Bogowie Egiptu

Bogowie Egiptu – kara boska

Kultura starożytnego Egiptu to prawdziwa kopalnia fascynujących pomysłów. Spektakularne wojny, niezwykle bogata mitologia i zachwycająca architektura. Prawdziwie wymarzony materiał na pełne rozmachu widowisko o świecie podzielonym między bogów i śmiertelników. Dodajmy do tego imponującą obsadę i możliwości techniczne drugiej dekady XXI wieku. Co może nie wyjść? Cóż, najwidoczniej wszystko.

Gdybym miał opisać swój stan po zakończeniu seansu powiedziałbym: szok i niedowierzanie. Nie potrafię zrozumieć jakim cudem produkcja tego dzieła nie została brutalnie przerwana jeszcze na jej wczesnym etapie. Już sam koncept wyjściowy wydaje spóźniony o jakieś 15 lat i całkowicie sprzeczny ze współczesnymi trendami. Ostatnimi czasy powoli odchodzi się od nadmiernego i często niepotrzebnego wykorzystywania komputerów do budowania filmowej rzeczywistości. Do łask wracają misternie konstruowane plany i praktyczne efekty specjalne, zgrabnie połączone z cyfrowymi obrazami. Bogowie Egiptu Alexa Proyasa to złożony niemal wyłącznie z pikseli wizualny potworek, który w dodatku nie ma do zaoferowania nic oprócz fatalnie zrealizowanych scen akcji. Sztuczność przedstawionego świata jest wprost niewiarygodna. Trudno powiedzieć ile w tym lenistwa twórców, a ile jakiejś pokrętnej logiki, ale niemal wszystko co otacza bohaterów zostało wygenerowane przez komputer. Nie ma sceny, której studyjna geneza nie byłaby boleśnie oczywista – ich odrzucająca sztuczność nie pozwala nawet na chwilę uwierzyć w oglądane wydarzenia. Nie chciałbym jednak, żeby zarzucano mi bycie niesprawiedliwym – pewne elementy scenografii to prawdziwe rekwizyty i namacalne przedmioty! W życiu bym też nie pomyślał, że w starożytnym Egipcie używano plastiku na tak dużą skalę.

Fabuła to zlepek klisz i ogranych motywów – dokładnie jak zdanie, które właśnie czytacie. Mamy więc zbuntowanego brata, który zdradą otwiera sobie ścieżkę do bezlitosnych rządów. Jest i arogancki bohater, który musi odbić się od dna by zrozumieć istotę odpowiedzialności i wypełnić swoje przeznaczenie. Znajdzie się również miejsce dla niepozornego śmiałka, który dokona wielkich czynów w imię jeszcze większej miłości. Wszystko to widzieliśmy wielokrotnie i nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta banalna treść została napisana w interesujący sposób. Brak mi jednak słów by opisać niedorzeczny bajzel, który posłużył jako scenariusz tej produkcji. Mdły patos i nieudolne próby wykreowania jakiegokolwiek dramatyzmu to nic w porównaniu z przejawami poczucia humoru scenarzystów. Żarty sytuacyjne i słowne utarczki między papierowymi bohaterami nie wywołują śmiechu, a wielkie zażenowanie. Przyznaję, niektóre sceny filmu autentycznie mnie rozbawiły – jestem jednak przekonany, że nie taki efekt miały osiągnąć.

Kolejna rzecz, którą udało się zmarnować to obsada. Gerard Butler w roli złego brata, Seta, to pastisz filmowego antagonisty. Postać o zerowej charyzmie i odzywkach prowokujących histeryczny śmiech. Nikolai Coster-Waldau jako bóg Horus, jeden z dwójki głównych bohaterów, okazał się po prostu płytszą i mniej inteligentną wersją Jaime’ego Lannistera z Gry o Tron. Mężny i walczący o miłość Bek (Brenton Thwaites) jest kompletnym nieporozumieniem. Irytujący, nieinteresujący i fatalnie zagrany. Nie sposób mu kibicować czy przejmować się jego losami w najmniejszym stopniu. Trochę cieplejsze emocje wzbudza Jaime-Horus, ale to wyłącznie zasługa mojej sympatii do duńskiego aktora. Co zaś Geoffrey Rush robi w tym filmie – nie mam pojęcia. Wiem tylko, że bóg Ra w jego wykonaniu pozbawia widza nadziei na lepsze jutro. Część winy zrzucam jednak na reżysera, bo spontaniczne powiększanie swojej postaci przez boga Słońca (w zamierzeniu spektakularne) wygląda tragikomiczne.

Bogowie EgiptuByć może nasuwa Wam się pytanie: czy cokolwiek zagrało tu tak jak powinno? Na tle reszty z pewnością wyróżnia się finałowa walka, choć wynika to głównie z żenująco niskiego poziomu pozostałych starć. Co z nimi nie tak? – zapytacie. Wszystko. Zaczynając od dziwacznej choreografii i pracy kamery, poprzez fatalne efekty specjalne, aż po kompletnie amatorski montaż. Generalnie wychodzę z założenia, że każdy film posiada coś co można docenić. Bogowie Egiptu zweryfikowali ten pogląd. Nie znajdziecie tu niczego o jakiejkolwiek wartości. To relikt przeszłości, festyniarskie przypomnienie czasów zachłyśnięcia się możliwościami komputerów. To również profanacja egipskiej kultury (i to nawet nie dlatego, że nie zaangażowano egipskich aktorów, a wybitnie bladych Europejczyków i Australijczyków) i środkowy palec wymierzony w widza. Drugi zarzut jest szczególnie widoczny w Polsce – nasz rodzimy dystrybutor postanowił bowiem udostępnić dwie wersje filmu: 2D z dubbingiem i 3D z napisami. Jeśli więc nie macie ochoty kaleczyć uszu polskimi głosami jesteście zmuszeni dopłacić za seans z całkowicie zbędnym w tym przypadku 3D. Bardzo sprytne, prawda? Proszę, nie popełniajcie tego błędu – oszczędźcie czas, nerwy i pieniądze. Obejrzyjcie co innego.

Mikołaj Lewalski

Udostępnij przez: