Legend, reż. Brian Helgeland

Legend – Boże, chroń Toma Hardy’ego.

Jakiś czas temu Quentin Tarantino powiedział, że gdyby w dzisiejszym Hollywood Robert Aldrich kręcił Parszywą dwunastkę, miałby problem ze skompletowaniem obsady. Cierpimy na deficyt kinowych twardzieli. Co prawda wyżyłowani weterani, jak Stallone czy Schwarzenegger, dalej nie składają broni, jednak współczesny widz potrzebuje nowego bohatera. W ostatnim roku został nim Tom Hardy – stał za ladą w Brudnym Szmalu, był Szalonym Maxem, a nawet agentem KGB w Systemie.

Film gangsterski

Od piątku do kin zaprasza nas plakat filmu Briana Helgelanda – Legend. Czarno-białe tło i czerwony napis odwołują się do kultowego Człowieka z blizną. Zamiast Tony’ego Montany na ekranie możemy zobaczyć bliźniaków – Ronalda i Reggie’go Krayów granych przez Hardy’ego. Historia jest dosyć typowa – bracia przejmują władzę w Londynie, który w latach 60. miał być europejskim Las Vegas. Reżyser mnoży analogie z angielskim klasykiem Długi wielki piątek. Do stolicy przyjeżdża amerykańska mafia, w tle słyszymy nerwowy motyw na saksofonie, a nawet ofiary gangsterów są wieszane na haku rzeźniczym. Helgeland nie poprzestaje na ukłonach w stronę swoich poprzedników, idzie krok dalej, zmieniając postrzeganie świata gangsterskiego. W londyńskim półświatku tradycyjna rola przestępców odeszła do lamusa. Aby utrzymać swoją władzę muszą być skutecznymi biznesmenami, a nie bokserami. Jak mówi narratorka – nie ma wspólnych zasad moralnych, są tylko Twoje zasady i najlepszy czas, który możesz wykorzystać. Jest to obraz przestępczości na miarę XXI wieku. Władza należy do facetów w garniturach, którzy nie zajmują się pracą na ulicy.

Legend, reż. Brian Helgeland

2 razy Tom

Na szczęście wizja ta nie wpłynęła na klasyczny klimat filmu. Legend poprzez stylową muzykę i zdjęcia przenosi nas do robotniczego West Endu. Czujemy się bywalcami klubów muzycznych i wyspiarskich pubów. Najjaśniejszą stroną filmu jest Hardy. Potrafił stworzyć dwóch odmiennych bohaterów – nie różnią ich tylko rekwizyty, jak włosy czy okulary, ale nawet akcent i sposób chodzenia. Z drugiej strony aktor zachował równowagę, co sprawia, że wypadł na ekranie bardzo przekonująco. Ronald stanowi alter ego Reggie’go, co napędza akcję i wprowadza elementy humorystyczne. Możliwe, że Brytyjczyk już niedługo zajmie miejsce Roberta De Niro czy Ala Pacino.

Tymczasem Legend pomimo swoich wielu zalet nie rozpoczął rewolucji. Współczesny pogląd na przestępczość zorganizowaną nadaje realizmu i ubarwia film. Niestety nie wyróżnia go znacząco spośród najnowszych tytułów. Hardy dalej czeka na rolę, dzięki której stanie się współczesną ikoną gangstera. Miejmy nadzieje, że kiedyś zostanie legendą.

Mateusz Deryło

Udostępnij przez: