Spectre, reż Sam Mendes

Spectre – historia dłuższa niż chcemy

Trudno pisać o Bondach tak, jakby nie było innych Bondów. Coraz trudniej, może nawet jest to już niemożliwe. Co więcej – nad każdą recenzją wisi upiór eseju, co nieco zdeformowało tekst poniżej, jednak resztkami sił się obronił. To wciąż tylko recenzja, celowo okrojona z niektórych pokus. Co się stało przez ostatnich kilka lat?

Bond nie jest już indywidualistą

Po pierwsze Bond nie jest już samotnym bohaterem, który bazuje co prawda na pewnym wsparciu, jednak działa w pojedynkę. Od kilku części można zauważyć, że coraz większą rolę gra zespół, który pewne elementy intrygi realizuje wspólnie, a inne – indywidualnie, podobnie jak Bond, tylko na mniejszą skalę. Zaczęło się już w Świat to za mało, gdzie po raz pierwszy centrala MI została zagrożona. To zresztą o tyle ciekawa część, że pojawia się jedyny raz na pełnych prawach femme fatale, grana przez Sophie Marceau, a całość przyjmuje wiele cech neo-noir.

Mówi się o specyficznej atmosferze. Skąd ów hipnotyzujący, mroczny klimat? Być może przyczyną jest znacznie więcej ujęć nocnych niż we wczesnych Bondach. Ostatecznie jednak trzeba wybrać jakiś model, bo w tej konwencji bez modelu nie można się obejść – będzie to model Bonda z Seanem Connerym. Atmosfera tajemnicy, brutalność bohatera, akcent na siłę fizyczną, w końcu rozwiązania fabularne i specyficzny, nieco ekspresjonistyczny, typ grozy – to elementy, które nie powróciły, odkąd Connery’ego zastąpił Roger Moore (skądinąd znakomity, z czym nie zgadza się wielu fanów cyklu). Moore przyniósł pewną lekkość i humor, finezję, której echo można znaleźć jedynie w produkcjach z Brosnanem. Co lepsze?

Myślę, że stylistyka uzyskała jakiś własny constans i zbudowała własny świat. W tym świecie wewnętrznym dzieje się cała reszta. I nie chodzi o interpretacje strukturalne Eco czy innych badaczy, chodzi o koncepcję – proszę wybaczyć słowo – artystyczną. Sztuka uczy i sztuka bawi.

Jak sztuka uczy? Uczy, że grozi nam nowy Nemrod, rząd światowy i totalna inwigilacja. To stary motyw, zagrożenie globalizacją jest obecne w dziesiątkach dzieł filmowych na różne sposoby – poczynając od Metropolis, poprzez Teorię spisku, kończąc na Terminatorze. Jeśli sięgnąć do literatury, znajdziemy klasyki Orwella i Huxleya. I są to wierzchołki góry lodowej. Spectre znajduje się tu jako jeden z ciekawszych i bardziej wartych uwagi głosów. Warto pamiętać, że cała seria bondowska zawsze jakoś odnajdywała się wobec spraw aktualnych. Stąd też nowy Q jest, owszem, „zbrojmistrzem”, ale zna się głównie na swoim laptopie, obklejonym jakimiś nalepkami.

Q, Spectre

Bond od nowa

Fabularnie mamy do czynienia z konsekwentną próbą zbudowania znanej historii od podstaw. Jest to więc, po pierwsze, powrót z kina akcji do kina szpiegowskiego (oczywiście bez zaniedbywania akcji – nie w znaczeniu gatunku, a w znaczeniu cechy konwencji). Dalej – Bond jest nowym Bondem, jakby zrobionym niezależnie od „starego”. Ten zamysł jest konsekwentnie realizowany odkąd pojawił się Daniel Craig – zaczynamy od zera; znamy postacie, ale budujemy je po swojemu. Niektórych to irytuje (sądząc po sporej ilości nieprzychylnych recenzji, w których podkreśla się wspomnianą cechę). Można jednak zauważyć w tym zaletę i wyzwanie.

Kłopot z pisaniem historii Bonda od nowa polega na tym, że z jednej strony bohater zaczyna od zera (w Casino Royale dopiero ubiega się o licencję na zabijanie), a z drugiej – pełno tam nawiązań do już napisanej przez dekady historii superagenta. Nie da się tych dwóch torów pogodzić. Nawarstwiło się tyle sprzeczności, że kiedy jakiś fragment jest spójny z tłem w jednym miejscu, jednocześnie jest niespójny w innym. Pozostaje więc gra motywów, jak najbardziej zgrabne ślizganie się po autonomicznym, bondowskim świecie, w którym toposy i tropy rządzą się swoimi prawami – według tych praw kolejni scenarzyści próbują wygrać nowe rozdania.

Nawiązań do tego wewnętrznego świata jest tyle, że z pewnością nie wychwyciłem wszystkich. Trudno było na bieżąco notować, ale zadziwiające jest, jak swobodnie płynęła narracja tak silnie zależna od własnej tradycji, przykład: scena otwierająca w stolicy Meksyku to bezpośrednie nawiązanie do Żyj i pozwól umrzeć. W klasyku agent mierzy się ze złem metafizycznym, z całą mezoamerykańską nastrojowością i kostiumami voodoo (dla ścisłości – ten motyw jest z kolei zaczerpnięty z jednego z odcinków Świętego, w którym rolę główną gra ten sam Roger Moore).

Pojawia się postać agenta 009 – jest to pracownik MI-6, który ginie w części Ośmiorniczka, zostaje tam zastąpiony przez 007, który kontynuując tę samą ścieżkę śledztwa, rozwiązuje zagadkę. Jednak w Spectre 009 pojawia się tylko w omówieniu, jako potencjalny rywal 007.

Ciekawie zapowiada się motyw sercowych powikłań Agenta, także obecny kilkukrotnie, po raz pierwszy we wspomnianym W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości. Z kolei w Licencji na zabijanie (z Timothym Daltonem) wprowadzono pomysł na uziemienie Bonda, także odświeżony w 2015 roku.

Wspomniana Ośmiorniczka powraca w dosłownym przytoczeniu – logiem organizacji Spectre jest ośmiornica, na wiele sposobów sygnalizowana w fabule Spectre; ośmiornica jest także kulturowym kodem określającym mafię włoską. Istnieje tamtejszy seriali (popularny w latach 80.) pod tym tytułem, z „najseksowniejszym”, według ówczesnych standardów, śledczym Corrado Cattanim. Nie sposób też nie zauważyć w czołówce aluzji do tentacli.

Przeciwnicy Bonda

Hinx, potężny zabójca, ma w sobie cechy dwóch pierwowzorów. Jeden to Jaws (Buźka lub Szczęki). Jest potężny fizycznie, Bondowi nigdy nie udaje się go pokonać wręcz. Hinx, podobnie jak Jaws (postać przewinęła się w dwóch filmach), odzywa się tylko jeden raz – jedną frazą.

Drugim pierwowzorem Hinxa jest również niezwykle mocny fizycznie Donald „Red” Grant, radziecki zabójca, z którym Bond toczy walkę w pociągu (ta sekwencja jest bezpośrednim nawiązaniem) w Pozdrowieniach z Rosji. W tym przypadku Bondowi udaje się, z dużymi problemami, zwyciężyć. To jednak nie koniec łączenia większej ilości pierwowzorów w jednym bohaterze. Powraca bowiem najpotężniejszy ze złych, sam Ernst Stavro Blofeld.

Aktora i charakteryzację dobrano bardzo starannie. Blofeld w Spectre (dla niewtajemniczonych – Spectre to WIDMO, organizacja przestępcza, z którą ciągłe problemy miał Bond Conerry’ego) to połączenie dwóch „klasycznych” Blofeldów, którzy otrzymali niegdyś pełnokrwiste role. W innych przypadkach były to albo postacie ukryte nie tylko za swoją organizacją, ale i poza kadrem, albo, jak w obrazie W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości – blednące z powodu złej sławy tej części. Christoph Waltz, grający w Spectre, ma rysy twarzy podobne do Charlesa Graya (Diamenty są wieczne), a blizna na oku to nawiązanie do kreacji Donalda Pleasence’a (Żyje się tylko dwa razy). Tych dwóch „głównych” Blofeldów łączy w sobie Blofeld „odgrzewany” w 2015 roku.

blofeld

Postać ta stała się w pewnym momencie kłopotliwa – nie dla wywiadu brytyjskiego, a dla serii filmowej; mówiąc potocznie „przejadła się”. Dlatego przez dziesięć lat (od 1971 do 1981 roku) ów najsławniejszy antagonista komandora Bonda nie pojawiał się w ogóle. Problem był w tym, że do końca nie udało się zlikwidować złego i wątek pozostawał niedomknięty. Coś trzeba było z tym zrobić.

Blofeld pojawia się więc jeszcze raz, w filmie Tylko dla twoich oczu, gdzie jego postać „przeskakuje” o dwie kreacje wstecz. Nie jest to Blofeld z części Diamenty są wieczne (o pięć Bondów wcześniej), a z części W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości (o sześć filmów wcześniej). Odtwórcą roli krwiożerczego przestępcy był tam Telly Savalas, a jego postać ulega poważnemu wypadkowi na bobsleju. W Tylko dla twoich oczu powracający po długiej przerwie (i tylko na chwilę) Blofeld także jest łysy i siedzi na wózku inwalidzkim – jak się domyślamy – po wspomnianym wypadku. Roger Moore zrzuca go ze śmigłowca do wielkiego, przemysłowego komina na samym początku filmu i tym samym seria żegna Blofelda – zdawałoby się – już na zawsze.

Bond popełnia błędy

Są też słabości, które wybaczamy, bo taka jest konwencja, ale nie możemy udawać, że ich nie było. Zestrzelenie śmigłowca pistoletem (znów nawiązanie do klasyka, Bond w kluczowych momentach sięga po Berettę). Dalej – więzy opadające „cudownie” po wybuchu zegarka-granata. To dałoby się lepiej wymyślić. Jest to też gra z naiwnymi rozwiązaniami z czasu, kiedy Sean Connery rywalizował z Rogerem Moore’em. A więc kompromis?

Czy Oberhauser dostał za mało czasu w scenariuszu, żeby stać się postacią tak ważną, jak powinien być? Nie sądzę, dostał proporcjonalnie podobną (lub większą) ilość, co Blofeld w pierwszych Bondach, i w podobny sposób zaistniał. W Operacji Piorun jest go tylko tyle, „co kot napłakał”, nie pokazano niczego poza jego rękami i jego (nomen-omen) kotem.

Nie jestem pewien, czy powiązania rodzinne głównych stron konfliktu są dobrym pomysłem. Wprowadza to elementy dramatu psychologicznego, który nie tylko nie jest obecny (przed Craigiem) w serii, ale też głęboko ingeruje w konwencję. Motyw skonfliktowanych braci jest mocno ograny (nie tylko w filmach, a w ogóle w kulturze, zaczynając od mitu Kaina i Abla). Scena, w której Blofeld i Bond patrzą na siebie przez szybę, jest symboliczna. Dzięki efektowi odbicia obaj widzą siebie na tle twarzy wroga. Obaj są tym samym. Tylko że to też już było – i to niekiedy znacznie ciekawiej.

Spectre – długa opowieść

Bonda obecnie nie da się tak naprawdę oglądać, nie znając całej serii. Albo, uściślając – da się, jednak jest to oglądanie cząstkowe. Stety lub niestety cykl stał się kodem kulturowym i stawia pewne wymagania. Coraz trudniej będzie im sprostać widzom, którzy znają kino z produkcji z ostatnich pięciu lat.

Inna sprawa, że (to kolejna innowacja) cykl stał się rodzajem serialu, w którym każdy kolejny film odwołuje się bezpośrednio do wydarzeń z poprzednich. Im dalej w las, tym trudniej oglądać, nie wiedząc, co się stało w tej opowieści o trzy etapy wcześniej. Może to ślepa uliczka?

Może w tym wszystkim za dużo analizy, a za mało zwykłego „oglądactwa”. Ad rem: oglądało się dobrze, to moim zdaniem najlepszy Bond z Craigiem (a wydawało się, że Casino Royale jest nie do przebicia). Świetne kino szpiegowskie, przez dwie i pół godziny nie było ani chwili nudy. Rewelacja!

Pomijam wątki brytyjskiego kompleksu kolonizatora (wątek RPA wymagałby oddzielnego omówienia), pomijam bezpośrednie cytaty z Doktora No i Operacji Piorun (jak choćby architektura laboratoriów Blofelda i ich niewykrywalność oraz model bezpośredniej konfrontacji głównych przeciwników), pomijam pracę kamery i efekty specjalne. Obiecałem, że to nie będzie esej.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: