Wolność wyboru – “Carol” i jej pierwowzór
Carol w reżyserii Todda Haynesa to ekranizacja powieści, znanej pod takim samym tytułem, pióra Patricie Highsmith. Książka została wydana w latach 50. XX w. Autorka zdecydowała się opublikować ją pod pseudonimem Claire Morgan – Ameryka w epoce makkartyzmu nie należała do tolerancyjnych miejsc. Tekst znany w Stanach Zjednoczonych pod tytułem Price of Salt wywołał ogromne emocje. Silna, wręcz obsesyjna fascynacja między dwiema kobietami, to przepis na kontrowersje także dzisiaj. Scenarzystka Phyllis Nagy adaptowała książkę Highsmith ponad 60 lat po jej publikacji – mimo to opowieść jest bardzo aktualna.
Historia opowiada o dwójce kobiet. Carol to dojrzała, bogata kobieta z wysokim statusem społecznym, w którą wcieliła się Cate Blanchett i druga łapiąca się pracy poniżej swoich aspiracji, młoda, niepewna siebie artystka – Therese, którą zagrała Rooney Mara. Bohaterki historii poznają się w nowojorskim domu towarowym zanurzonym w przedświątecznym zgiełku. Therese, ekspedientka działu z zabawkami, z fascynacją wpatruje się w szykowną Carol. Elegancka kobieta, ściągnięta spojrzeniem sprzedawczyni, podchodzi do niej, poradzić się, co kupić w prezencie swojej córce. Już od pierwszego spotkania bez trudu można wyczuć silne przyciąganie między kobietami. Dalej jest tylko ciekawiej. Doświadczona Carol raz przyciąga, raz odpycha młodziutką dziewczynę. My, jako widzowie lub czytelnicy, wspólnie z Therese zastanawiamy się, czy dla Carol ta relacja znaczy to samo co dla młodej artystki. Teraz nasuwają się pytania: czy znaczenie miłości jest takie samo dla każdego? Czy każda z zakochanych osób tak samo mocno fascynuje się drugą stroną? Czy można wzajemnie kochać się tak samo mocno i być w stanie to samo dla siebie znieść? Wygląda na to, że niekoniecznie. Carol, będąca w trakcie rozwodu, ryzykuje bardzo wiele. W Ameryce, w czasach, w których toczy się historia, związki homoseksualne są przestępstwem. Carol posądzona o niemoralność może stracić prawo do opieki nad córką. Mogę sobie tylko wyobrazić, że dla każdej matki byłby to niemal nokautujący cios. Wydaje się więc, że Therese nie ryzykuje tak wiele. Oczywiście z wyjątkiem kar jakie amerykańskie prawo przewidywało dla osób homoseksualnych – leczenie farmakologiczne lub w gorszym razie elektrowstrząsy. Mimo widma kary, Therese rozkwita. Miłość pozwala jej otworzyć się na swoją pasję. Dziewczyna budzi się z letargu i bierze życie w swoje ręce. Zaczyna starać się o pracę, która wreszcie dawałaby jej spełnienie i satysfakcje. Poznaje też wreszcie swoje prawdziwe „ja” i nie boi się podążać swoim szlakiem. Wychodzi więc na to, że jedna wygrywa, druga przegrywa. Jedna zyskuje, druga traci. Ale czy na pewno tak jest? Samo zakochanie jest przecież wystarczającą nagrodą, która sprawia, że zagrożenia wydają się błahe. Próby zgadnięcia, co druga osoba myśli, czuje, spędza nam sen z powiek i w konsekwencji doprowadza niemal do szaleństwa. Wpadamy w obsesję, trzeźwe myślenie odchodzi w niepamięć. Tak jest też w tej historii. Kobiety grają ze sobą w grę ukradkowych spojrzeń, krótkich jak mignięcie migawki w aparacie. Wypowiadają do siebie półsłowa, z których trudno im rozgryźć jak ich relacja potoczy się dalej. Aż do ich wspólnej wędrówki na zachód Stanów Zjednoczonych. Kobiety, będąc skazane ciągle na swoje towarzystwo, w końcu odkrywają swoje karty. A przynajmniej jedno staje się dla nich pewne – to co je łączy to miłość. Therese początkowo jest zszokowana, że można takim uczuciem darzyć inną kobietę. Szybko jednak przyzwyczaja się do tego, że nie ma miłości lepszej lub gorszej- każda zawiera w sobie i wielkie szczęście i sporo bólu. Carol, która podobną relację przeżyła już ze swoja wieloletnią przyjaciółką, wydaje się być mniej zszokowana. Choć silne pragnienie by być z Therese pochłania ją na tyle, że jest w stanie pogodzić się z utratą córki. Na coś takiego nie była wcześniej gotowa.
Carol i Therese nie zastanawiają się wiele nad swoją seksualnością – ona praktycznie nie ma tutaj znaczenia. Ważne jest to „coś”, co tak silnie przyciąga kobiety do siebie. Mimo tego powieść Highsmith jest kultowa w środowiskach LGBTQ. Książka okazała się bestsellerem. Do wydawnictwa spływało wiele listów od osób homoseksualnych, dziękujących za to, że autorka okazała ich jako ludzi wiodących normalne życie, które nie kończyło się zawsze samobójstwem, ale wręcz przeciwnie happy endem. Mimo tego Highsmith obawiająca się zaszufladkowania dopiero w latach 90. przyznała się do autorstwa książki. W posłowiu wspomniała, że zainspirowała się pewną kobietą, którą obsługiwała w domu handlowym. Później chora na ospę, w gorączce „pobudzającej wyobraźnię” napisała książkę, która prawdopodobnie nie powstałaby, gdy Highsmith sama nie próbowała zrozumieć swojej orientacji seksualnej. Przez całe życie spotyka się z kobietami, lecz z żadną nie potrafi odnaleźć szczęścia. Dla niej miłość to wielkie szczęście kończące się dramatycznym rozstaniem. Może dlatego zakończenie książki jest w jakimś stopniu happy endem, bo Highsmith chciała w jakimś stopniu urzeczywistnić swoje marzenia?
Film robi ogromne wrażenie wizualne. Piękny Nowy Jork wydaje się idealną scenerią do tej historii. Niektóre kadry pokazane z perspektywy aparatu (Carol kupująca choinkę) sprawiają, że widz staje się podglądaczem wydarzeń. Stonowane kolory nadają historii tajemniczości. Oglądając film czujemy się niepewni i obawiamy się, że ta historia nie zakończy się dobrze, ale równocześnie dopingujemy kobietom. Piękne kostiumy, szczególnie te noszone przez postać Cate Blanchett, idealnie odwzorowują epokę.
Najbardziej pragniemy tego, co jest najtrudniejsze do spełnienia. Taki wniosek nasuwa się po zapoznaniu z tą historią. Nie traktuje ona tylko o zakazanej miłości dwóch kobiet, ale przede wszystkim o drodze do spełnienia, która nie jest usiana różami, którą w najcięższych momentach będzie się chciało porzucić. Jednak wytrwanie da satysfakcję, która przyćmi wszelkie trudy. Zatem w drogę!
Zuzanna Perkowska