Brian Warner, znany wszystkim lepiej jako Marilyn Manson, to współczesny enfant terrible. Postać przez jednych przesadnie ubóstwiana, przez innych bezrefleksyjnie nienawidzona, jest niebywale ciekawym fenomenem muzycznym, ale także społecznym i kulturowym. Skupia w sobie przeciwieństwa – mainstream, alternatywę, kicz, kulturę wyższą, ekspozycję siły, manifest bezradności. Jest to z resztą celowym zamierzeniem, co komunikuje sam pseudonim sceniczny artysty.

Nudzić się na wysokobudżetowym, perfekcyjnie zrealizowanym filmie akcji. Sytuacja – oksymoron, jednak zdarzyła mi się wczoraj wieczorem. Głównym bohaterem filmu Jason Bourne nie jest bynajmniej Jason Bourne. Głównym bohaterem jest Akcja, do ważnych postaci należą także Kamera i Montaż. Wszystko inne jest tłem, cała treść jest poświęcona tej trójce i właściwie o nich należałoby pisać recenzję. I będzie o nich, ale dla przyzwoitości wspomnę o figurantach.

Duch roju jest dramatem, wyprodukowanym w Hiszpanii i wyreżyserowanym przez Víctora Erice. W 1973 roku film został nagrodzony Złotą Muszla MFF w San Sebastian. Sam reżyser cieszy się uznaniem wśród krytyków. Tworzy niezwykle poetyckie produkcje, dopracowane wizualnie i narracyjnie. Warto dodać, że sam Erice brał również udział w pisaniu scenariusza.

Jeżeli wieloaspektowość poruszanej problematyki i wielowarstwowość interpretacji, można uznać za właściwości dzieł wybitnych, to Duch Roju bez dozy patosu pretenduje do tej rangi. Mamy tu wizję przede wszystkim o tematyce symbolicznej, ale także politycznej i ogólnoegzystencjalnej.