Cinerama - Rambo

COMMANDO VS. RAMBO: W ZDROWYM CIELE ZDROWY DUCH?

Na początku było ciało, a właściwie dwa. Pierwsze, ciało rzeczywiste, obdarzone następującymi parametrami: wzrost – 188 cm, waga – 108 kg, biceps – 56 cm, klatka piersiowa – 147 cm, talia – 86 cm, udo – 73 cm, wreszcie łydka – 51 cm. Ciało drugie – symboliczne, ekranowe – krępe (choć w miarę upływu lat coraz lepiej „wyrzeźbione”), przyczajone do ciosu, poddawane morderczemu cyklowi treningowemu, przyjmujące na siebie niezliczoną ilość ciosów, spuchnięte, nacinane, zakrwawione. Dwa ikoniczne dla lat 80. ubiegłego stulecia ciała i sylwetki: Arnold Schwarzenegger – „austriacki dąb” i Sylvester Stallone (w tym konkretnym przypadku jako Rocky Balboa – „włoski ogier”). Dwa toposy męskości dekady rządów Ronalda Reagana i ekspansji kina akcji napakowanego testosteronem. Dwie ikony amerykańskiej popkultury, nasycone wielopoziomowym systemem znaczeń. W połowie lat 90., kiedy chłonąłem z kaset video kolejne ich filmy, nie wiedziałem, że te ciała już wówczas przebrzmiały – coraz częściej ukrywane pod koszulą czy innym futurystycznym uniformem. Łuk Johna Rambo trafił na strych, pułkownik John Matrix, zabójca 88 nikczemników, odszedł na emeryturę. Posągi skruszył ząb czasu. Co oznaczały w trakcie swojej niepodzielnej hegemonii?

commandoGeneza

Czasy amerykańskiej kontrkultury drugiej połowy lat 60. były okresem dążenia do emancypacji, zachodzącej także na poziomie stosunku do ciała. Swoboda seksualna, afirmacja nagości tożsamej z naturalnością w przestrzeni prywatnej ale także zniesienie niesławnego kodeksu Haysa – przez około trzy dekady pętającego amerykańskie kino – czynniki te stopniowo otwierały szansę na ewolucję ekranowego wizerunku i znaczenia cielesności. Jednocześnie warto zaznaczyć w tym miejscu szczególny stosunek ówczesnych hollywoodzkich gwiazdorów do aktywności fizycznej. Jak wspomina w swojej autobiografii Schwarzenegger, aktorzy pokroju Clinta Eastwooda i Charlesa Bronsona trenowali w ukryciu, tłumacząc swoją sprawność i sylwetkę naturalnymi predyspozycjami. Ekstremalny wyraz aktywności fizycznej, którym jest kulturystyka, obarczony był jeszcze w połowie lat 70. anatemą stereotypów, opisujących mężczyzn ją uprawiających mianem wyposażonych w kompleks niższości, charakteryzujących się brakiem inteligencji, skazanych na szybką śmierć z przetrenowania, egocentrycznych. Dzięki Arnoldowi Schwarzeneggerowi ten niepochlebny wizerunek zaczął się jednak w drugiej połowie lat 70. zmieniać. Dominującą rolę odegrały wówczas dwa wydarzenia: sukces filmu dokumentalnego prezentującego środowisko kulturystów Pumping Iron (1977) i przyznanie nagrody Złotego Globu Schwarzeneggerowi jako najlepszemu aktorskiemu debiutantowi sezonu (za rok 1976) – wynik tyleż umiejętności aktorskich ileż zdolności marketingowych kulturysty, przedsiębiorcy i raczkującego aktora. Pumping Iron doskonale nakreśla, ustami gwiazdy późniejszego Terminatora, konglomerat idei, towarzyszących kulturyście pracującemu nad swoim ciałem, którego celem jest „osiągnięcie sylwetki żywego greckiego posągu” a „pompowanie krwi do mięśni przerasta swoim efektem orgazm”. Intronizacji mięśniaków sprzyjał także szczególny klimat drugiej połowy lat 70. Przegrana przez Stany Zjednoczone wojna w Wietnamie zaskutkowała naturalną potrzebą redefinicji pojęcia męskości. Procesy te odzwierciedlał między innymi film – miejsce skrachowanych bohaterów odtwarzanych przez Roberta De Niro, Jacka Nicholsona i Dustina Hoffmana (pomyśleć, że ten aktor miał początkowo zagrać rolę Johna Rambo w pierwszym filmie serii) zajęli stopniowo bohaterowie o ciałach ze stali. Rozbiegane, nerwowe, raczej niskie i szczupłe sylwetki ustąpiły miejsce sprawnym, przerośniętym, stabilnym i emanującym siłą kolosom. Ciało, będące medium wyrażającym sfrustrowaną jednostkę tkwiącą w kryzysie ustąpiło pod naporem sylwetki znamionującej moc i nieugiętą pewność sukcesu. Symptomatyczna jest także ewolucja ekranowego wizerunku Sylvestra Stallone’a – od zbierającego cięgi, ale jednak nieugiętego Rocky’ego Balboa z roku 1976 (pierwsza, oscarowa część sagi) do samodzielnie pokonującego imperium sowieckie Rocky’ego Balboa z roku 1985 (czwarta odsłona serii).

Więc w połowie lat 70. mamy oto dwa paradygmaty wyjściowe – głaz kształtowany sprawną ręką artysty „bodybuildera” (przypadek „austriackiego dębu”) i mężczyznę o nieugiętej woli przetrwania i żelaznym ciele mogącym przyjąć na siebie niezliczoną ilość ciosów (przypadek „włoskiego ogiera”). W punkcie tym powstaje podstawowy dysonans, który opisuje nowe podejście do cielesności w tamtych czasach: z jednej strony artyzm i dążenie do ideału (co prawda nieco przerośniętego), ze strony drugiej życie jako rzeźnia (nie bez przyczyny Rocky Balboa trenuje w chłodni, pomiędzy wiszącymi na hakach, wołowymi półtuszami). Jak doszło do tego że grecki posąg stał się posłańcem śmierci a trzeciorzędny bokser zachwiał Związkiem Radzieckim?

Strategie cielesności

Przyjrzyjmy się bliżej niektórym z filmów tandemu, koncentrując się na produkcjach z lat 80., będących szczytowym momentem napinania mięśni na ekranie.

Rozpoczynając od osiągającego nieco wcześniej ekranowy sukces Stallone’a. Jego aktorski dorobek definiują przede wszystkim dwie ekranowe postaci: Rocky Balboa (6 filmów w ciągu 30 lat) oraz John Rambo (4 filmy w ciągu 26 lat). Rocky i Rambo to outsiderzy – wyrzuceni poza nawias społeczeństwa. Ich jedynym kapitałem jest ciało. W pierwszym przypadku – jak już wspomniałem wcześniej – ciało poniżone, ale nie ulegające, ciało zmaltretowane, ale wciąż gotowe na przyjęcie kolejnych ciosów, wreszcie wiedzione jednym podstawowym prawem – przetrwać za wszelką cenę. Wydawać by się mogło, że saga o Rocky’m Balboa to kwintesencja typowo amerykańskiego mitu „od pucybuta do milionera”. Ekranowa realizacja tego mitu nie jest w przypadku Rocky’ego tak jednoznaczna. Po pierwsze – Balboa wcale nie wygrywa w pierwszym z filmów finałowej walki w wymiarze obiektywnym – Apollo Creed pokonuje go na punkty. W tym przypadku sukces Rocky’ego ma wymiar czysto subiektywny, zaznaczony utrzymaniem się na nogach przez 15 rund wyniszczającej walki, równoznacznym z wydostaniem się z najniższego szczebla drabiny społecznej. Kolejne odcinku serii ukazują bohatera, który właściwie za każdym razem musi zaczynać niemal od zera, w finałowym akordzie pozostając wciąż w stanie niespełnienia. Rambo to z kolei ucieleśnienie ofiary – co zaskakujące w kontekście stereotypu zawsze zwycięskiego macho, jakim chciałoby się obdarzyć bohaterów kina akcji z lat 80. – ofiary zarówno Vietcongu (torturowany w obozie jenieckim w czasie wojny w Wietnamie), amerykańskiego społeczeństwa (pogardzany w ojczyźnie po powrocie z przegranej wojny) jak i bezdusznych biurokratów (chcących raz jeszcze, po latach, wykorzystać swoją „wojenną maszynę”). Inna sprawa, że bohater ten realizuje się i osiąga pełnię swego potencjału w walce. Teoretycznie przystępując do niej zawsze z powodów osobistych, praktycznie pozostając narzędziem politycznym – o czym nieco później.

Nieco inny pozostawał wówczas status ekranowego wizerunku Arnolda Schwarzeneggera, zdefiniowany przez postać wykreowaną w filmie Terminator Jamesa Camerona (1984). Jego bohater to bezduszny cyborg o ludzkiej powłoce i mechanicznym wnętrzu. Prawie niezniszczalny obiekt, kierowany imperatywem wykonania misji zgładzenia matki przywódcy powstania przeciwko władającym światem w przyszłości maszynom. Prędzej zostanie zniszczony niż porzuci misję. Kolejni bohaterowie Schwarzeneggera to przeważnie ludzie, ale równie nieugięci jak Terminator – właściwie od pierwszego kadru emanujący charyzmą stabilnej pewności końcowego sukcesu. Jak John Matrix (Commando, 1985) – walczący o ocalenie niewinnej córeczki z rąk środkowoamerykańskiego dyktatora komandos w stanie spoczynku czy Dutch Schaeffer (Predator, 1987) – dowódca oddziału najemników, stawiający opór przybyłemu z kosmosu łowcy trofeów pozyskiwanych z ludzkich zwłok.

Te dwa ekranowe ciała nie odmawiały wsparcia przez technikę – nigdy wcześniej w filmie nie wystrzelono takiej ilości pocisków jak w dekadzie lat 80. W pewnym momencie mięśnie służyły nie tyle uzyskaniu bezpośredniej fizycznej przewagi nad wrogiem a raczej udźwignięciu dziesiątek, jeśli nie setek, kilogramów broni. Jak określił to swego czasu w recenzji filmu John Rambo Piotr Kletowski – czasem dobre słowo i rusznica przeciwpancerna działają bardziej skutecznie niż tylko dobre słowo. Widok napiętego męskiego torsu i brzucha, zespolonych z trzymaną w jednej ręce bronią automatyczną każe widzowi zastanowić się nad seksualnością umięśnionych herosów kina akcji. O ile w warstwie wizualizowania aktów przemocy kino to nie pozostawiało niedomówień, osiągając poziomy ekstremalne, o tyle w stosunku do erotyki operowało bardzo wyraźnym konserwatyzmem. Kobiety nie istnieją właściwie w tych filmach jako obiekty erotyczne (właściwie nie istnieją w tych filmach prawie wcale). Czasem pojawiają się jako sugerowana nagroda wojownika, czekająca na niego po zakończonej sukcesem misji (filmy z serii Rocky, Commando), częściej jednak jako fundatorki domowego ogniska niż partnerki seksualnego spełnienia. Czasem giną zanim bohater zdąży pomyśleć o stabilizacji po wycięciu w pień setek statystów występujących w roli „mięsa armatniego” (Rambo 2: pierwsza krew). Widzom pozostaje więc przeważnie tylko wizualna metafora napiętego ciała zespolonego z bronią, kierująca myśli odbiorcy ku wysokiej potencji bohatera i ku zaznaczeniu możliwości osiągnięcia ekstazy w akcie zabijania (choć twarz herosa pozostaje niewzruszona).

Stereotyp silnego mężczyzny osiągającego swój cel nie pozostawał wówczas jednak poza wpływem bieżącej sytuacji politycznej. Mięśnie dostały się wówczas w tryby stygnącej coraz bardziej „zimnej wojny”.

Cielesny wyścig zbrojeń

Prezydentura Ronalda Reagana (wcześniej drugorzędnego aktora hollywoodzkiego, co nie pozostawało bez wpływu na styl kierowania mocarstwem) to czas symbolicznej odbudowy amerykańskiego ducha, straumatyzowanego wietnamską porażką i kryzysami, toczącymi kraj także w przestrzeni wewnętrznej. To jednocześnie czas narastającego wyścigu zbrojeń i ostatecznej, choć nie siłowej i bezpośredniej, konfrontacji Stanów Zjednoczonych z „Imperium zła”. Pod tą nazwą, użytą po raz pierwszy właśnie przez Reagana, krył się oczywiście Związek Radziecki, kolos na glinianych nogach, zdominowanych przez USA zarówno w przestrzeni rzeczywistej jak i przy pomocy łuku Johna Rambo i rękawic bokserskich Rocky’ego Balboa. Zimnowojenna retoryka jest mniej widoczna w aktorskich dokonaniach Schwarzeneggera, złudzeń nie pozostawiają natomiast bohaterowie ówczesnych filmów Stallone’a.

W filmach o Johnie Rambo z tamtej dekady (szczególnie w drugiej i trzeciej części sagi, umiejscowionych kolejno w Wietnamie i Afganistanie), amerykański żołnierz ma szansę naprawić błędy swoich poprzedników i utrzeć nosa Sowietom, urastającym do rangi groteskowych szwarccharakterów. W filmach tych otrzymujemy wizerunek jankeskiego wojaka jako tego, który reprezentuje „właściwą” stronę konfliktu, stanowiąc oskarżenie wobec tchórzliwej władzy poprzedników i finalizując palące problemy z przeszłości. Rambo uwalnia amerykańskich jeńców z Wietnamu (wspomaganego przez sowieckich instruktorów wojskowych) a wreszcie właściwie w pojedynkę pokonuje radziecką armię, okupującą Afganistan. W tej walce z „imperium zła” bierze także udział Rocky. W czwartej odsłonie jego przygód dochodzi do bezpośredniej konfrontacji z radzieckim bokserem Ivanem Drago – w kulminacyjnej potyczce amerykański pięściarz pokonuje wroga na jego własnym terenie, zjednując sobie jednocześnie wrogą moskiewską widownię i zmuszając pierwszego sekretarza (odtwarzanego przez aktora ucharakteryzowanego na Michaiła Gorbaczowa) do uznania amerykańskiej supremacji – przywódca mocarstwa nagradza niezłomnego wojownika stojącą owacją. Tak oto trzeciorzędny bokser po niemal dekadzie swojej obecności w przestrzeni publicznej, dzięki sile swoich ciosów i przemówieniu o możliwości zmiany zainicjował „Pierestrojkę”…

Jak dowodzi w swoim eseju Rambo: In All His Glory Marco Lanzagorta, Rambo stał podczas rządów Reagana symbolem Ameryki prawie tak rozpoznawalnym jak gwiaździsty sztandar i hymn narodowy, reprezentując radykalny – czyli siłowy – sposób rozwiązywania konfliktów. Reagan często bezpośrednio nawiązywał wówczas do dokonań tego bohatera – za przykład niech posłuży fraza o „oczyszczeniu federalnego systemu podatkowego w duchu Rambo” – co doprowadziło do nadania amerykańskiemu prezydentowi żartobliwego przydomku „Ronbo”.

Kino akcji lat 80. zajęło wówczas miejsce zdemitologizowanego dekadę wcześniej westernu. Nawiązywało ono bezpośrednio do tradycji tego gatunku zarówno na poziomie schematów narracyjnych (zachwianie konserwatywnego status quo i samotny silny mężczyzna, pokonujący zło w finałowym pojedynku) jak i topicznych motywów (umiłowanie broni palnej w każdym z filmów gatunku, czy też upozowanie Johna Rambo na Indianina – fryzura i przepaska na włosach, niemal rytualne blizny na piersiach czy wreszcie posługiwanie się łukiem i doskonałe umiejętności jeździeckie).

Ta swoista „Reaganomatografia” znalazła jednak swój kres w początkach następnej dekady. „Imperium zła” rozpadło się pod własnym ciężarem i ciosami nieokrzesanego boksera z Filadelfii. Jak pisze w swojej autobiografii „Gubernator-Terminator” Schwarzenegger, w kolejnej dekadzie: „Reagan i Bush (senior, przyp. BF) odeszli do lamusa, podobnie jak republikanie a także bezmyślne kino akcji, twardziele i cały ten szajs. Nadeszły czasy Billa Clintona, Toma Hanksa i filmów z przesłaniem”. Bohaterowie filmów akcji powrócili na chwilę na fali nostalgii na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku, ale już nigdy mięśnie nie były tak napięte jak w czasach świetności Schwarzeneggera i Stallone’a, w okresie wykuwania totalnej światowej dominacji pax americana w dekadzie lat 80. XX wieku.

Bartosz Filip

Tekst ukazał się pierwodrukiem w kwartalniku „Bliza” (nr 3[16] 2013).

Udostępnij przez: