Amerykańskie graffiti na nowo ‒ Licorice Pizza

Powrót do lat 70.

Po Wadzie ukrytej oraz Nici widmo ceniony reżyser Paul Thomas Anderson powraca z dziełem o jeszcze dziwniejszym tytule niż poprzednie. W Licorice Pizza nie ujrzymy ani pizzy, ani lukrecji. Mimo to tytuł ten nie jest żartem ze strony reżysera. Anderson tłumaczył, że dziwna zbitka słów kojarzy mu się z czasami dzieciństwa. Takim właśnie filmem jest jego nowe dzieło: nostalgicznym, ale też dość ekscentrycznym powrotem do kipiących energią lat 70., których słodycz nieraz pozostawia po sobie nieprzyjemny posmak.

Głównych bohaterów poznajemy w blady poranek 1973 roku w San Francisco. Podczas awarii toalety stykają się losy piętnastoletniego, początkującego aktora Gary’ego Valentine’a oraz starszej od niego Alany Kane, zajmującej się robieniem dzieciom zdjęć do szkolnych legitymacji. Bohaterowie szybko odnajdują wspólny język i stają się przyjaciółmi, mimo nietypowej, wręcz kontrowersyjnej, różnicy wieku, której jednak nie można doprecyzować, gdyż wiek Alany jest kwestią sporną i nierozstrzygniętą. Od tej pory obserwujemy wzloty i upadki ich relacji, w tle której oglądamy panoramę Ameryki lat 70., z której wyróżnione są chociażby skutki kryzysu naftowego oraz wystąpienia prezydenta Nixona w telewizji.

Debiutanci i legendy

W rolę Valentine’a wcielił się debiutujący Cooper Hoffman. Jego ojcem był wybitny aktor ‒ Philip Seymour Hoffman, który przez lata współpracował z Andersonem, czego efekty możemy obserwować w aż pięciu produkcjach. Cooper godnie przejął pałeczkę po zmarłym ojcu. Gary Valentine w jego wykonaniu świetnie wpisuje się w model Andersonowych postaci: jest pewny siebie, ale też zagubiony, irytująco egocentryczny, a jednocześnie w nieokreślony sposób ujmujący. Alana Kane zdaje się być jego przeciwieństwem. To postać niepewna siebie, choć w ważnych momentach zdeterminowana do działania i wykazująca się silnym charakterem. Cechy te świetnie ukazała, również debiutująca, Alana Haim, na co dzień amerykańska piosenkarka, dla której Anderson tworzy teledyski. Przy Licorice Pizza, reżyser zaangażował nawet ojca i dwie siostry Alany, którzy odgrywają w filmie role analogiczne do rzeczywistości. 

Obsadzenie w głównych rolach naturszczyków jest czymś zupełnie nowym w filmografii Andersona. Jest to interesujące tym bardziej, że najpopularniejsze nazwiska z obsady: Bradley Cooper, Sean Penn oraz Tom Waits, odgrywają tu jedynie role epizodyczne (w jednej scenie pojawia się nawet ojciec Leonardo DiCaprio, George DiCaprio). Penn gra tu zapatrzonego w siebie aktora Jacka Holdena (nawiązanie do legendarnego Williama Holdena?), który oderwany od rzeczywistości, ciągle odgrywa swoje filmowe role. Podobnie jest z Waitsem. Jego postać, Rex Blau, to reżyser, który nie potrafi rozgraniczyć prawdziwego życia od planu filmowego. Bradley Cooper za to wciela się w autentyczną postać producenta filmowego, Jona Petersa, tu ukazanego jako egocentrycznego playboy’a (jego wygląd jest najpewniej inspirowany postacią George’a Roundy’ego z klasycznej komedii kalifornijskiej Szampon w reżyserii Hala Ashby’ego z 1975 roku). Można dostrzec, że Anderson zrzuca z ówczesnych weteranów kina wizerunek posągowych mistrzów, przedstawiając ich raczej jako oderwanych od rzeczywistości błaznów.

Blaski i cienie nostalgii

Sprowadzenie tych postaci do epizodów dobrze współgra ze strukturą filmu. Składa się on z wycinków z życia bohaterów, co nadaje całości fragmentarycznego porządku. Dzięki temu fabuła Licorice Pizza zdaje się po prostu „dziać”, nie zmierza do konkretnego finału oraz nie wchodzi bezrefleksyjnie w formy gatunkowe. Losy młodych bohaterów swobodnie płyną w niejasną przyszłość, a kolejne przytrafiające się im przygody pomagają im dojrzewać w duchu kina coming-of-age. To także sprawia, że łatwo połączyć film Andersona z innymi kultowymi dziełami, które ujmują uroki i cienie młodości w kontekście swoich czasów, takimi jak Amerykańskie graffiti George’a Lucasa, Menażeria Johna Landisa czy Uczniowska balanga Richarda Linklatera. 

Mimo łatwo wyczuwalnej nostalgii Anderson nie idealizuje lat 70., a wręcz rzuca delikatne światło na ciemne strony tamtego okresu: rasizm (kontrowersyjny w USA wątek z właścicielem japońskiej restauracji), seksualizację kobiet w biznesie i przemyśle filmowym czy dyskryminację osób nieheteronormatywnych. Żaden z tych wątków nie wysuwa się jednak na pierwszy plan i swoim ciężarem nie przysłania głównej historii. Reżyser ukazuje problemy tamtych czasów mimochodem, bez specjalnego nacisku, pokazując, że (niestety) należały one wówczas do codzienności. 

Autorska maestria 

Dzięki temu Licorice Pizza jest dziełem lżejszym niż inne filmy Andersona, zrealizowanym w ciepłych, słonecznych barwach, pełnym humoru, energii (bohaterowie przez całą akcję pozostają w nieustannym ruchu) oraz radości. Niemniej, biorąc pod uwagę wielowątkowość oraz skalę poruszanych tematów, najnowszy film Andersona nadal świetnie wpisuje się w jego twórczość, obok takich monumentalnych, amerykańskich fresków jak Boogie Nights czy Aż poleje się krew. Podobnie jak w innych dziełach twórcy, bohaterowie Licorice Pizza to marzyciele, którzy ciągle ślepo podążają za sukcesem (dokładnie tak jak Dirk Diggler w Boogie Nights czy Daniel Plainview w Aż poleje się krew), starając się przy tym dopasować do otaczającej ich rzeczywistości (jak Freddie Quell w Mistrzu), a jednak siejąc wokół siebie chaos (jak Barry Egan w Lewym sercowym). Licorice Pizza staje się przede wszystkim kolejną (po Lewym sercowym i Nici widmo) nietypową komedią romantyczną Andersona, która zapewnia energiczną, lekką rozrywkę. 

Warto pochwalić także stronę techniczną filmu. Po raz kolejny reżyser współpracował z Markiem Bridgesem (kostiumy) oraz Jonnym Greenwoodem (muzyka) z zespołu Radiohead. Oprócz tych dwóch atrybutów w Licorice Pizza warto też zwrócić uwagę na piękne zdjęcia autorstwa samego Andersona. Kamera często pędzi za bohaterami w ich oszalałym biegu, a gdy dookoła nich rozciąga się chaos, obserwujemy mieniące się kolory oraz całą galerię barwnych, choć jednocześnie dziwacznych postaci. Dzięki temu wszystkiemu film pozostaje ambitną, ale też zabawną, pełną młodości, bezpretensjonalną rozrywką, która pozwala nam przenieść się do słonecznej Kalifornii lat 70. Mimo że Licorice Pizza nie jest najlepszym filmem w dorobku Andersona, to z pewnością jest to pozycja warta uwagi, a dodatkowo jedna z najciekawszych produkcji w 2021 roku.

Autor: Łukasz Broda

Korekta: Carla Sokołowska

Udostępnij przez: