Esej niniejszy jest próbą rozwinięcia i zrozumienia wrażenia, które pojawiło się kiedy oglądałem „Amelię” po raz pierwszy i nasilało się podczas każdego z kilku następnych oglądań tego filmu. Było to wrażenie wielkiej obecności Kieślowskiego w filmie Jeuneta, zwłaszcza motywów z „Podwójnego życia Weroniki”, ale również z innych filmów polskiego reżysera. Dotyczyło ono wątków fabularnych, cech postaci, konstrukcji dramaturgicznych, idei, a nawet – niektórych obrazów. Temu wrażeniu wielkiej obecności towarzyszyło zarazem drugie, wręcz przeciwne: zasadniczej odmienności. Miałem poczucie, że estetyki Jeuneta i Kieślowskiego są krańcowo różne, wręcz antytetyczne, a te różnice osadzone są na fundamencie głębokiej odmienności myślowej, skrajnie innego sposobu postrzegania świata. „Amelia” niekiedy wydaje się karykaturą, wręcz parodią filmów Kieślowskiego, niekiedy ich dekonstrukcją, niekiedy zaś snem, śnionym na materiale tych filmów, a skrywającym swoją naturę dzięki opisanym przez Freuda mechanizmom przemieszczenia i kondensacji.