Shalom, Polin – 2. Gdański Przegląd Filmów o Tematyce Żydowskiej
Jest wiele rzeczy, które składają się na udany filmowy festiwal, bez dobrego repertuaru jednak ani rusz. Tegoroczna, odbywająca się w miniony weekend, 2. edycja Gdańskiego Przeglądu Filmów o Tematyce Żydowskiej zaserwowała nam repertuar, który choć tak różnorodny okazał się być jednak spójny. Oscylujący wokół refleksji, czym dla nas jest żydowska spuścizna teraz, jaki stanowi punkt odniesienia? Zadaje też ważne pytanie o to, co daje nam pamięć o Zagładzie i czy w ogóle pamiętamy? Nie są to łatwe do rozstrzygnięcia kwestie i nie ma na nie prostych odpowiedzi. Każdy z twórców, których dzieła były wyświetlane na festiwalu, stara się znaleźć swoje , dzięki czemu festiwal to barwna i wielowątkowa, filmowa mozaika, dodajmy – wielce udana.
Obrazy prezentowane na gdańskim przeglądzie wyświetlane były w ramach retrospektywy dwóch dużych festiwali eksplorujących tę samą tematykę – Warszawskiego Festiwalu Filmów o Tematyce Żydowskiej, a także Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Żydowskie Motywy” Są to wydarzenia o jak najbardziej zasłużonej renomie i czerpanie z nich wzorców, jest zawsze dobrym pomysłem. Jednak tym, co w kontekście gdańskiej imprezy, wydaje się ważniejsze, to przede wszystkim aktualność, jaką oferują wspomniane wydarzenia. Filmy prezentowane na obu festiwalach stanowią szeroki i wyjątkowo obszerny przegląd nowego kina spod znaku gwiazdy Dawida – w programach znajdziemy filmy z Izraela, Węgier, Wielkiej Brytanii czy Rosji.
Współczesność i szerokie horyzonty udało się organizatorom, z powodzeniem, przenieść na ekrany gdańskiego przeglądu. Mogliśmy dzięki temu obejrzeć zarówno tradycyjne dokumenty, jak i nieco śmielsze w formie obrazy na wpół fabularyzowane, a także kunsztowne fabuły. Wśród dokumentów
, na uwagę zasługiwało z pewnością kilka filmów. Wciągający jest, złożony z fragmentarycznych ujęć, archiwalnych zdjęć i inscenizowanych scen, obraz, opowiadający o żydowskiej bohaterce, która wypowiedziała wojnę argentyńskiej mafii, wykorzystującej kobiety, Raquel – kobieta naznaczona. Nie mniej ciekawie przedstawia się historia pierwszej kobiety – rabinki, w wyreżyserowanym przez Dianę Groó filmie Regina.
Trzeba przyznać, że kino dokumentalne, miało na festiwalu wyjątkowo silną reprezentację. Na pierwszy plan wysunęły się zwłaszcza dwa obrazy – rosyjski Holokaust – klej do tapet oraz polski, reżyserowany przez Jana Kidawę-Błońskiego, Samuel. Pierwszy z nich rejestruje podróż rosyjskich bliźniaczek do obozu zagłady w Auschwitz. Dziewczyny „wsławiły się” wcześniej występem w teleturnieju, w którym na pytanie, „co to jest Holokaust?” odpowiedziały: „klej do tapet”. Obraz ten jest bardzo smutną w gruncie rzeczy konstatacją na temat otaczającej nas zewsząd ignorancji i próbą zbadania kondycji świata w ogóle. Bardzo ważne jest dla twórców, to przyświecające całemu festiwalowi, pytanie o pamięć – o jej rolę i obecność we współczesności. Zdecydowanie warto się nad tym obrazem pochylić, także dlatego, że choć akcja filmu dzieje się w Rosji, sytuacje, które obserwujemy na ekranie wydają się momentami zadziwiająco bliskie.
Jeśli miałabym podjąć jakąś próbę hierarchizacji i wskazać najlepszy film festiwalu, bez wahania wybrałabym Samuela. Film polskiego reżysera jest niezwykle przejmującą, a także doskonale zrealizowaną pod względem formalnym, opowieścią o niezwykłym człowieku. Pochodzący z Częstochowy Samuel Willenberg – rzeźbiarz, malarz, więzień Treblinki i uczestnik Powstania Warszawskiego – swoją bogatą, ale i niezwykle tragiczną historią mógłby obdzielić co najmniej kilkoro ludzi. Lektura tego filmu jest stanięciem twarzą w twarz z ogromem zła, jakim była wojna i Zagłada. Nie jest to więc lektura łatwa, wymaga od widza pewnego przygotowania. Krzywdzącym byłoby jednak pisanie o tym filmie jedynie w kontekście Shoah, jest to, bowiem, przede wszystkim historia niezwykłej postaci. Bohaterze, który tę tragedię nie tylko przeżył, ale także potrafił żyć dalej, nie tracąc nic ze swojej niezłomności, a nawet poczucia humoru! Spotkanie z niezwykłą osobowością Samuela Willenberga, jak również z pięknym obrazem, jaki stworzył wokół jego opowieści Jan Kidawa-Błoński, było zdecydowanie najcenniejszym doświadczeniem festiwalu. Nie dziwi żarliwość z jaką o filmie wypowiadał się po projekcji, jego scenarzysta i pomysłodawca – Tomasz Taraszkiewicz.
Nie samym non-fiction, jednak człowiek żyje. W repertuarze festiwalu wyłowić można było smakowite (głównie krótkometrażowe) fabuły, rejestrujące szeroko pojmowaną, żydowską teraźniejszość. Wrażenie robiła choćby, bardzo prosta, ale i świetna realizacyjnie, opowieść o problemach małżeńskich w tradycyjnej społeczności żydowskiej. Główna bohaterka Pożądania, Michal, marzy już nie tyle o dziecku, co o jakimkolwiek zbliżeniu ze swoim mężem. Codziennie obmywa się w mykwie, stosuje przeróżne afrodyzjaki polecane jej przez inne kobiety, do żadnej czułości jednak ze strony męża nie dochodzi. Kobieta jest, więc uwięziona, zarówno w najbliższej relacji, jak i w samej tradycji, która nie pozostawia jej pola manewru. Stricte kobieca narracja, nadaje temu filmowi wydźwięk zadziwiająco feministyczny. Ciekawym eksperymentem tematycznym jest też Myśląc o Auschwitz Assafa Machnesa, opowiadające o Royu, nastolatku z Izraela, który przyjeżdża do Oświęcimia ze szkolną wycieczką. Wspomnienie Zagłady nie jest jednak jedynym celem jego podróży, bardziej zainteresowany jest swoją koleżanką z klasy o imieniu Vered. Film jest bardzo ciekawym głosem, w popularnym od jakiegoś czasu dyskursie dotyczącym drugiego pokolenia dzieci Holokaustu i życia w cieniu Auschwitz.
Takie „życie po życiu” najlepiej opisuje jednak, bohaterka filmu zamykającego festiwal, mająca 109 (!) lat, Alice Sommer. Niezwykle ciepła i krzepiąca historia Pani spod szóstki, stanowi idealne podsumowanie gdańskiego przeglądu – musimy pamiętać, ale musimy też żyć dalej.
Gdańska impreza, oprócz filmów, serwowała nam również całkiem sporo wydarzeń towarzyszących. Festiwal otwierała interesująca prelekcja mgr Izabeli Pasztak o symbolice żydowskiej, która towarzyszy nam niezwykle często i równie często nie jesteśmy jej świadomi. Mogliśmy również nauczyć się podstaw języka hebrajskiego, albo uczestniczyć w warsztatach z żydowskiego tańca. Dla smakoszy zorganizowano również warsztaty kulinarne o wdzięcznej nazwie Make hummus not war, oferujące naukę przygotowywania tej jakże modnej ostatnio, nie tylko w Izraelu, potrawy. Wisienką na torcie była wystawa fotograficzna Izrael – wczoraj i dziś, która zawisła na uniwersyteckim korytarzu zdecydowanie wcześniej, a która idealnie oddawała ideę przewodnią wydarzenia, wspominane już porozumienie między przeszłością, a tym jak świat wygląda teraz.
Na stronie organizatora możemy przeczytać, że gdański festiwal: „wpisuje się w tegoroczne obchody 25-lecia wznowienia stosunków dyplomatycznych między Polską, a Izraelem”. Po tym weekendzie, stwierdzić można z całą pewnością, że „stosunki kulturalne” mamy wzorowe.
Martyna Tomczyk