Bez schematów – niestandardowe horrory
Horrory są związane z kinem niemal od początku jego istnienia. Jest to gatunek, który prężnie rozwija się od początku lat 20. XX wieku aż do dziś. W tym czasie kino grozy dorobiło się potomstwa w postaci filmów gore, slasherów czy found footage horrorów. Wszyscy doskonale wiemy, co powinno znaleźć się w dobrym horrorze – mrok, strach, tajemnica, charakterystyczny morderca. Możemy też dodać zjawiska paranormalne oraz krew, choć nie są wymagane. Dzięki tym elementom postacie takie jak Freddy Krueger, Jason Voorhees, Michael Myers, Nosferatu, czy potwór doktora Frankensteina są do dziś obecne w pamięci fanów horrorów na całym świecie. Co się jednak stanie, jeżeli dodamy do tego wszystkiego szczyptę humoru lub odrobinę absurdu? Czy zmiana konwencji pomoże czy zaszkodzi w odbiorze? Zależy to tylko od naszych oczekiwań względem widowiska.
Zawód – przerażacz
Peter Jackson znany jest szerokiej publiczności jako twórca fenomenalnej i obsypanej nagrodami trylogii Władca Pierścieni. W swoim dorobku ma również wątpliwej jakości Hobbity. Ciekaw jestem, ilu widzów wie, że przed zobrazowaniem historii Śródziemia, Nowozelandczyk pokazywał jak efektowanie zabić zombie za pomocą kosiarki spalinowej. Jackson na początku kariery dał się poznać jako twórca specyficznych horrorów. Jednak po mało wyszukanym Złym smaku i krwawej Martwicy mózgu nakręcił film pt. Przerażacze.
Rolę Franka Bannistera – detektywa-parapsychologa – gra tu Michael J. Fox. Bohater, obdarzony zdolnością porozumiewania się ze zmarłymi, zarabia na wypędzaniu duchów. Jest to zajęcie mało uczciwe, gdyż sam najpierw nasyła zjawy na swych przyszłych klientów. Spokojny biznes przerywa seria zawałów spowodowanych przez nadprzyrodzoną siłę, a Frank zostaje zmuszony do rozwikłania tajemnicy tych zgonów.
Film fantastycznie lawiruje na granicy horroru i komedii. Wątki paranormalne ukazane są w sposób na przemian straszny i zabawny. Wszystko to jest jednak utrzymane w odpowiednich proporcjach, dzięki czemu nie możemy być pewni, czy zjawa, która właśnie się ukazała, będzie się wygłupiać czy jednak zaatakuje Franka. Takie trzymanie nas w niepewności z jednej strony sprawia, że film oglądamy w napięciu jak podczas najlepszych dreszczowców, a z drugiej nie naraża nas na zawał serca. Warto też zwrócić uwagę na efekty specjalne, które powstały w 1996 roku, a do tej pory nie powodują odrzucenia.
Niestandardowe horrory – śmiejąc się ze stereotypów
„Pięcioro przyjaciół postanawia spędzić weekend w położonym na odludziu domu. Młodzi ludzie nie podejrzewają, że są obserwowani przez pracowników tajemniczej korporacji” – to opis Domu w głębi lasu reżysera Drew Goddarda (fani found footage powinni znać go z Projekt: Monster, a wielbiciele Brada Pitta z World War Z). Po takiej zapowiedzi wydawać by się mogło, że wiemy już o tym filmie wszystko. W kinie spodziewałem się standardowego horroru/slashera, w którym banda półmózgów ginie w męczarniach. Twórcy sprawili mi jednak miłą niespodziankę.
Zaczyna się schematycznie. Grupka amerykańskich gówniarzy – wśród nich samiec alfa, jego blond dziewczyna i zdziwaczały ćpun-introwertyk – przyjeżdża do pustej chaty w środku lasu. To, co spotyka nastolatków też nie zaskakuje. Niespodzianką jest powód ich kłopotów. Okazuje się, że są obserwowani przez pracowników tajnej organizacji, która chce ich uśmiercić. W tym celu nasyłają na przyjaciół zombie oraz bardziej wymyślne stwory i czekają, aż nastolatkowie zginą.
Widać, że twórcy filmu lubią horrory i męczą ich utarte schematy, stąd też postanowili je wyśmiać. Tajna organizacja? Jest. Zombie? Są. Siły paranormalne? Jak najbardziej. Krew? Zdecydowanie. Możemy przewidzieć, kto przeżyje? Oczywiście. Najlepsze w tym obrazie są sceny ukazujące wspomnianych pracowników tajnej organizacji. Oni nie tylko świetnie się bawią, obserwując walczących o życie bohaterów, ale też urządzają sobie zakłady o to, jakie poczwary będą nękać przyjezdnych. Wyraźnie widać chęć wyśmiania gatunku i uważam, że wyszło to świetnie.
Nie tylko wilk ma ostre kły
Kevin Smith to reżyser, który znany jest z nakręcenia Clerks – Sprzedawcy, W pogoni za Amy, czy Zack i Miri kręcą porno. Komedie są jego najsilniejszą bronią. Jednak kiedy rzesza fanów domagała się kontynuacji Sprzedawców, Smith postanowił stworzyć „trylogię kanadyjską”. Pierwszą jej częścią jest Tusk. Spokojnie, w Polsce film znany jest pod nazwą Kieł, lecz niestety nie doczekał się premiery kinowej – a szkoda.
Smith przedstawia historię bezczelnego podcastera Wallace’a Brytona (w tej roli Justin Long), wyruszającego do Kanady, żeby nagrać wywiad z „Kill Bill Kidem” – chłopakiem, który uciął sobie nogę kataną. Na miejscu okazuje się, że temat nie jest już aktualny, więc bohater postanawia znaleźć nową historię. Poprzez notkę znalezioną w barze kontaktuje się z byłym marynarzem Howardem Howe’em, który wykazuje niezdrową fascynację morsami i skrywa wiele tajemnic.
Kieł to horror wypełniony specyficznym humorem, który nie każdemu przypadnie do gustu. W tym filmowym daniu dostajemy sporą dawkę rubasznych żartów, szczyptę tajemnicy i dużą porcję szaleństwa. Wydaje się to jednak mieszanka mało dopracowana, ponieważ pojawienie się sceny „strasznej” natychmiast po gagu, odziera ją z należytego mroku. Na uwagę zasługuje również udział Johnny’ego Deppa, który kolejny raz świetnie prezentuje się w roli dziwaka. Do obejrzenia zachęcam wszystkich lubiących szalone pomysły, niespodziewane zwroty akcji i oczywiście morsy.
Czy można się śmiać, oglądając horror?
Horrory nie muszą być krwiste, ale mają nas straszyć. Jeżeli w przerwie od przerażenia pozwolą nam na chwilę śmiechu i relaksu, to nie ma w tym nic złego. Od lat jesteśmy świadkami tworzenia kolejnych remake’ów, rebootów i sequeli klasycznych horrorów. Nowe Koszmary z ulicy wiązów, Piątki 13-go, czy seryjnie robione Piły pokazują, że brakuje świeżych pomysłów w tym starym i skostniałym gatunku. Cieszy eksperymentowanie niektórych twórców i ich zabawa z formą. Smuci fakt, że mało takich filmów powstaje.
Piotr Gierzyński