„Boże Ciało”. Przypowieść o fałszywym kapłanie.

Kilka dni po Bożym Ciele, pełen kościół, ogólne poruszenie. Do ołtarza podchodzi młody ksiądz. Niedawno przejął obowiązki proboszcza w małej podkarpackiej miejscowości. Spogląda na wiernych, po czym chwyta pilota, którym uruchamia mechanizm przysłaniający wizerunek Matki Bożej na bocznym ołtarzu. Następnie kieruje wzrok na obraz ukrzyżowanego Jezusa. Ksiądz uważnie obserwuje mękę na krzyżu, jednocześnie ściągając z siebie sutannę. Unosi ręce i odwraca się do zebranych w kościele. Przypomina w tej pozie zbawcę, uwiecznionego za nim na obrazie. Kończy swój manifest i pełen pokory opuszcza kościół, a skonsternowani ludzie nie do końca rozumieją, czego byli świadkami. Seans Bożego Ciała oddziałuje na widownię podobnie ludzie są zafascynowani, a jednocześnie nie do końca pewni tego, co zobaczyli. A zobaczyli przypowieść o współczesnej Polsce.

Reżyser Jan Komasa i scenarzysta Mateusz Pacewicz swojej historii o wyrzutku przebierającym się za księdza nadali charakter misyjny. Niczym główny bohater w kulminacyjnym momencie próbują obnażyć największe przywary społeczeństwa dzisiejszej Polski. Kraju, którego historia nierozerwalnie splotła się z religią chrześcijańską. To połączenie staje się jednocześnie powodem jego coraz większego podziału. Konflikt światopoglądowy polaryzuje społeczeństwo na wielu frontach. Rozpędza to spiralę wzajemnych oskarżeń, które kompletnie przesłaniają możliwość dojścia do porozumienia. Twórcy rezygnują jednak z pustej krytyki Kościoła na rzecz diagnozy społecznej. Przez pryzmat małej społeczności portretują problemy całego kraju.

Bohater znikąd

Daniela, głównego bohatera filmu, poznajemy, kiedy ten przebywa w poprawczaku. Nie wiemy o nim wiele. Nic o rodzinie, nic o przeszłości. Wywodzi się z niskiej warstwy społecznej, ma coś na sumieniu i jest gotowy się nawrócić. Cechuje go jednak pewna dwoistość. Z jednej strony jak natchniony śpiewa religijne pieśni i służy do mszy. Z drugiej staje na czatach, gdy osadzeni katują innego chłopaka. Jest świadomy wyrządzanego zła, ale nic z nim nie robi. Odwraca wzrok. Dualizm ten potęguje także wygląd Bartosza Bieleni, odtwórcy głównej roli. Jego warunki fizyczne, aparycja, a zwłaszcza głębokie spojrzenie, umożliwiły mu płynną zmianę wizerunku. W otwierającej scenie widzimy grupę chłopaków obrabiających drewno w poprawczaku. Daniel jest wśród nich, ale niczym się nie wyróżnia. Mówi i zachowuje się tak jak oni. W późniejszej części filmu, gdy zakłada koloratkę, automatycznie zyskuje zaufanie, którego bez niej nigdy by nie dostał. Dopiero gdy wygląda odpowiednio, jego nawrócenie staje się uprawomocnione.

Polska w pigułce

Społeczność, do której główny bohater wchodzi jako ksiądz Tomasz, jest niewielka, religijna, podporządkowana księdzu proboszczowi i wójtowi, ale też podzielona. Podzielona przez lokalną tragedię – wypadek samochodowy, w którym zginęli członkowie mieszkających tam rodzin. Jego nieznane przyczyny zmuszają ludzi do spekulacji i mnożenia bezpodstawnych oskarżeń. Brak wyjaśnienia uniemożliwia zamknięcie tego rozdziału. Dlatego w dalszym ciągu, rok po wypadku, starsza część społeczności odmawia gorliwe modlitwy pod upamiętniającą zmarłych tablicą, gdy w tym samym czasie młodzi wydają się pogodzeni z przeszłością i spędzają czas na zabawie. Jednak beztroskie spotkania, alkohol i narkotyki są tylko odskocznią od rzeczywistości, a pod cienką warstwą pozorów kipi frustracja, żal i gniew. Najlepiej obrazuje to scena, w której Daniel spotyka grupę młodzieży bawiącej się na starym promie. Przypadkowe wspomnienie wypadku wywołuje natychmiastową kłótnię. Pojawiają się wzajemne zarzuty, a każdy ma swoją wersję wydarzeń. Porównując zachowania tych grup, nie sposób nie odnieść wrażenia, że lokalna tragedia i jej konsekwencje są poniekąd ekranowym odbiciem – przy zachowaniu odpowiednich proporcji – katastrofy smoleńskiej i tego, jak oddziałuje na społeczeństwo. Podobieństwa są nieprzypadkowe. Obie tragedie charakteryzują niejasne warunki zajścia, co daje pole do snucia teorii na ich temat. Natomiast zajęte recytowaniem modlitw twarze pod pamiątkową tablicą, skąpane w blasku zniczy, nasuwają skojarzenia z modlącym się tłumem podczas smoleńskich miesięcznic. Są to ludzie połączeni potrzebą życia przeszłością, manifestowania swojej wiary i piętnowania domniemanych winnych. To podejście, podobnie jak szukanie odskoczni przez młodych, skazuje ich na ciągłe życie w cieniu tragedii i niemożność odnalezienia spokoju. Sytuacja nie jest rozwiązana, a jedynie przemilczana. Negatywne emocje mieszkańców piętrzą się i znajdują ujście w tajemniczym pudełku z listami, które ostatecznie podzieli dwie bohaterki filmu.

Opowieść o matce i córce

Dwie kobiety żyją pod jednym dachem, mają tylko siebie i obie w wypadku straciły tę samą bliską osobę. Jednak łączącej ich więzi daleko do podręcznikowego przykładu. Lidia – matka – oddała swoje życie Bogu. Jak sama twierdzi w jednej ze scen, tylko on pomógł jej przeżyć po tragedii, jaka ją dotknęła. Pracuje jako pomoc w kościele i jest sztandarowym przykładem osoby spędzającej każdą wolną chwilę na modlitwie. Eliza, jej córka, jest zupełnie inna. Kościół, jak i wszystko, co z nim związane, to dla niej zaledwie nieśmieszny żart. To przeciwieństwo poglądów niweczy szansę na porozumienie między kobietami. Dowodzi tego scena, w której Daniel przychodzi do nich z wizytą. Początkowo udaje im się na chwilę zapomnieć o wypadku, odkrywają więc przed gościem wzajemną sympatię i przywiązanie, jednak gdy pojawia się temat zmarłego bliskiego, stają do siebie w opozycji. Eliza nie potrafi połączyć tragicznego wydarzenia z obrazem miłosiernego stwórcy, natomiast jej matka uważa wypadek za część boskiego planu. Lidia jest ślepo zapatrzona w religię, która jest dla niej jedynym sposobem tłumaczenia sobie świata. Widać to w scenie prezentującej Daniela pomagającego jej z ewidentnie pijanym proboszczem. Na pytanie o problemy księdza z alkoholem Lidia odpowiada: „Nie, on nie pije”. Wedle jej optyki, ksiądz nie może zaprzeczać własnym naukom. To wprowadza niepożądany dysonans w sztywne ramy religii, które sobie stworzyła. Jej życie, ułożone pod rozkład mszy, nie wymaga od niej zadumy nad własną duchowością. Do tego wystarcza mechaniczne powtarzanie wyuczonych na pamięć modlitw. Z drugiej strony Eliza odrzuca bezrefleksyjną wiarę swojej matki. To jedyny rodzaj wiary, jaki zna. Zostawia ją to z poczuciem pustki. Tymczasem wypadek, w którym zginął jej brat, konfrontuje ją z ideą śmierci – w dodatku  nagłej i przypadkowej. Zamienia więc swoje potrzeby duchowe na zabawę i narkotyki, co w konsekwencji sprawia, że nie pojawia się na pogrzebie brata. 

Sytuacja zmienia się, gdy Daniel zaczyna głosić swoje nauki. Stopniowo rozwijając się jako duchowny, zaczyna polemizować z utartymi schematami religii. Powoduje to zmianę w postrzeganiu Kościoła przez Elizę. Dziewczyna odnajduje swoją wiarę nie w bezmyślnym powtarzaniu przyjętych obrzędów, a w przełożeniu wartości chrześcijańskich na życie codzienne. Bóg przestaje być abstrakcyjnym twórcą wszystkiego, a kluczem do pełnego przeżywania wiary staje się zrozumienie. Kazania wygłaszane przez protagonistę powoli przełamują także skostniałe fundamenty religijności u częstych bywalców mszy. Jednak nie u wszystkich. Ostatni bastion starej, źle pojętej pobożności jeszcze nie upadł. Jego ślady możemy odnaleźć w nienawiści, jaką żywią mieszkańcy do kierowcy drugiego auta, które brało udział w wypadku. A zwłaszcza nieprzebaczonej, domniemanej winie, którą został obarczony. Większość lokalnej społeczności, w tym matka Elizy, uważa, że to on doprowadził do tragicznego w skutkach zderzenia. Daniel niegdyś również nieumyślnie doprowadził do czyjejś śmierci i jego winy także nie zostały wybaczone. Za swój cel obiera więc doprowadzenie do przebaczenia kierowcy. Uważa, że to jedyny sposób na pogodzenie skłóconego społeczeństwa. Tak się jednak nie staje. Razem z Elizą odkrywają prawdę o mieszkańcach. Ich zawiść i tłumiony gniew sprawiły, że ksiądz proboszcz nie zgodził się na pochowanie kierowcy na cmentarzu. Bohaterowie otrzymali od wdowy pudełko wypełnione listami, w których mieszkańcy przelewali swoje rozgoryczenie nie tylko na kierowcę, ale też na jego niewinną żonę. Listy te są materialnym dowodem hipokryzji społeczeństwa, które przed innymi manifestuje swoją bogobojność, jednocześnie dzieląc ludzi na winnych i niewinnych, na świętej pamięci zmarłych i niegodnych pochówku morderców, ostatecznie potwierdzając, że nienawiść tych ludzi jest silniejsza niż wiara, którą wyznają. Autorką jednego z listów jest Lidia, więc gdy Daniel i Eliza konfrontują się z tłumem i przedstawiają zawartość pudełka, matka policzkuje córkę. Wygląda na to, że nie jest w stanie przyznać, że jej religijność jest obłudna, a system wierzeń, który rzekomo gorliwie wyznaje, stosuje w sposób wybiórczy. Część mieszkańców jednak potrafi przyznać się do błędu, czego wyrazem jest ich udział w procesji.

Dwie procesje

W Bożym Ciele zostały zaprezentowane sceny dwóch procesji przechodzących ulicami miasta. Pierwsza tradycyjna z okazji obrzędów Bożego Ciała ma swoje korzenie wrośnięte równie głęboko w kulturę, jak i historię Polski. W czasach zaborów uczestnictwo w takiej procesji oznaczało nie tylko przynależność do Kościoła katolickiego, ale także manifestację własnego patriotyzmu i pamięci o nieistniejącym wtedy państwie polskim. Podobnie było po zakończeniu II wojny światowej. Wtedy procesja świadczyła o jedności narodu i wiary, a obecność na niej o krytycznej postawie wobec postulującej ateizm władzy PRL. W filmie jest ona przedstawiona jako długi orszak znudzonych ludzi śpiewających wyuczone, religijne pieśni, maszerujący od ołtarza do ołtarza. Trudno uwierzyć, że pojawili się tam z innych powodów niż niechętnie spełniany obowiązek. Druga procesja natomiast jest mniej oczywista. Ma miejsce, gdy Daniel wbrew opinii większości społeczności i okolicznej władzy postanawia odprawić pogrzeb znienawidzonego kierowcy. Idzie wtedy wraz z niezbyt licznie zebranymi ludźmi w orszaku żałobnym na cmentarz. Ta procesja, jak i sama obecność na niej, ma jednak wartość symboliczną – oznacza chęć zawieszenia broni, jak i poparcie dla nowych sposobów wyznawania wiary, którym hołduje Daniel. Religijność w jego rozumieniu sprzeciwia się wierze zawłaszczonej przez kościelne obrzędy i lokalne grupy dewotek. Nowe wyznanie zakłada zburzenie muru oddzielającego ludzi od Boga. Sprzeciwia się też stawianiu na piedestale matki Jezusa – Maryi. Nieprzypadkowy wydaje się być w tym kontekście wybór Bożego Ciała na tytuł i motyw przewodni filmu, gdyż jest to jedno z najważniejszych chrześcijańskich świąt, którego założeniem jest czczenie Jezusa objawiającego się w Eucharystii, nie zaś Maryi, w Polsce obleczonej kultem tak wielkim, że została ogłoszona Królową Polski. Reżyser zwraca na to uwagę poprzez ukazanie kapliczek i ołtarzy przygotowanych na Boże Ciało – ozdobione licznie wizerunkami Maryi są dowodem na źle ukierunkowany kult rodaków. Istotny jest także, wspominany na początku, obraz na bocznym ołtarzu. Podczas pierwszej odprawianej przez Daniela mszy, Lidia – przedstawicielka świętoszkowatej starszyzny – odsłania portret Maryi. Jakby chciała powiedzieć, że to ta postać jest właściwym obiektem kultu i należy ją czcić przynajmniej na równi z Jezusem. Dlatego w kulminacyjnej scenie tak kluczowe jest zasłonięcie tego obrazu przez protagonistę. W ten sposób zaznacza, że wiara Polaków, skoncentrowana na sprawach drugorzędnych, powinna wrócić do źródła chrześcijaństwa. W tej materii zawiodła instytucja Kościoła, a zwłaszcza księża. Ich naczelnym zadaniem jest nauczać wiary i objaśniać ją, ale zamienili to na listę reguł, przywileje i kierowanie wiernymi. Daniel zobaczył to od środka i dlatego decyduje się zrzucić sutannę, co można odczytać jako metaforę porzucenia Kościoła, który się zagubił.

Przypowieść o przebierańcu

Boże Ciało – jako przypowieść – jest wzbogacone warstwą symboliczną oraz zwieńczone niejednoznacznym morałem. Film nie kończy się na zrzuceniu sutanny. Nie wystarczy, że człowiek, który przybył znikąd, naprawia świat. Musi jeszcze ponieść karę. Daniel to figura chrystusowa – nawiązań do tej postaci można szukać przez cały seans. Obaj, Daniel i Chrystus, porzucili pracę przy obrabianiu drewna na rzecz kształtowania ludzkich dusz. Ich działania, choć niekonwencjonalne i polemizujące z współczesnym im systemem wierzeń, miały na celu zbliżyć ludzi do Boga. Najciekawszą zbieżność możemy dostrzec tuż przed finałem, gdy bohater zdradzony i wydany przez Pinczera – innego podopiecznego poprawczaka, który wierzy w powołanie Daniela, mimo wiedzy o jego kłamstwie – musi skonfrontować się z księdzem Tomaszem, od którego przejął imię i metody działania. Duchowny, niczym biblijny Piłat, okazuje Danielowi łaskę. Pozwala mu wycofać się ze swoich słów i czynów. Jak sam mówi, stawia tylko jeden warunek, mówiąc: „Nigdy cię tu nie było”. Bohater dostaje wybór: albo wyrzeknie się nowego porządku, albo poniesie konsekwencje. Ostatecznie postanawia przyjąć swój los i ujawnia swoje kłamstwo, kończąc wszystko metaforycznym ukrzyżowaniem. Jego misja się zakończyła. Nie następuje jednak szczęśliwe zakończenie. Gdy protagonista kończy manifest i zmierza do wyjścia, mija Lidię. Ta ze łzami w oczach żegna go słowami „szczęść Boże”. Jako jedna z dewotek nie przyjmuje jego sposobu wyznawania Boga. I choć dociera do niej, że Daniel nie jest księdzem, postanawia dalej żyć w kłamstwie, by nie naruszyć fundamentów swojego świata. Bohater poświęcił się, ale cel nie zostaje osiągnięty. W konsekwencji musi wrócić do poprawczaka. Tam następuje ostatnia sekwencja filmu, w której Daniel podczas bójki nieomal zabija innego osadzonego. Jego szał przerywa Pinczer, po czym wszczyna bunt, aby zatuszować walkę i wykrzykuje bohaterowi w twarz: „Ty nie!”. Pinczer, mimo że go wydał, nie mógł pozwolić, aby człowiek, w którego uwierzył, dopuścił się aktu czystego zła. Okazuje się, że Danielowi udało się nawrócić grzesznika. Także Lidia w swojej ostatniej scenie zaprasza wdowę po kierowcy na mszę. Ten gest świadczy o tym, że rozumie swoją winę i chce ją odkupić. Ziarno zostało zasiane, a nadzieja na pogodzenie społeczeństwa nie zniknie, dopóki ludzie będą chcieli naprawiać swoje błędy. Znamienne są słowa zamykające ostatnie kazanie wygłaszane w filmie przez starego księdza proboszcza: „To jest tylko przypowieść, o tym, jak daleko odeszliśmy od Boga”. Nie możemy zapomnieć, że przy odrobinie chęci może nam się udać jeszcze do niego wrócić.

Tomasz Cekała

Korekta: Klaudia Fetta 

Udostępnij przez: