Zjawa – brutalne piękno
Zjawa rozpalała moją wyobraźnię od miesięcy. Połączenie Iñárritu-Lubezki-DiCaprio-Hardy po prostu musiało wstrząsnąć moim światem jako że jestem wielbicielem każdego z nich. Przez długie miesiące o filmie mówili głównie zainteresowani kinem i twórczością wspomnianych panów. To się jednak zmieniło – od pewnego czasu Zjawa jest na ustach wszystkich. Oscary, Leo to, Leo tamto, niedźwiedź, znowu Oscary i jeszcze raz Leo. Setki newsów, artykułów, memów i ogólnopojęta pompa. Moim zdaniem film na tym cierpi. Bo, choć to dzieło niezwykle imponujące od strony produkcyjnej , to warto pamiętać, że to także prosta i intymna historia o podstawowych ludzkich wartościach. To nie napompowane widowisko w stylu Titanica, to nie skrojony pod Oscary dramat jak Dziewczyna z portretu. Gorąco polecam odcięcie się od tego medialnego jazgotu i podejście do filmu z czystym umysłem. Dzięki temu, zamiast rozważać komu Oscar i dlaczego Oscar, będziecie mogli dać porwać się surowemu pięknu Zjawy.
Jak już wspomniałem, fabuła jest dość prosta. Rok 1823, amerykańska dzicz. Grany przez Leonardo DiCaprio traper Hugh Glass zostaje zaatakowany i ciężko poraniony przez niedźwiedzicę. Staje się niebezpiecznym balastem dla swoich towarzyszy, którzy zostawiają go na śmierć. Nie doceniają jednak jego woli przetrwania; kierowany rozpaczą, miłością i żądzą zemsty Glass odnajduje w sobie nadludzką siłę i podąża za swoimi byłymi kompanami. Wśród nich bezsprzecznie najważniejszy (z przyczyn, których nie zdradzę) okazuje się John Fitzgerald (Tom Hardy). Jego postać zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie – nie jest to tak jednoznaczny antagonista jak początkowo może się wydawać. Ma własne pobudki i motywacje, kilkukrotnie też pomyślałem, że w pewnych sytuacjach mógłbym postąpić podobnie jak on. Hardy jednak nie szarżuje aktorsko, czym zyskuje na wiarygodności. Trochę jednak współczuję oglądającym film bez żadnych napisów – charakterystyczna dla niego mrukliwość czasami czyni jego wypowiedzi niezrozumiałymi. Problem ten nie dotyczy DiCaprio, który ma raptem garstkę kwestii w całym filmie. Również dzięki temu jego występ jest tak imponujący. Łatwo włożyć postaci w usta kilka natchnionych monologów, by określić jej determinację. DiCaprio ukazuje siłę charakteru, słabość ciała, a także całą gamę emocji i pobudek, głównie dzięki mimice i grze ciałem. To jedna z najbardziej autentycznych postaci jakie widziałem w kinie.
Autentyzm to słowo, które trafnie opisuje podejście do produkcji Zjawy. Zapomnijcie o wygodnym studio i scenerii zbudowanej z pikseli. Aktorzy znajdują się w dziczy tak jak ich postaci. Długie ujęcia i brak nadpobudliwego montażysty pozwalają nam poczuć, że oglądamy coś namacalnego i rzeczywistego. Korzystanie wyłącznie z naturalnego oświetlenia okazało się czymś więcej niż fanaberią i chwytliwym hasłem – uzyskany efekt potęguje wrażenie wywierane przez absolutnie spektakularne zdjęcia. Myślę, że niewiele filmów oddaje piękno natury tak bezbłędnie jak Zjawa. Dużo mniejszą rolę odgrywa tu muzyka, która jest raczej nieinwazyjnym elementem tła. Nie burzy poczucia autentyczności obrazu i subtelnie go uzupełnia.
Nieszczególnie zaskoczył mnie fakt, iż niektórzy zarzucają Iñárritu pretensjonalność i nachalnie filozoficzny charakter jego filmów, także najnowszego. Mam wrażenie, że więcej w tym cynizmu autorów takich opinii niż winy samego reżysera. W Zjawie pojawiają się surrealistyczne sceny snów i metafizyczna symbolika, nie odniosłem natomiast wrażenia, że ktoś na siłę próbuję wtłoczyć mi jakieś prawdy. To drobny element filmu, nadający pewną duchowość całej historii. W zupełności przekonuje mnie też fakt, iż będący na skraju śmierci bohater doświadcza enigmatycznych wizji. Trochę mi jednak zabrakło lepszego rozbudowania bohaterów w pierwszym akcie filmu. Później mamy wprawdzie okazję lepiej ich poznać i zrozumieć, ale więź między widzem a nimi powinna powstać wcześniej. Muszę tu za to pochwalić Domhnalla Gleesona i Willa Poultera – obaj bardzo solidnie poprowadzili drugi plan, wzbogacając przedstawioną historię.
W moich oczach, Zjawa jest obrazem bliskim doskonałości. To mocna opowieść o przetrwaniu i ludzkiej naturze. Niezwykle surowa i brutalna – wrażliwsi widzowie powinni o tym pamiętać. Podczas walki z niedźwiedziem siedziałem z zaciśniętymi zębami i pięściami, a nie była to najbardziej drastyczna scena filmu. Przestrzegam również przed nastawianiem się na wartką akcję; tempo jest raczej powolne i może znużyć mniej cierpliwych. Poza drobnymi zgrzytami jest to jednak film pozbawiony wad. Przepiękny wizualnie, przejmujący i świetnie zagrany. Warto go zresztą zobaczyć chociażby dla samych zdjęć.
Mikołaj Lewalski