Czego NIE CHCE Tilda Swinton, czyli trochę o życiu aktorki

Szlacheckie życie

Tilda Swinton (Katherine Matilda Swinton) urodziła się 5 listopada 1960 r. w Londynie, ale dzieciństwo spędziła na pograniczu Anglii i Szkocji – w zamku Berwickshire. Historia szkockiego rodu Swintonów sięga aż IX w., rodzinę tę od samego początku tworzyło grono znamienitych osób. Byli naukowcy, prababka Tildy, Elsie, była słynną piosenkarką, ojciec – kawalerem Orderu Imperium Brytyjskiego, a w przeszłości także dowódcą przybocznej straży królowej brytyjskiej. Od dziewczynki oczekiwano, że wpisze się w szlachecki schemat idealnej rodziny, dlatego m.in. posłano ją do szkoły z internatem West Heath, do której uczęszczała również przyszła księżna Diana. Zamiast na naukę stawiano tam głównie na wychowanie przyszłych idealnych żon z wyższych sfer. Mimo to dziewczynka była prymuską. Niestety, zarówno tam, jak i w innych szkołach nie czuła się dobrze – od początku była inna. Wolała się uczyć, niż bawić, a w kościele nie pojmowała, dlaczego nie może siedzieć z koleżankami w ławce, tylko wraz z resztą rodziny na specjalnym balkonie. Brak zrozumienia i niechęć do różnic klasowych zaprowadziły ją później m.in. do Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii oraz Szkockiej Partii Socjalistycznej.

Kiedy ukończyła szkołę, mówiono o niej jako o jednej z najzdolniejszych uczennic, niestety nie okazało się to istotne w świetle planów, jakie szykowała jej rodzina. Jak się okazało, dobra żona powinna mieć wiedzę mniejszą niż jej przyszły, poważany mąż. Tego było już za wiele. Tilda nie zamierzała żyć według schematu. Przytłoczona wszechobecnym rygorem, postanowiła, że odtąd jej zasadą będzie brak zasad. Jednego z pewnością w szkole się dowiedziała: szkolne życie nie było dla niej i rozpoczęło długą listę rzeczy, których „nie chce”. I nie chodziło tylko o plany na jej przyszłość – jako szesnastolatka udzielała się teatralnie i to dzięki temu zaczęła rozumieć, że teatr nie jest miejscem dla niej, choć w przyszłości miała jeszcze próbować w nim swoich sił. Na scenie, jak i w całym życiu, nie czuła, że rzeczy dzieją się naprawdę – były one pozbawione emocji. Dlatego po ukończeniu szkoły, nie mając planów na przyszłość, wyjechała na wolontariat do RPA i Kenii, ku rozpaczy rodziców. Jak mówi: „Wiedziałam, że rozczaruję rodziców, ale nie mogłam pozwolić, aby o moim losie zdecydowało urodzenie. Dałam sobie prawo, by być sobą”.
W Afryce emocji było wiele. Tilda pracowała jako nauczycielka, walcząc z różnicami dzielącymi ludzkość i jeszcze mocniej utwierdzając się w przekonaniu o niesprawiedliwości świata. Nigdy nie pochwalała dzielenia ludzi ze względu na kolor skóry, zamożność czy płeć i jak można zauważyć – całym swoim życiem próbowała granice niszczyć, zamiast stawiać.

Wolność to sztuka

Po powrocie z Afryki, Tilda rozpoczęła studia na Uniwersytecie w Cambridge, gdzie uzyskała dyplomy z dwóch fakultetów: socjologii i literatury angielskiej. W tym czasie brała również udział w licznych performance’ach, występowała w punkowych klubach i ponownie próbowała swoich sił w teatrze, już wówczas szokując m.in. występując całkowicie nago. Mimo tego, że Tilda nie miała wykształcenia aktorskiego (nie chciała iść do szkoły aktorskiej, gdyż to oznaczałoby znów dołączenie do elit), jej zaangażowanie w sztukę zostało zauważone przez Royal Shakespeare Company. To właśnie tam zagrała m.in. rolę Mozarta w Mozarcie i Salierim według Puszkina. Grała również w Thease Theatre w Edynburgu. Szybko jednak upewniła się co do wcześniejszych wątpliwości. To nie było dla niej. Praca w teatrze była zbyt monotonna. Na dodatek zdominowane przez mężczyzn RSC było wyjątkowo konserwatywne. Tilda męczyła się i nie potrafiła odnaleźć tam pożądanej wolności i satysfakcji. Te doświadczenia całkowicie na pewien czas zniechęciły ją do aktorstwa. Porzuciła granie, oznajmiając, że wie już, jaką aktorką być nie chce, po czym zaczęła się zastanawiać nad pracą dziennikarki.

Wszystko zmieniło się, kiedy poznała Dereka Jarmana – wyjątkowego artystę i outsidera, reżysera znanego już w filmowym świecie głównie za sprawą filmów o tematyce homoseksualnej. Tilda odnalazła w Dereku to, czego szukała, stał się on jej przyjacielem, mistrzem i mentorem. Zadebiutowała w jego filmie Caravaggio i od tamtej pory na wiele lat pozostała u jego boku, realizując kolejne dzieła (m.in. Edward II, Ostatni Anglicy, Blue). Reżyser był zafascynowany jej androgyniczną urodą i niezwykłą osobowością, które wykorzystywał przydzielając przyjaciółce również role męskie. Mówiono, że była jego muzą, jednak ona nazywała to raczej partnerstwem intelektualnym. Spędzali wiele czasu na dyskusjach, których wyniki przenosili potem przed kamerę. Kiedy w 1994 reżyser umarł na HIV, aktorka załamała się i porzuciła pracę na dwa lata. To dzięki niemu zrozumiała jednak, w jaki sposób może czuć się naprawdę wolna, tworząc sztukę. To role, w których mogła poszukiwać własnej tożsamości, próbować czegoś nowego i bawić się przy tym były dla niej czymś naprawdę wartościowym. Sztuka była dla niej realizacją wolności i nie zamierzała się jej wyrzekać, ale by nie wpaść w błędne koło, nigdy nie pozwoliła przejąć tworzeniu zbyt dużej kontroli nad swoim życiem.

„Ja po prostu mam życie”
Tilda wyróżnia się pod wieloma względami. Nie robi tego jednak specjalnie, by zabłysnąć i szokować. Przeciwnie – sława nie jest dla niej tak istotna, choć z pewnością daje wiele możliwości. To, co liczy się dla niej przede wszystkim to życie po swojemu. Już od najmłodszych lat można było to zauważyć, lecz kiedy publika zaczęła się nią interesować, na światło dzienne zaczęło wychodzić coraz więcej interesujących, a dla niektórych nawet skandalicznych faktów.

Kiedy artystka zrobiła sobie przerwę od pracy, miała gdzie się schować. Już wtedy związana była ze swoim partnerem Johnem Byrnem, któremu urodziła dwójkę dzieci. Choć nie były planowane, kobieta szybko uznała, że to „najbardziej twórczy projekt  w jej życiu”. Dzieci wychowywały się w jej rodzinnym zamku, gdzie – jak mówi – z samego rana zamiast oglądać telewizję, szukały ciekawych roślin w trawie. Wysłała je do szczególnej, steinerowskiej szkoły, kładącej nacisk na zaangażowanie rodziców i promującej holistyczne podejście do świata. A kiedy już nie mogły do niej chodzić, założyła własne gimnazjum oparte na metodzie waldorfskiej, co oznaczało brak ocen, egzaminów oraz partnerską relację między uczniami a nauczycielami. W szkole tej nacisk kładzie się przede wszystkim na doświadczanie nauk i rozwój artystyczny.

Tilda bardzo zaangażowała się w macierzyństwo, na bok odkładając aktorstwo, ale paradoksalnie, to właśnie dzięki temu do niego wróciła i rozwinęła swoje życie osobiste. Za namową dzieci zgodziła się zagrać złą czarownicę w Opowieściach z Narni i to wtedy, na planie filmu poznała swojego kochanka – urodzonego w Niemczech artystę Sandro Koppa. Kobieta nie ukrywała swojego związku z nim, czym w mediach wywołała skandal. Nowa miłość pojawiała się nawet u jej boku, gdy odbierała Oscara za drugoplanową rolę w Michaelu Claytonie. Wielu poddaje w wątpliwość, czy dobrą decyzją jest tak otwarte podejście do związku z dwoma mężczyznami na raz. Dziennikarze pytali, czy nie daje tym samym złego przykładu dzieciom, ale ona odpowiadała, że każdy powinien przede wszystkim żyć w zgodzie ze sobą, nie innymi. John Byrne o kochanku wiedział i był z nim w dobrych relacjach. Nie musieli być też o siebie zazdrośni, gdyż każdy z mężczyzn pełni w życiu ukochanej inną rolę – ojciec dzieci to partner idealny, z którym Tildę łączy niezwykła duchowa, lecz platoniczna więź, zaś Sandro podróżuje z nią po świecie i pozwala realizować się „jako kobiecie” – pod względem fizycznym. Obecnie jednak John Byrne ma nową partnerkę, z którą zamieszkał, a do Tildy wprowadził się jej kochanek.

Artystka tak naprawdę nigdy nie chciała być aktorką. Powtarza, że przede wszystkim ważne dla niej jest życie, na drugim miejscu kariera, do której zresztą podchodzi dość sceptycznie. Mówi nawet, że jej nie posiada. Większość twórców filmów, w których gra zna Tildę osobiście i proponuje jej role, gdy te pokrywają się z jej aktualnymi przemyśleniami. Dlatego kiedy Tilda Swinton gra, jest zawsze sobą.

Kosmitka pyta
Tilda najchętniej widzi siebie w kinie niezależnym i w rolach nieszablonowych. Jak sama mówi, najlepiej się czuje w rolach dziwadeł – z jej urodą o takie nie trudno.

Jeszcze przed śmiercią Dereka Jarmana zagrała w filmie Sally Potter Orlando, historii na podstawie powieści Virginii Wolf, w której aktorka wcieliła się w głównego bohatera/bohaterkę, przemierzającego czas i przestrzeń i poszukującego własnej tożsamości. Jej androgyniczna uroda i podejście do seksualności idealnie pasowały do roli, w której główny bohater cały czas się zmienia, także pod względem płci. Tego typu ról było więcej. Tilda wygląda szczególnie – ma mlecznobiałą skórę, rude włosy, wyjątkowe rysy twarzy i 180 cm wzrostu, jej oczy są przenikliwe. Nic dziwnego, że zainteresowanie jej osobą było silne. W 2003 r. duńscy kreatorzy mody Viktor i Rolf poświęcili jej nawet całą kolekcję ubrań, tak bardzo fascynowała ich jej uroda. Publika zaczęła nawet poddawać w wątpliwość jej kobiecość, ale artystka jak zwykle nic sobie z tego nie robiła. Przyjmowała za to kolejne role.

Tilda elit unika jak może, dlatego od Hollywood woli kino niezależne. Mimo to zdarza jej się zagrać również w większych produkcjach, najczęściej w rolach drugoplanowych. Wystąpiła więc w Niebiańskiej plaży u boku Leonarda DiCaprio, w Vanilla SkyDoctorze Strange’u, czy Constantine, gdzie wcieliła się w archanioła Gabriela. Była również matką psychopatycznego chłopaka (Musimy porozmawiać o Kevinie), kobietą zostawiającą swego męża dla przyjaciela syna (Jestem miłością), bezwzględną prawniczką (Michael Clayton), wampirzycą (Tylko kochankowie przeżyją), ekscentryczną dyrektor artystyczną szkoły baletowej (Suspiria) i wieloma innymi ciekawymi postaciami. Każda z nich była wybierana z namysłem i przekonaniem, że coś wniesie do życia grającej. Pytania o tożsamość to temat, który artystka często porusza. Uważa jednak, że człowiek jest tak skomplikowaną istotą, że nie sposób go rozszyfrować.

To, co można o niej powiedzieć z całą pewnością, to to, że intryguje. Tilda Swinton to nietypowa kobieta z jeszcze bardziej fascynującymi rolami w CV. Ze sztuką obcuje chętnie na różne sposoby. Kiedyś wzięła udział w perfomancie The Maybe, w którym przez osiem godzin spała w szklanej klatce. I wydaje się, że gdyby nie wykiełkowało w niej ziarno buntu, to od dzieciństwa mogłaby w niej tkwić. Tymczasem postanowiła pokierować swoim życiem wedle własnej woli i dzięki temu możemy mieć do czynienia z tak niesamowitą istotą, jakkolwiek by jej nie określać. Mówi się o niej, że jest „muzą dwuznaczności, hermafrodytycznym talentem i ikoną LGBT”. Patrząc na nią, ludzie używają też takich epitetów jak „dziwna”, „oryginalna”, nawet „brzydka”. Z pewnością jednak nie nudna. Mówią, że jest nie z tej ziemi – kosmitką. Piękno polega na tym, że jest jednym z nas i każdy może żyć jak ona – według zasady „dla siebie”. Cóż, każdy z nas jest czasem kosmitą… Tilda się z tym nie kryje.

 

Zuzanna Lipińska

Korekta: Joanna Dołęga

 

Udostępnij przez: