Cinerama - Kong

Kong – Stara nowa dobra zła przygoda

Ile razy można odgrzewać klasyk? Wiele, wiele razy, byle robić to dobrze. Oryginał, przypomnijmy: z 1933 roku, zadomowił się w kinie jako pewnego rodzaju wzorzec i taką rolę trzyma do dzisiaj. Jednak przez 84 lata w kinie stało się wiele, tak wiele, że przykro byłoby nie skorzystać z tego dorobku.

I Muzyka

Dla tych co mają sentymenty jest tak, jakby dobry DJ prowadził doskonałą imprezę. Oczywiście, te utwory „odklejają się” od obrazu, są do niego dołożone jako element układanki, a nie jako integralna ścieżka dźwiękowa. Ale mamy w końcu ten znienawidzony i przegadany powyżej uszu postmodernizm, a w tym porządku właśnie tak to się robi. I ten porządek jest porządkiem całego filmu, nie tylko warstwy dźwiękowej. To sygnał dla dalszej części recenzji, a tu i teraz należy powiedzieć, że muzykę dobrano z gustem. Jeśli ktoś kocha Jefferson Airplane, Black Sabbath i Creedence Clearwater Revival (oraz parę innych zakurzonych kapel), to będzie wniebowzięty.

Sens tej zabawy polega na sentymencie. Czytałem komentarze „czy aby przypadkiem estetyka tego filmu nie nawiązuje do wojny w Wietnamie” i zdębiałem. Wystarczy kilka dźwięków, żeby wiedzieć, że nawiązuje, a wspomniany Creedence Clearwater Revival jest „flagowym” zespołem tego czasu i tych zdarzeń. A jeśli ktoś nie zna tej muzyki? To mamy walor kulturotwórczy. Kino bawi, kino uczy. Kino emituje dobrą muzykę. Odwiedzajmy kino.

Cinerama - KongII Kolaż

Całe kino nowej przygody jest remiksem wątków z wcześniejszych filmów, a następnie z innych filmów nurtu nowej przygody, przetwarzanych w kolejnych filmach nurtu… itd. Mamy tu więc bohatera imieniem Conrad i już spodziewamy się wariacji na temat Czasu apokalipsy. To oczywiście zagadka, nie dla każdego czytelna w pierwszym kontakcie, a dla niektórych – w ogóle nieczytelna. Ale tak działa to kino – ma dać przyjemność każdemu, ale tym, którzy potrafią rozwiązywać takie zagadki – większą. Trzeba więc powiedzieć, że zagadki są dobrze postawione, intrygują i bawią. Z Czasem apokalipsy skojarzymy więcej ujęć, niektóre niemal dosłownie zacytowane, ale są też rozmowy z innymi filmami o Wietnamie. Są też oczywiście kuksańce puszczane do Indiany Jonesa, do Predatora, można mnożyć nawiązania. Są też i rozmowy z King Kongiem z 1933 roku, uzupełnione o teorię para-naukową z pogranicza spiskowej. Ale, jak na to nie spojrzeć, jest to jednak teoria, ktoś wykonał pracę teoretyczną, fabuła nie zawisła w próżni teoretycznej. Jest też największa słabość tej produkcji – absolutnie niewiarygodne sceny walk, w których bestie są kompletnie kuloodporne, nawet, kiedy strzela im się w gardło. To żenująca spuścizna wszystkich Parków jurajskich, absurd goni absurd do kwadratu (na szczęście tylko czasem, bo rdzeniem produkcji jest zupełnie co innego). Z wielu filmów, które cytuje Kong i o których warto wspomnieć dokładam jeden: Piekło na Pacyfiku. Rzecz przetworzona wielokrotnie w różnych wariacjach. I tu także.

III Są i błędy

Zorza polarna na równiku? Zoom w analogowym aparacie bez zmiennej ogniskowej? Nocne zdjęcia z migawką opadającą (na ucho) 1/60 sekundy? Ale są też amerykańskie sentymenty. Filmowy „Kurtz” to skarbonka, depozyt legend. Podobnie jak w filmie Battleship wskrzesza się tu bohaterów II wojny światowej z ich legendą, ostatnią prawdziwą amerykańską legendą. Oczywiście jest to obliczone na tych, którzy rozkleją się słysząc P-51 lub B-29. W porządku, też się rozkleiłem. Też widziałem strzelaninę ze sprzężonych kaemów z wieżyczki grzbietowej, wiem do jakich słabości i sentymentów film się odwołuje. Okej, poszedłem na taki film, graliśmy fair, nikt mi nie wmawiał, że odwoła się do czegoś głębszego niż wytrychy. Miałem natomiast obiecane, że będzie to dobrze zrobione. I jest. Jeśli jednak wrócić do błędów – na pokładzie statku jest 5 śmigłowców, a kiedy startują jest ich 11. Można popełnić różne błędy, ale nie takie. Tak się nie robi.

Cinerama - KongIV Otrzymaliśmy „zrobiony” od podstaw klasyk.

Pracownicy tego przedsięwzięcia mieli doskonale rozpisane na czym polega kino nowej przygody i odrobili lekcje. Udźwiękowienie, efekty specjalne, warstwa komputerowa, wszystko jest zrobione jak należy i – pomijając wymienione niedoskonałości – to wzorcowa realizacja. Jeśli szukamy w kinie prostych przyjemności, to tutaj są. Zwykłe ludzie przerażenie, wiara, obrzydzenie, podziw, drobne dylematy moralne (ach ta symbolika „nature versus culture”), ładni panowie, ładna pani, nostalgia za światem hippisów. Czysta przyjemność, o ile w ramach przyjemności mamy opcję pobieżnego zastanowienia się nad kondycją świata. Pobieżnego. Bo seans się kończy i uciekamy z kina. A podczas ucieczki, flirtując z bileterką dowiadujemy się, że po napisach końcowych jest jeszcze jedna scena. Więc wracamy na salę, siadamy w trzecim rzędzie i oglądamy te napisy i tę scenę. To jest ten moment, kiedy sala jest pusta i specjalnie dla ciebie, widzu, walą kolejny banał z ekranu. I cieszysz się, bo to przecież na tym polega.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: