Intryga i huk strzelby – tajemnica pobytu w El Royale

Część przyjemności czerpanej z oglądania filmu wiąże się ze sposobem prezentacji opowiadania. Przyjemnie jest obejrzeć klasyczną historię, gdzie bohater odbywa linearną podróż, a po kilku trudnościach pokonuje przeciwnika i zdobywa nagrodę. Jeszcze lepiej jednak, gdy twórca przejawia ambicję rozwijania podwójnej gry, w której uczestniczą bohaterowie oraz widz. Drew Goddard, reżyserując Źle się dzieje w El Royale, osiągnął jedno i drugie stawiając na zręcznie prowadzoną intrygę, huk strzelby i estetykę noir.

Opuszczony hotel jest idealną scenerią dla thrillera lub horroru. Wiedział o tym Stanley Kubrick (Lśnienie), Alfred Hitchcock (Psychoza), James Mangold (Tożsamość), Tim Hunter (Zwierciadło) oraz Nimród Antal (Motel). W Stanach Zjednoczonych, jak nigdzie indziej na świecie, przybytki dla gości uzyskały dzięki kinu status suspensotwórczy. Nic dziwnego. Pod płaszczykiem anonimowości najłatwiej ukryć tajemnice, brudne sekrety i własną tożsamość. W świecie noir, gdzie stawką jest władza, pieniądze i seks, trzeba stać się drapieżcą lub ofiarą i chociaż w El Royale nie straszą zjawiska nadprzyrodzone, nie jest tam również bezpiecznie.

Przekonujemy się o tym już w pierwszej scenie. Do pokoju hotelowego wchodzi mężczyzna. W planie ogólnym wydaje się mały i przytłoczony przez ściany, uwięziony między nimi. Pomieszczenie jest całym światem, skromne wyposażenie schludne, choć utrzymane w ciemnej, brązowej lub granatowej tonacji. Zasłonięte okna i zamknięte drzwi stanowią jego jedyną granicę. Muzyka w radiu, puszczona głośno, staje w opozycji do atmosfery pokoju i ma dwa cele: zdynamizować sekwencję oraz zagłuszyć działania bohatera, który zrywa podłogę i ukrywa pod nią torbę. Niedługo potem ginie w wyniku zdrady. Co znajdowało się w torbie? Kim był mężczyzna? Nie wiadomo. Wiemy jednak, że nie o ten skarb chodzi w filmie. Został pokazany zbyt bezpośrednio. Pierwsze minuty filmu nakreśliły jego wymowę, estetykę i dramaturgię. Goddard ustawia w ten sposób uwagę widza. Prawdziwą stawkę odkrywa kolejna scena, dziejąca się dekadę później. Tematem filmu jest wybór i jego konsekwencje. Bohaterowie, jak i widz zaczynają brać udział w grze reżysera.

Multiprotagonista, obok skoków w czasie i wielowątkowości to element skomplikowanych, nielinearnych historii, które za cel biorą ukazywanie wielu perspektyw i pogłębienie relacji oraz charakterów postaci. Złożony charakter wynika z kolejności ukazywania tych perspektyw i ich wzajemnego powiązania. Jeśli dla każdego bohatera akcja dzieje się jednocześnie, to chronologia zostaje zaburzona, dlatego sposób prezentacji opowiadania, którą obserwuje widz (tzw. sjużet), dla zrozumienia fabuły odgrywa o wiele większą rolę niż w klasycznej narracji. Żeby poznać lepiej film Źle się dzieje w El Royale, trzeba myśleć o bohaterach, temacie i strukturze jak o całości.

Znamy już wiele historii o wagabundach, szukających bogactw lub odkupienia. U Akiry Kurosawy (Siedmiu samurajów), Johna Sturgesa (Siedmiu wspaniałych), Quentina Tarantino (Nienawistna ósemka) czy Stevena Soderbergha (Ocean’s Eleven) była to grupka mniej lub bardziej znających się osób z tajemniczą przeszłością, związanych wspólną przygodą lub intrygą. Dążą do różnych celów, pokonania tego samego wroga lub odkrycia prawdy o sobie.

U Goddarda poznajemy najpierw pokój hotelowy, miejsce zbrodni i ukrycia skarbu. W następnej scenie widz zostaje przerzucony o dekadę w przyszłość. Pierwsza przybywa Śpiewaczka. Czarnoskóra kobieta o anielskim głosie. Jedzie do Reno dać występ za głodową stawkę. Na parkingu poznaje Księdza. Wydaje się zagubiony, milczący, ale dobrotliwy i cierpliwy. W lobby spotykając Sprzedawcę, wygadanego i obcesowego mężczyznę w średnim wieku. Po chwili zjawia się jednoosobowa obsługa – niewinny z pozoru Chłopiec. W tym czasie na parking przybywa ostatni gość, lecz nie ostatni bohater – Hipiska. Ucieka przed Kłamcą, przywódcę kultu, któremu ukradła coś cennego. W końcu poznajemy same El Royale – bohatera, o którym łatwo zapomnieć. To z ust Sprzedawcy i Chłopca dowiadujemy się o historii, dawnej świetności i upadku hotelu, zbudowanego na granicy dwóch stanów: Kalifornii i Nevady. Miejsce, które zna tajemnice swoich gości. Granica biegnąca przez środek parkingu i lobby hotelowe symbolizuje tematykę filmu, dokonywania wyborów i ponoszenia ich konsekwencji. Pierwszymi wyborami, przed którymi stają bohaterowie jest wybór pokojów. Z momentem wydania kluczy, dokonania ekspozycji, widz jest coraz bardziej zainteresowany dalszym rozwojem wydarzeń. Zamiast jednak klasycznej opowieści otrzymujemy dziejące się jednocześnie, powiązane ze sobą epizody, zakończone konfrontacją prawdy z kłamstwem, dobra ze złem, zbrodni z bohaterstwem.

Tajemnica hotelu wymusza spiralę przemocy i wzajemne wyznawanie win. Zawiązująca się między bohaterami intryga dostarcza rozrywki równie dużej jak ta, którą twórcy poświęcili na grę z uwagą widza, podrzucając nowe tropy i łącząc sceny spokojne z momentami dramatycznymi i pełnymi suspensu.

Samo zakończenie wydaje się początkowo zbyt odległe od tego, co zaprezentowano wcześniej. Zaraz potem jednak pojawia się myśl, że właśnie tak należało uczynić. Takiego rozwiązania wymagała intryga i huk strzelby, pokazane w pierwszej scenie. Musiał się pojawić Kłamca, żeby odkryte zostały wszystkie tajemnice hotelu i pozostałych przy życiu postaci. Żeby pojawił się prawdziwy bohater całej historii, ale i pewna prawda dotycząca podejmowanych wyborów.

Kiedy kończy się burza i padają ostatnie ciała, bohaterowie, jak i widz, wiedzą, że istnieje trzeci wybór i każdy musi podjąć własną decyzję. Taką, z której konsekwencjami trzeba się pogodzić, by ruszyć dalej.

Film Źle się dzieje w El Royale był miłą rozrywką, opowieścią ze zwartą akcją, spójną narracją i zmyślą intrygą, wplecioną w atmosferę soulowej nostalgii i klimat thrilleru noir. Ogromnie polecam fanom nielinearnych historii i szukających poseansowej satysfakcji.

Grzegorz Reiwer

Udostępnij przez: