba się publice, studio zostanie zlinczowane, a reżyser wychwalany pod niebiosa? Czy w takich sytuacjach za każdym razem fandom będzie walczyć o mityczne wersje reżyserskie, które rzekomo byłyby lepsze? Historia to zweryfikuje.
Kamil Sulak-Kozłowski
Korekta: Mateusz Białas, Klaudia Dzierugo