Fenomen Xaviera Dolana

Fenomen Xaviera Dolana: kino emocji

Nie napiszę, że Xaviera Dolana nie trzeba nikomu przedstawiać, bo po pierwsze – obrażę tych, którzy takim przedstawieniem by nie pogardzili, po drugie – przesadnie schlebię samemu reżyserowi. Wśród kinofilów nieznajomość filmowego dorobku Dolana nie wzbudza zresztą oburzenia: nie jest to jeden z tych wielkich mężów kina, o których wypada mówić w inteligenckich kręgach (przy czym krytyczne wypowiedzi są wyżej punktowane). Inną sprawą jest, że w tych samych kręgach brak rozeznania w temacie „Dolan i jego filmy” może wywołać u rozmówcy zaskoczenie („Jak to nie oglądałeś? Z własnej woli?”) i szczery zawód, że rozmowa nie może zamienić się w serię naprzemiennych peanów („To straszne, że nie oglądałeś! Musisz koniecznie nadrobić”). Rzecz w tym, że dolanowskie kino nie jest w żadnym stopniu pożywką intelektualną: jest to kino złożone z emocji, zarówno w treści, jak i w formie.

„Cudowne dziecko” i jego filmowy dorobek

Wszystko zaczęło się od Zabiłem moją matkę (2014), który oklaskiwano w Cannes przez osiem minut (co nie jest może najlepszym na tej imprezie wynikiem, ale i tak robi wrażenie). Zabiłem… było reżyserskim debiutem Dolana: ukochanym i wypieszczonym dzieckiem, tryumfem niezależnej twórczości. Do pewnego stopnia autobiograficzny film traktował o toksycznej relacji nastolatka z rodzicem, o młodości i emocjonalnym dojrzewaniu. W głównej roli Dolan obsadził siebie. Powtórzył zresztą ten zabieg (zatrudniania się jako odtwórcy głównej postaci) w późniejszych dziełach: Wyśnionych miłościach (2010) i Tomie (2013). Poza tym przez blisko dekadę wytrwale pracował nad utwierdzeniem, a jednocześnie umocnieniem własnej pozycji w świecie filmu. Między Wyśnionymi… a Tomem nakręcił Na zawsze Lawrence (2012), a po 2013 roku powiększył swój dorobek o kolejne trzy tytuły: Mamę (2014), To tylko koniec świata (2016) i (na razie bez polskiego tłumaczenia) The Death and Life of John F. Donovan (2018). Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że debiutując w roli reżysera, Dolan miał zaledwie dwadzieścia lat, jego filmowe portfolio wygląda imponująco. Nie przekroczył jeszcze trzydziestki, a nakręcił więcej pełnometrażowych filmów niż niejeden starszy reżyser. Oczywiście zrobić film to nie sztuka – trzeba, aby ktoś go docenił. A ze zdobyciem uznania Dolan nie miał problemu: wszystkie wymienione wyżej produkcje (oprócz ostatniej) zdobywały prestiżowe nagrody, o wszystkich się mówiło, wszystkie były uwielbiane (przez węższe lub szersze grono odbiorców). Największym sukcesem okazała się Mama, którą nie tylko doceniono za walory artystyczne, ale która także, w przeciwieństwie do pozostałych, wygenerowała zysk pokrywający z dużą nawiązką koszty produkcji. Jak podpowiada tytuł, Mama była kolejnym obrazem, w którym reżyser „przepracowywał” trudne relacje z własną rodzicielką. Tym razem jednak mniej bezpośrednio: w głównej roli obsadził kanadyjskiego aktora Antoine-Oliviera Pilona, a konflikt bohatera z matką umotywował jego chorobą (nadpobudliwością psychoruchową).

Z powodu wczesnego debiutu i jednoczesnego ogromnego sukcesu Dolana ochrzczono mianem „cudownego dziecka”. Dziecko było zresztą tym cudowniejsze, że nie poniosło – wzorem wielu poprzedników – tak zwanej „klęski drugiego filmu”. Ani trzeciego, ani czwartego.

Mama, 2014

„Ja i tylko ja”

Wróćmy jednak do początków: co spowodowało że dwudziestoletni Kanadyjczyk chwycił za kamerę? Powód był prozaiczny. Dolan od dziecka pracował jako aktor i to właśnie owa profesja – której oddawał się z największą pasją – paradoksalnie zmotywowała go, aby stanąć po drugiej stronie obiektywu. W myśl zasady „jeśli nie ma dla mnie ról, ja sam je sobie stworzę” młody artysta poświęcił się pracy reżysersko-autokreacyjnej. Jak można sobie wyobrazić, wielką przyjemnością jest odgrywać rolę idealnie dla siebie skrojoną, a dodatkowo samemu decydować o ustawieniu kamery i świateł. Nie można przy tym zarzucić Dolanowi oderwanego od rzeczywistości odczuwania czy braku gustu. Doskonale wie, jak się pokazać, aby oglądanie jego filmów nie przypominało żenującego spotkania z ekshibicjonistą podczas niedzielnego spaceru przez park. Estetyka i jeszcze raz estetyka – to kredo „cudownego dziecka”. Zdarzają się jednak tacy, którzy oskarżają Dolana o megalomanię. I też trudno im się dziwić, jeśli zauważymy, z jaką lubością (by nie napisać: lubieżnością) oko kamery obserwuje aktora – reżysera. W Wyśnionych miłościach – impresji o fizycznym pożądaniu – parokrotnie rejestruje jego ruch w slow motion, jakby nie chcąc przegapić żadnego szczegółu.

Spontaniczna realizacja marzenia o wyrażeniu własnych emocji poprzez film spotkała się z takim entuzjazmem ze strony widowni, że Dolanowi nie pozostało nic innego, jak kontynuować karierę reżysera. Z początku powielił swój pomysł pisarsko-aktorsko-reżyserski (pisarsko-, bo był autorem scenariusza zarówno do Zabiłem moją matkę, jak i do Wyśnionych miłości). Z jakichś względów – może z powodu wspomnianych oskarżeń o megalomanię – artysta postanowił jednak skończyć z radosną autotwórczością i zająć się poważnym tematem. Bohaterem swojego trzeciego filmu uczynił transseksualną kobietę, która przechodzi korektę płci (Na zawsze Lawrence). Nie przyniosło to spodziewanych rezultatów w postaci szeregu nagród i światowego rozgłosu (film znany był głównie w krajach francuskojęzycznych, tam też go nagradzano). Należało więc zmienić strategię, czy też: podjąć się nowego twórczego wyzwania. Scenariusz do kolejnej produkcji – Toma – Dolan napisał na podstawie sztuki Michela Marca Boucharda Tom à la ferme, był więc to pierwszy tekst przez niego zapożyczony. Wrócił poza tym do pracy aktorskiej, obsadzając się w roli tytułowej. Mimo że wśród wszystkich filmów Kanadyjczyka Tom ma najlepszy scenariusz (oprócz innych zalet jest po prostu dobrym thrillerem), nie przyniósł, wbrew oczekiwaniom, wielkich zysków. Metodą prób i błędów „cudowne dziecko” dotarło do „twórczego” brzegu, czyli Mamy, która – o czym już wspomniałam – zarobiła dużo pieniędzy. Jako dobrze prosperujący twórca Dolan mógł więc zaangażować do swojego szóstego filmu gwiazdy francuskiego kina: Vincenta Cassela, Marion Cotillard, Léę Seydoux. I tak, krok po kroku, piął się po reżyserskich schodach w stronę wysokobudżetowych produkcji. Im drożej jednak, tym gorzej: o ile To tylko koniec świata (kameralny dramat rodzinny na podstawie sztuki Jeana-Luca Lagarce’a) nieźle się sprzedał, The Death and Life of John F. Donovan ze znakomitą, przynajmniej na papierze, obsadą aktorską – Natalie Portman, Susan Sarandon, Kathy Bates – powszechnie uważany jest za film nieudany. Na potwierdzenie przytaczam fragmenty recenzji: „Nudny, pretensjonalny i bezsensowny – te słowa nie są wystarczające, żeby opisać, jak słaby jest ten film. […] Mój przyjaciel, który zabrał mnie na pokaz w Toronto, przeprosił po seansie i w ramach rekompensaty zaprosił do drogiej restauracji” (IMDb.com), „Bolesne potknięcie cudownego dziecka” (MovieWay.pl).

Wygląda więc na to, że im bardziej Dolan skupia się na autoekspresji – czy to odgrywając alternatywną wersję samego siebie, czy to zatrudniając do tego innych aktorów – tym bardziej jest skuteczny. Zdecydowanie nie należy do reżyserów-filozofów, reżyserów-cierpliwych obserwatorów i reżyserów-społeczników. Filmowy egocentryzm wychodzi mu na zdrowie i nie jest to przypadek odosobniony (wystarczy wspomnieć autorskie wizje twórców nowofalowych z lat 60., kino Woody’ego Allena albo, nie szukając daleko, kino Marka Koterskiego). Inna sprawa, że opowiadając o sobie, przypadkiem można opowiedzieć o innych.

Gejowskie, ale czemu?

Wszystko, co nakręci, zostaje skatalogowane jako „gay” lub „queer”. Prześledźmy więc, jak bardzo „gejowskie” jest kino Dolana pod względem tematyki. Wszyscy bohaterowie jego filmów (wyłączając Mamę, ale o tym za chwilę) są nie-heteroseksualni. Trzeba jednak zaznaczyć, że homoseksualność – choć zawsze w jakiś sposób sygnalizowana – nigdy nie bywa tematem. Najbliżej jej stematyzowania był Dolan w Wyśnionych miłościach, w których jako główny bohater rywalizował o względy młodzieńca pięknego niczym greckie bóstwo, a także w Tomie, którego w ostateczności można nazwać filmem o homofobii. W ostateczności, bo wyłuskiwanie tego rodzaju znaczeń u Dolana jest, wbrew pozorom, zadaniem karkołomnym. Żeby homoseksualność stanowiła temat filmu, powinna zostać skontrastowana z heteroseksualnością, ewentualnie sam film musi być przesycony homoseksualną erotyką. U Dolana erotyki jest niewiele (w większości obrazów nie ma jej wcale), z kolei świat hetero – po prostu nie istnieje. Jako najwyższa instancja, niepodzielny władca, demiurg, architekt ekranowej rzeczywistości Dolan podporządkowuje sobie i swojemu spojrzeniu wszystkie postaci i wydarzenia. Jego świat należy do kobiet i gejów, gejów i kobiet: jest to świat wykluczanych, w którym nie istnieją wykluczający (a jeśli nawet się pojawiają, nie mają żadnej mocy sprawczej). Z tego też powodu wszelkie dolanowskie obrazy zostają skrupulatnie odnotowane w księgach „kultury LGBT” czy też „sztuki queer”. Podobnej etykiety nie uniknęła także Mama, której bohater jako jedyny z szeregu protagonistów Dolana nie został określony pod względem seksualnych preferencji. Jak widać, nie było to potrzebne, aby film stał się wyrazem wyjątkowego, „innego” odczuwania.

Wyśnione miłości, 2010

Emocje, emocje

„Ulubieniec wrażliwców, gejów i hipsterów” – tak określił kanadyjskiego reżysera jeden z recenzentów. Wrażliwców – bo identyfikują się ze sposobem, w jaki Dolan patrzy na świat, gejów – bo klasyfikują jego filmy jako swoje, hipsterów – bo doceniają wszystko, co „inne”. Dlaczego filmy Dolana wzbudzają tak emocjonalne reakcje? Można przecież doceniać, kiwać głową z uznaniem, skrycie podziwiać – ale żeby od razu wielbić?

Odpowiedź jest prosta. Dolan otrzymuje od widzów to, co sam im daje: czyste, pozytywne emocje. Najbardziej poruszającą cechą jego filmów, niezależnie od podejmowanego tematu, jest wyczuwalna radość tworzenia: montowania obrazu i zestawiania go z muzyką, radość patrzenia i rejestrowania własnych „zapatrzeń”. Ta niewinna, jakby dziecięca fascynacja kinem, imponująca kreatywność i – dodajmy sprawiedliwie – talent sprawiają, że fani Dolana ignorują wszelkie mankamenty jego twórczości. A można by narzekać! Że reżyser jest narcystyczny (na ten zarzut odpowiedział kiedyś na Twitterze „możesz pocałować mnie w moją narcystyczną d…”). Że filmy są kiczowate. Że płytkie intelektualnie. Co do kiczu, to kwestia gustu, ale wymiaru intelektualnego w filmach Kanadyjczyka rzeczywiście próżno szukać (przynajmniej w tych, do których scenariusz napisał sam, bo Tom i To tylko koniec świata jeszcze się bronią). Ale czy to zarzut? W świecie kina artystycznego przyjęło się szanować i faworyzować kino intelektualne – filozoficzne, refleksyjne, wieloznaczne, intertekstualne. Ale gdyby chodziło tylko o strawę intelektualną, miłośnicy ambitnej sztuki nie zbieraliby się w ciemnych salach przed dużym ekranem: zamiast tego w samotności delektowaliby się filozoficznymi lekturami i od czasu do czasu odwiedzali galerie statycznych obrazów. Nie bez powodu publiczność canneńskiego festiwalu w 2009 roku tak żarliwie oklaskiwała pierwsze dzieło Dolana – kino „cudownego dziecka” jest inspirującym przeżyciem. Po co komu rozbudowane metafory, parabole, paralele, intertekstualne nawiązania, diagnozy społeczne, wielowarstwowe fabuły, eksperymenty narracyjne: Dolan tworzy swoje filmy z emocji, którymi skutecznie „zaraża” widzów.

Anna Felskowska

Udostępnij przez: