Mistrzowski debiut – wywiad z Maciejem Barczewskim, reżyserem filmu „Mistrz”.

Miejsce swojego debiutanckiego dzieła pełnometrażowego w konkursie głównym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni bezapelacyjnie świadczy o tym, że z tego twórczego pojedynku w zupełnie nowej kategorii wagowej wyszło się zwycięsko. W wywiadzie dla MF Cinerama reżyser i scenarzysta filmu Mistrz, profesor Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, Maciej Barczewski, opowiada nam o wyzwaniach realizacji kina sportowego osadzonego w realiach II Wojny Światowej.

Mistrz prezentuje losy polskiego pięściarza Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego, który będąc więźniem obozów koncentracyjnych, stoczył kilkadziesiąt walk bokserskich, starając się przetrwać w otaczającej go rzeczywistości.

Maciej Barczewski (Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta)

Jak trafił Pan na historię Tadeusza Pietrzykowskiego i dlaczego zdecydował się Pan, aby z tak trudnego tematu uczynić podstawę swojego debiutu?

Maciej Barczewski: Swego czasu czytałem zbiór opowiadań obozowych autorstwa Tadeusza Borowskiego, którego proza stanowiła podstawę dla Andrzeja Wajdy przy realizacji Krajobrazu po bitwie (1970). W jednym z tych opowiadań Tadeusz Borowski pisze: „Jeszcze tkwi tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował Niemców jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu.” To było zaledwie jedno wtrącone zdanie, ale zarazem bardzo intrygujące. Zainspirowało mnie do podjęcia badań losów pierwszych więźniów obozu Auschwitz. Zawsze te numery kojarzymy z bardzo długimi łańcuchami cyfr, natomiast okazuje się, że byli tam więźniowie o numerze 77, 30 czy 1. Tak trafiłem na postać Tadeusza Pietrzykowskiego – pierwszego sportowca w obozie, który wygrywał na przekór temu, co działo się wokół, z ludźmi, z którymi Polska właśnie przegrywała wojnę. Tadeusz Pietrzykowski znany był pasjonatom sportu czy tematyki obozowej, ale chciałem przybliżyć jego sylwetkę również szerszemu gronu odbiorców.

Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski

Realizacja samego filmu fabularnego była wyjątkowo trudna. Kino historyczne wymaga sporych nakładów finansowych. Nie bez znaczenia był też ciążący nad nami cały kanon kina wojennego, obozowego czy sportowego, bo mamy tutaj do czynienia z różnymi gatunkami. Wcześniej tematyki obozowej dotykały największe nazwiska światowego kina m.in. Spielberg, Polański, a kilka lat temu ukazał się znakomity film Syn Szawła (2015). Presja była ogromna, aby powiedzieć coś własnym językiem i nie powielać wcześniejszych tropów. Trzeba także pamiętać, że takie opowieści rządzą się regułami gatunku. Jeśli przełamiemy te reguły za bardzo to stracimy widza i obraz przestanie się z nim komunikować. To eliminowało pokusy eksperymentów formalnych, które sprawiłyby, że film zyskałby w oczach krytyków, ale groziłyby utratą kontaktu z widzem. Przyjąłem zatem (przystępną dla każdego – przyp. red.) formułę klasycznego dramatu sportowego.

W 1989 roku powstał amerykański film Triumf ducha, ze scenariuszem współautorstwa Andrzeja Krakowskiego. Bohater Salamo Arouch grany przez Willema Dafoe również jest więźniem obozu koncentracyjnego, który walczy przetrwanie, uczestnicząc w walkach bokserskich. Historia mogła być inspirowana losami Tadeusza Pietrzykowskiego. Widział Pan wcześniej ten tytuł, może w jakiś sposób odniósł się do niego podczas tworzenia swojego filmu?

MB: Sytuacja jest o tyle zabawna, że byłem na planie tego filmu. Mój dziadek był więźniem obozu w Auschwitz przez 3 lata, został z niego wyzwolony. Naszą rodzinną tradycją były wizyty na terenie obecnego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Podczas jednej z takich wizyt w 1989 roku zauważyliśmy, że w części obozu ludzie w pasiakach biegają w kółko, a obok kilkunastoosobowa ekipa kręci film. Po latach okazało się, że był to właśnie plan Triumfu ducha. Akurat mam szczęście do Willema Dafoe, bo później kilkukrotnie udało mi się go spotkać w Polsce i w Niemczech. Odpowiedziałbym, że ta sytuacja świadomie nie wpłynęła na podjęcie takiego, a nie innego tematu filmu, ale jak to mówią, w naturze przypadki zdarzają się rzadko. Być może podświadomie mnie to zainspirowało.

Kadr z filmu Triumf ducha (1989)

Triumf ducha nie był jednak w żaden sposób inspirowany historią Tadeusza Pietrzykowskiego. Tamten film był hollywoodzką ekranizacją losów greckiego boksera Salamo Aroucha, również postaci autentycznej. Był on jednym ze sportowców, którzy w pewnym sensie zapełnili lukę po Tadeuszu Pietrzykowskim w kolejnych latach funkcjonowania obozu. Jest to więc odrębna historia na podobny temat. Każdemu polecam ten film, jednak trzeba brać pod uwagę, że powstał ponad 30 lat temu, co niesie za sobą nieuniknione konsekwencje narracyjno-formalne.

Czy odczuwał Pan, że realizacja historii inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami była ograniczeniem twórczym? Na ile starał się Pan przenieść znane z historii Teddy’ego fakty na ekran, a na ile jest to wolna interpretacja wydarzeń?

MB: Adaptacja prawdziwych wydarzeń w formule kina historycznego niesie ze sobą wiele pułapek. Z jednej strony na etapie pisania scenariusza, projektowania scenografii i postaci jesteśmy w konflikcie między faktami, a wyobraźnią. A jak zauważył Martin Scorsese, w kinie fakty zabijają dramat. Im bardziej staramy się precyzyjnie oddać historię, tym szybciej tracimy widza. Sztuka polega na tym, aby zachować fakturę historyczną prezentowanych wydarzeń, ale narracyjnie zainteresować odbiorcę i przeprowadzić go przez opowieść bez nadmiernego skręcania w uliczki poboczne, na czym cierpiałoby budowanie napięcia w filmie.

Fot. R.Pałka

Historia Tadeusza Pietrzykowskiego napisana przez samo życie jest sama w sobie niezwykle atrakcyjna, więc sporym wyzwaniem, nie tylko na etapie pisania scenariusza, było znalezienie odpowiedniej równowagi między realiami, a prawami kina. Jednym z przykładów jest współczesny obraz obozu Auschwitz-Birkenau, jako pewnej ikony z charakterystyczną bramą i ceglanymi zabudowaniami. Przed wojną zabudowania tzw. Auschwitz I to były parterowe koszary wojskowe, których ściany często pokryte były wapnem. Gdybym w filmie pokazał obóz w ten sposób, to wszyscy by uznali, że to wytwór mojej wyobraźni.. Przełamując więc zgodność historyczną co do precyzyjnego odwzorowania wyglądu obozu z tamtego okresu, zbliżyłem się do obrazu utrwalonego w powszechnej świadomości. Podobnie nie wszyscy wiedzą, że pierwsze masowe transporty ludności żydowskiej do obozu miały miejsce dopiero po dwóch latach jego funkcjonowania, w ogólnym mniemaniu działo się to od początku. Takich pytań i dylematów pojawiają się setki na każdym etapie tworzenia filmu historycznego.

Jedną z rad, jak radzić sobie z takimi rozterkami skierowała do mnie Małgorzata Szumowska podczas prezentacji projektu filmu przed komisją Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Zasugerowała jednoznacznie, by na pierwszym miejscu stawiać konstruowanie filmu jako samodzielnego utworu fabularnego, traktując tło historyczne jako sprawę drugorzędną. Kiedy taką optykę sugerują tak doświadczeni fachowcy filmowi, to wypada po prostu się do tego zastosować.

Odniosę się do sytuacji z prezentacji projektu przed komisją PISF. Kino historyczne, zwłaszcza osadzone w czasach II Wojny Światowej, jest jednym ze sztandarowych gatunków polskiego kina. Czy podejmowanie się takiej tematyki ułatwia zdobycie finansowania i produkcji obrazu, czy wręcz przeciwnie, z powodu konkurowania z wieloma innymi projektami osadzonymi w podobnych realiach znacznie trudniej jest uzyskać wymagane środki?

MB: W mojej ocenie na obecną chwilę taki temat nie sprzyja zdobyciu finansowania. Spowodowane może to być tym, że w ostatnich latach mieliśmy kilka kosztownych produkcji historycznych, które nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań frekwencyjnych, a co za tym idzie finansowych. Obecnie dominującą pozycję ma kino współczesne stanowiące komentarz społeczny do otaczającej nas rzeczywistości. Otwieramy się również na nowe formy kina gatunkowego. Gdybym miał rekomendować jakiś sposób myślenia o projektach na kolejne lata to szedłbym w tym kierunku.

Podczas seansu Mistrza na ekranie widzimy wiele wstrząsających scen oddających realia obozu koncentracyjnego. Jak wygląda budowanie odpowiedniej atmosfery na planie, aby podejść do takich ujęć? Jak zdjęcia wpływają na obsadę i ekipę filmową?

MB: Trochę inaczej odbiór realizacji takich scen przebiegał w namiocie reżyserskim, a inaczej pośród aktorów i statystów. Z rozmów z nimi wiem, że odtwarzanie scen zbiorowych, m.in. transportu więźniów w nocy, na mrozie, pośród strażników z psami i okrzyków wywierało na nich spore wrażenie. Łzy widoczne w filmie nie były łzami z gliceryny. Atmosfera sprawiała, że emocje same cisnęły im się do oczu.

W rolę Tadeusza Pietrzykowskiego wciela się Piotr Głowacki. Jak wyglądał casting do głównej roli i czym kierował się przy wybraniu odtwórcy rzeczywistej postaci?

MB: Castingu na tę rolę nie było. Już pisząc scenariusz moim pierwszym wyborem aktorskim do tej roli był Piotr Głowacki. Chciałem, aby odtwórca tej roli, bazując na podobieństwie do Tadeusza Pietrzykowskiego, był wizualnym zaprzeczeniem archetypu boksera. Miał wyglądać na pozór nieszkodliwie, ale w którego oczach można zobaczyć tlący się ogień i dwie zaciśnięte pięści. Zaraz po ukończeniu pierwszej wersji scenariusza spotkaliśmy się z producentami z Piotrem. Mimo, że nie da się ukryć, iż wymogi roli były, jak na polskie kino, wyjątkowe, Piotr podjął wyzwanie. Umówiliśmy się na 1,5 roku chudnięcia i treningów bokserskich. Na czas zdjęć był gotów zarówno pod kątem kunsztu bokserskiego, jak i wypracowania określonej sylwetki, która była niebanalna. Nie chodziło tu bowiem jedynie o wychudzenie, gdyż taki człowiek nie byłby wiarygodny w pojedynkach bokserskich. Zależało nam na pokazaniu wyniszczenia organizmu, ale też na zbudowaniu odpowiedniej tkanki mięśniowej, abyśmy byli w stanie uwierzyć, że mimo doprowadzenia do takiego stanu, nadal jest on w stanie walczyć w ringu. Piotr z zespołem dietetyków i trenerów sprostali wyzwaniu w stu procentach.

Fot. R.Pałka

Jak wyglądał proces tworzenia choreografii walk? Czy nad tym również czuwał sztab specjalistów?

MB: Tak, od początku przygotowania do wszystkich krótszych i dłuższych sekwencji pojedynków, bodajże sześciu na przestrzeni całego filmu, były przedmiotem naszych długich narad. Jednym z założeń było, aby walkom nadać rys boksu przedwojennego, który kiedyś określano mianem szermierki pięściami. Nie mogliśmy jednak, podobnie jak w przypadku scenografii, pokazać techniki takiej walki jeden do jednego, bo wyalienowalibyśmy widza. Musieliśmy znaleźć złoty środek między dawnym stylem pięściarstwa, a tym, do czego przywykliśmy obserwując współczesny ekranowy boks.

Drugim założeniem było pokazanie walk z perspektywy osoby, która bezpośrednio te pojedynki obserwowała. Odrzuciłem nadmierną, filmową dramatyzację jak przyjmowanie ciosów w zwolnionym tempie z rozpryskującym się potem. Postawiliśmy na konwencję naturalistyczną w postaci krótkich, intensywnych zwarć przeciwników. Takie walki stają się bardziej wiarygodne, a my czujemy się jak ich uczestnicy. Ta myśl towarzyszyła nam przy dobieraniu ustawień i ruchu kamery w ringu lub poza nim i. Najlepiej jest to widoczne w ostatniej, najdłuższej walce, kiedy byliśmy z kamerą tuż przy pięściarzach.

Fot. R.Pałka

Kluczowym wątkiem historii jest również relacja między Tadeuszem a Jankiem (Jan Szydłowski), nastoletnim współwięźniem obozu. Jak wyglądało prowadzenie takiego duetu aktorskiego – z jednej strony uznanego i doświadczonego aktora, a z drugiej kogoś, kto dopiero od kilku lat zbiera swoje doświadczenie na planie?

MB: Jeżeli chodzi o pracę nad rolą Janka, to nie różniła się ona znacznie od pracy z innymi aktorami. Janek jest stosunkowo do wieku również doświadczony. Przez lata występował na scenach warszawskich teatrów, m.in Teatru Roma oraz udzielał się w dubbingu. Nie był to również jego debiut ekranowy, gdyż grał mniejsze role np. w Planecie Singli (2016) czy Ciemno, prawie noc (2019). Wyzwaniem bardziej była trudna tematyka i umiejscowienie filmu. Wiedzieliśmy, że dla młodej części obsady będzie niezbędne zapewnienie pomocy i wsparcia psychologicznego oraz coachingu aktorskiego. To zapewniliśmy im już na kilka miesięcy przed zdjęciami, aby do swoich scen byli przygotowani profesjonalnie.

Fot. R.Pałka

Czy dwujęzyczność dialogów polsko-niemieckich stanowiła dodatkowe wyzwanie?

MB: Od samego początku założenie, by każda z nacji mówiła we właściwym sobie języku, przyprawiło zespołowi producenckiemu sporej liczby siwych włosów. Umiędzynarodowienie dialogów przekłada się jednak na zwiększenie immersyjności obrazu. Wybraliśmy do współpracy dobrych i ambitnych aktorów, więc nawet jeżeli budziło to w nich obawy to podejmowali się tego wyzwania. Każdej z tych osób zapewniliśmy nauczycieli języka niemieckiego, aby poznali zarówno język i akcent. Niektórzy aktorzy mieli wcześniej do czynienia z językiem niemieckim. Inni uczyli się swoich kwestii fonetycznie, co okazywało się problematyczne w momencie, kiedy na planie wpadałem na pomysł zmiany danej kwestii (śmiech). Z dzisiejszej perspektywy można ocenić, że wszyscy sprostali wyzwaniu ról w obcym języku.

Debiut z premierą filmu w konkursie głównym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni to ogromny sukces, choć samo wydarzenie, z oczywistych względów, przebiegało w innej formie niż zwykle. Jak ocenia Pan to doświadczenie?

MB: Sam fakt zakwalifikowania Mistrza do Konkursu Głównego, czy też inaczej mówiąc nominowania go do nagrody Złotych Lwów, był czymś bardzo nobilitującym dla osoby debiutującej w pełnym metrażu i do niedawna nieobecnej w polskim środowisku filmowym. Cała reszta wrażeń, ze względu na taką a nie inną sytuację, niestety mnie ominęła. Niemniej cieszę się bardzo, że dzięki uczestnictwie w Konkursie film zaistniał w mediach, co pozwoliło przybliżyć postać Tadeusza Pietrzykowskiego szerszemu gronu potencjalnych odbiorców filmu. Sporo dziennikarzy miało okazję przedpremierowo obejrzeć Mistrza i spotkał się on z przeważająco pozytywnym odbiorem.

Sam Pan podkreślił, że jest Pan osobą spoza środowiska filmowego. Jak godził Pan obowiązki wykładowcy na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego z realizacją filmu? Jak wyglądają Pańskie plany na kolejne projekty filmowe?

MB: Specyfika tych profesji jest taka, że wykładowcą jest się niemal na co dzień, natomiast na planie filmu fabularnego, ze względu na długi czas rzetelnego przygotowania do zdjęć, przy pomyślnych wiatrach bywa się raz na 2-3 lata. Dlatego niejeden reżyser czy producent z powodzeniem godzi nauczanie z pracą artystyczną. O kolejnych projektach nie wypada jeszcze mówić, niedawno zakończyliśmy post produkcję Mistrza. Mam nadzieję, że skonkretyzują się one, gdy tylko poradzimy sobie z kryzysem pandemicznym. Wtedy wszyscy wrócimy do kin, a ja będę mógł zaprosić Czytelników naszej rozmowy na kinową premierę historii Tadeusza Pietrzykowskiego.

Wywiad przeprowadził: Mateusz Białas

Korekta: Łukasz Byczkowski

Pytanie o film Triumf ducha (1989) zaproponował red.nacz. Łukasz Byczkowski. Wykonał on także zdjęcie w tle w oparciu o plakat filmu oraz zdjęcie wykonane przez Bartosza Bańkę.

Udostępnij przez: