Żyć nie umierać

Opowieść tego rodzaju nie może się obejść bez moralizatorstwa, jest ono więc jej esencją. Rozegrano to jednak z umiarem, w ciepłym tonie, zrównoważono świetnym humorem, udało się uniknąć nudnego patosu i tanich chwytów. Zachowano realizm.

O aktorstwie Tomasza Kota nie ma potrzeby się rozpisywać, to kolejny film, w którym ocena „bez zarzutu” to stanowczo za mało. Co ważne – inni przy nim nie bledną, realizatorzy doskonale wyodrębnili postać pierwszoplanową tak, że ma więcej charyzmy niż drugoplanowe, jednocześnie nie gasząc ich. Jest to zasługa bez wątpienia całej ekipy.

Humor jest raczej cyniczny. Humor musiał być i jest, ale inny niż cyniczny nie mógł być. Dialogi są świetnie napisane. Opowieść ma kameralny charakter, łatwo nawiązuje kontakt z widzem, ma w sobie miękkość i elegancję pomimo tragedii wiszącej w tle.

Żyć nie umierać

Ciekawy gest pojawia się na końcu – autorzy opierali się na historii aktora Tadeusza Szymkowa, jednak fabuła, świat przedstawiony, nie jest dokumentem o świecie rzeczywistym. Pojawiło się sporo rozbieżności, które służyły zbudowaniu lepszej dramaturgii scenariusza. Wyraźnie zaznaczono to po napisach końcowych, oddając ukłon rodzinie Szymkowa, która wspierała go w walce z chorobą. Podobny zabieg (zniekształcenie autentycznej historii dla nadania lepszych rysów scenariuszowi) pojawił się w Jesteś Bogiem – filmie o Paktofonice. Tam jednak nie było żadnego komentarza, co skończyło się pozwem jednego z producentów muzycznych – odnalazł siebie w filmie w postaci mocno zdeformowanej. Może to właściwy precedens.

Wnioski? Dość ponure. Wszyscy mamy tego „raka”, to kwestia tylko tego czy będzie odroczenie i remisja, czy nie. Odrobina optymizmu w połowie opowieści jeszcze mocniej dobija ciąg dalszy, ale to nie jest „bergmanowskie” dobicie. Właśnie z tego powodu tak mi się podobało. Pomimo, że mamy do czynienia z kinem popularnym i – brzmi to makabrycznie w tym kontekście, ale taka jest prawda – rozrywkowym, postawiono tu kilka jak najbardziej poważnych pytań, zasygnalizowano jakieś problemy. I pogodzenie tych dwóch konwencji (filmu o umieraniu z filmem łatwym w oglądaniu, stosunkowo lekkim) uważam za największe osiągnięcie. Oba komponenty nie kłócą się, nie wchodzą w sprzeczność. Lekkość nie odbiera powagi, powaga nie „zamula”. Z przyjemnością obejrzę jeszcze raz dla samych dialogów.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: