Bohemian Rapsody – przeciętny film, znakomite widowisko
Bohemian Rapsody to film, który już przed premierą budził kontrowersje. Fani zespołu Queen mieli zastrzeżenia co do zgodności przedstawionych w nim wydarzeń z rzeczywistością, a krytycy zarzucali mu wiele fabularnych niedopowiedzeń. Widownia jednak przyjęła go niezwykle entuzjastycznie. W weekend otwarcia i na pokazach przedpremierowych na film wybrało się niemal dwieście tysięcy widzów na całym świecie. Nawet w Polsce produkcja ta zdominowała box office, kończąc hegemonię Kleru Wojciecha Smarzowskiego, który królował w naszych kinach od wielu tygodni. Pojawia się zatem pytanie, czy słuszność ma widownia czy krytycy. Prawda zapewne jak zwykle leży po środku.
Rozmowę na temat najnowszego dzieła Bryana Singera należy zacząć od stanowczego stwierdzenia: Bohemian Rapsody to nie dokument. Oczekiwanie od fabularyzowanego filmu biograficznego pełnej zgodności z faktami zakrawa na absurd. Dlatego też nie ma sensu dyskusja na temat na przykład zgodności chronologicznej pewnych wydarzeń z rzeczywistością, bo w konstrukcji fabularnej filmu jest to całkowicie nieistotne. Musi on oczywiście zachować zgodność z najistotniejszymi wątkami historii zespołu, ale należy pamiętać, że wciąż jest to interpretacja twórców, a nie dosłowne przedstawienie faktów. Oczywiście można dywagować, czy dzieło w takiej formie można jeszcze w ogóle nazwać biograficznym. Nie zapominajmy jednak, że to produkcja wysokobudżetowa. Jasnym więc jest, że przy jej tworzeniu stawiano bardziej na filmowe przedstawienie niż przedstawienie zgodne z faktami. To, co dla bardziej świadomych widzów będzie wydawało się nieprawdopodobne, dla innych może okazać się najlepszymi scenami w filmie. Dlatego też wątek niepokrywania się fabuły z prawdą można uznać za zamknięty, a wszystkich, których ten aspekt w Bohemian Rapsody uwiera, odesłać do dokumentu Freddie Mercury – wielki mistyfikator z 2012 roku.
Niestety nawet po odcięciu się od zarzutów o brak autentyczności, fabuła nadal pozostawia wiele do życzenia. Oglądając produkcję, można odnieść wrażenie, że zespół Queen odniósł sukces, nie natrafiając po drodze na żadną większą przeszkodę. Wszystkie konflikty przedstawione w filmie pozbawione są jakiejkolwiek wagi. Sprawia to, że wszystkie momenty dramatyczne Bohemian Rapsody trudno brać na poważnie. Są one zdecydowanie najsłabszymi momentami filmu i wychodzą albo kiczowato, albo pretensjonalnie. Główny bohater grany przez Ramiego Maleka oczywiście nie stoi w miejscu i przechodzi jakąś drogę od początku do końca historii, ale jest ona bardzo spłycona i wydaje się napisana pod konkretną tezę spuentowaną boleśnie banalnym morałem.
Podobnie niestety jest z relacjami między członkami zespołu. Są pozbawione jakiejkolwiek głębii, po prostu czarno-białe i bardziej służą za comic relief filmu. Konflikty na linii Freddie – reszta zespołu oczywiście się zdarzają, ale bardziej służą one rozbudowaniu postaci tego pierwszego niż przedstawieniu więzi między muzykami. W rzeczywistości nie jest to film o zespole Queen, tylko o Freddiem Mercurym. Co prawda, żeby to zrekompensować, dzieło w pewnym momencie raczy nas morałem, że Queen nie istnieje bez Freddiego i odwrotnie, ale jest to zrobione dość topornie. Wspominam jednak o tym nie bez powodu, bo bardzo podobnie jest z tą produkcją. Bohemian Rapsody bez muzyki zespołu Queen i wybitnego występu Ramiego Maleka byłoby filmem miernym.
Najnowsze dzieło Bryana Singera to bezkrytyczny hołd dla Queen i jego wokalisty, można by rzec “laurka”. Jest to film bezpieczny, który nie ma odwagi pokazać tych najmroczniejszych momentów, przez, które przechodził zespół. A jeśli już to robi, to najbardziej dostaje się niestety nieboszczykowi Freddiemu. Dziwnym przypadkiem, w Bohemian Rapsody żyjący członkowie zespołu, z Brianem Mayem na czele, nigdy nie zbaczają z wyznaczonego kursu i pełnią rolę strażników moralności, którzy ostudzają ekstrawaganckie zapędy wokalisty. Dzieło kreuje ich na stąpających twardo po ziemi, mających żony, dzieci, odpowiedzialnych mężczyzn jako przeciwwagę dla ciągle poszukującego siebie Freddiego. Ma to oczywiście związek z tym, że byli oni zaangażowani w tworzenie produkcji, której sami są bohaterami. Bardzo źle świadczy to o reżyserze, który dopuścił do tak wielkiej ingerencji w swoje dzieło. Dlatego oceny krytyków mają solidne podstawy – film ten można było zrobić po prostu lepiej. Zwłaszcza, że kreuje on wizję Queen jako zespołu najbardziej wyjątkowego w historii muzyki. Zespołu, który nie tworzy bezpiecznych utworów tylko eksperymentuje, łącząc operę i rocka tak, jak w przypadku tytułowego, sześciominutowego, Bohemian Rapsody. Zespołu, który zasługuje na filmową biografię, która jest tak samo wyjątkowa jak on sam. Rozczarowanie krytyków wynika z tego, że twórcy de facto machają nam przed nosem tą wizją, kusząc nas jej artystycznym potencjałem, ale zamiast niej dostajemy do bólu zwyczajną i schematyczną produkcję hollywoodzką taką, jak setki innych. Jest to jednak odpowiedź na pytanie, skąd bierze się jej popularność wśród widowni. Bohemian Rapsody to pod względem rozmachu po prostu wybitne Hollywoodzkie widowisko.
Jeśli film odniesie komercyjny sukces, to będzie się składało na niego kilka czynników. Przede wszystkim oczywiście muzyka Queen, przy której po prostu wszystko ogląda się dobrze. Nie bez powodu najlepsze momenty produkcji to sceny, w których twórcy przedstawiają nam jak powstawały poszczególne utwory. Jednak największą siłą produkcji jest znakomita kreacja aktorska Ramiego Maleka, który tym występem przyćmił swoich kolegów z planu. Jeśli chodzi o aktorów wcielających się w pozostałych członków zespołu, to zagrali poprawnie, choć bardziej niż talentem aktorskim wyróżniali się ogromnym podobieństwem do muzyków Queen. To jest jednak materia w której pochwała należy się raczej charakteryzatorom i choreografom niż aktorom.
Film ma też kilka ciekawych ujęć i całkiem widowiskowych sekwencji montażowych. Nie jest to co prawda nic, czego w kinie byśmy wcześniej nie widzieli, ale sprawia, że produkcja dużo zyskuje pod względem estetycznym. Twórcy z ogromną pieczołowitością zaplanowali również scenę finałową, która na pewno zostanie w pamięci każdego widza na długo.
W ostatecznym rozrachunku Bohemian Rapsody niestety nie można nazwać dobrym filmem. Jednak jeśli lubi się muzykę zespołu Queen, przymknie oczy na kilka niedoskonałości i da się ponieść charyzmie Ramiego Maleka, to seans ten może okazać się bardzo przyjemny. Natomiast końcowa sekwencja gwarantuje, że każdy wyjdzie z kina zachwycony. Niestety tylko do momentu, kiedy uświadomi sobie, że to jednak bardzo przeciętna produkcja, choć w bardzo ładnym opakowaniu.
Oskar Wadowski
Korekta: Joanna Dołęga