Jak nie zgubić się w Marienbadzie?
Zeszłego roku w Marienbadzie (1961), francusko-włoski melodramat, jest filmem złożonym, niejednoznacznym i niezmiernie enigmatycznym. Widzowi łatwo zgubić się w nielinearnych wątkach, zupełnie niczym gościom, błądzącym po korytarzach wielkiego hotelu, w którym Alain Resnais zamyka nas na półtorej godziny. Obserwując relacje bohaterów, mierzyłam się z mnóstwem zagadek i niedopowiedzeń. Pojawiało się coraz więcej pytań, a brak przejrzystości fabuły niemal uniemożliwiał odnalezienie odpowiedzi. Po zakończeniu seansu pojawiło się we mnie głębokie przeświadczenie, że to, co właśnie obejrzałam, jest koszmarem bezimiennego mężczyzny o włoskim akcencie. Przedstawiony na ekranie obraz stanowi wnętrze jego umysłu – zbiór bolesnych wspomnień głównego bohatera, a także męczących go snów. To jego sumienie, które mimo nieustannych prób manipulowania pamiętnymi wydarzeniami, nie daje o sobie zapomnieć. Dlaczego? Tajemniczy mężczyzna jest bowiem zabójcą swojej niespełnionej miłości.
Od pierwszych minut, aż do końca historii widz przypatruje się nieustannemu konfliktowi pomiędzy dwójką głównych bohaterów – on przywołuje szczegółowe opisy doświadczeń, które rzekomo dzielili ubiegłego roku, ona natomiast wszystkiemu zaprzecza, zarzekając się, że go nie rozpoznaje. Bohaterowie pozostają anonimowi, nie poznajemy ich imion, nie wiemy nic o ich przeszłości, obrazy budujemy jedynie na domysłach.
Można domyślić się, że narratorem jest sam główny bohater. Jest wszechwiedzący – opowiada o wszystkich wydarzeniach, które pojawiają się na ekranie, nawet tych, w których nie bierze udziału. Rzetelnie opisuje na przykład kłótnię małżeńską, odbywającą się w ich pokoju hotelowym, nie będąc przecież uczestnikiem sprzeczki. Wie o wszystkim, co dzieje się w pensjonacie, ponieważ to, co ogląda widz na ekranie, rozgrywa się w jego głowie. Jego pamięć manipuluje wspomnieniami, mieszając prawdę z kłamstwami, które próbuje sobie wmówić. Niespodziewanie zmienia się też miejsce akcji, zaburzona jest chronologia wydarzeń, sceny są urywane, powtarzają się, słyszymy te same wypowiedzi, widząc różne warianty przestrzenne i okolicznościowe. To umysł narratora płata figle, usiłuje dostosować historię do swoich potrzeb, próbuje sam przed sobą się wytłumaczyć.
Film ma szczególną konstrukcję, która wzmacnia poczucie „pobytu” w głowie głównego bohatera. Postacie poszczególnych scen niejednokrotnie zastygają w bezruchu, co wydaje się być momentem niepewności mężczyzny – zastanawia się nad dalszym rozwojem wydarzeń. Zabieg ten przyrównuje uczestników scen do hotelowych pomników, będących elementem wystroju. Słyszymy także głos kobiety, powtarzający „to wszystko jest iluzją”, który zdaje się być głosem rozsądku, ale także głosem sumienia, bębniącym niejednokrotnie krzykiem w głowie głównego bohatera.
Przedstawionej teorii przeczy jednak postać męża głównej bohaterki. Jesteśmy świadkami sceny, w której to on celuje pistoletem w kierunku swojej małżonki. Odczytując ten fragment uprzednio przyjętym kluczem, jest to wytłumaczenie, za pomocą którego mężczyzna z włoskim akcentem odpycha od siebie poczucie winy za osobiście popełnioną zbrodnię. Podczas seansu przewija się również kilka podobnych do siebie scen, a w każdej z nich widzimy rząd dżentelmenów, strzelających po kolei do celu, jakim jest ludzka sylwetka. Wskazuje to na próbę znalezienia winnego, obarczenia kogoś innego tym ciężarem. Dlaczego pada na męża brunetki? Był on bowiem rywalem głównego bohatera w walce o serce kobiety, stał mu na przeszkodzie, uniemożliwiał zdobycie celu. Osiągnął to, czego naszemu bohaterowi nigdy nie uda się posiąść. Jego triumf jest podkreślony przez całą długość filmu, przy pomocy gry, którą zabawia innych pensjonariuszy. Niezależnie od tego z kim gra, jaką taktykę obierze przeciwnik, czy kto rozpocznie grę – mąż brunetki za każdym razem zwycięża. Wygrywa także z głównym bohaterem, który parokrotnie próbuje swoich sił w tym pojedynku. Zarysowany jest więc obraz męża jako mężczyzny niepokonanego, widzimy jego wyraźną wyższość, jeszcze intensywniej podkreśloną jego onieśmielającym wyglądem – ponurą, smukłą twarzą o groźnym wyrazie.
Wewnętrzna walka, jaką prowadzi główny bohater odsłania przed widzem jego słabość i kruchość. Nie był w stanie pogodzić się z odrzuceniem, jego beznadziejna sytuacja doprowadziła go do szaleństwa, przez które zamordował ukochaną kobietę. Cały romans, który tak żywo i barwnie opisuje, również był wytworem jego wybujałej i niebezpiecznej wyobraźni. Jednak popełnienie desperackiej zbrodni nie ulżyło bohaterowi – nadal ma przed oczami obraz swej pięknej wybranki, agresywnie i niespokojnie powtarzając, że potrzebuje jej żywej i nie może znieść jej nieobecności, nieruchomości.
Przedstawiony w filmie senny, tajemniczy klimat, podkreślony jest przez powolny ruch kamery, sunącej łagodnie po długich korytarzach i przestronnych pomieszczeniach. Czerń i biel ukazane są także w sposób symboliczny – sceny przedstawiające kobietę niejednokrotnie są jaśniejsze, a wręcz całkowicie prześwietlone, co wyraża jej niewinność, czystość. Natomiast sceny z mężczyzną są przeważnie ciemne, zupełnie jak jego niepokojąca osobowość, ukazują także grozę i towarzyszące mu koszmary.
Ta pozornie chaotyczna i trudna do odczytania historia okazuje się bardzo spójną, niekonwencjonalnie przeprowadzoną analizą umysłu osoby szalonej. Obserwujemy studium obsesji, oprawione w przepiękne ujęcia i subtelną grę aktorską. Przedstawiona teoria stanowi jeden z wielu możliwych kluczy interpretacyjnych. Trio bohaterów tego melodramatu jest bowiem pozbawione szerszego zarysu. Nie znamy kontekstów, które pozwoliłyby ustalić jednoznaczne odczytanie filmu. Taka forma umożliwia widzowi zrozumienie dzieła na wielu różnych poziomach, a także daje całkowitą swobodę interpretacyjną. Głównym celem Zeszłego roku w Marienbadzie zdaje się więc być prowokowanie refleksji, stawianie pytań, niekoniecznie zaś znajdowanie klarownych i konkretnych odpowiedzi.
Oliwia Jaszczur-Nowicka
Korekta: Patrycja Stępień