Najlepsze filmy świąteczne [WYBÓR REDAKCJI] cz.1

Rudolf czerwononosy Renifer

Masz, Rudolfie, lśniący nos, bądź mi światłem w ciemną noc! – woła do zakompleksionego bohatera Święty Mikołaj. Defekt, jakim jest czerwony nos Rudolfa, ostatecznie okazuje się walorem i pozwala reniferowi spełnić skryte marzenie. W świecie przedstawionym przez Kowalchuka nawet najbardziej beznadziejna sytuacja może skończyć się szczęśliwie, o czym przypomina choćby wyśpiewane przez Zgrywusa Mogło być gorzej.

Piosenki odgrywają w świątecznej animacji niezwykle istotną rolę – stanowią komentarze do wydarzeń, uatrakcyjniają formę filmu, a nawet pełnią funkcję niekonwencjonalnych łączników między ujęciami (cztery Zorze śpiewem informują widzów, ile czasu minęło od ostatniej sceny). Musical zdaje się być gatunkiem dominującym w Rudolfie czerwononosym Reniferze, jednak w animacji obecne są również elementy romansu, dramatu, filmu przygodowego i komedii: więź łącząca Rudolfa i Fiołka, dokuczanie reniferowi przez rówieśników, konfrontacje z wiedźmą… Wszystkim sytuacjom nieodłącznie towarzyszą muzyczne popisy bohaterów oraz niezliczona ilość gagów. Komizm sytuacyjny nie tylko bawi, ale i przypomina o optymistycznym przesłaniu filmu, pokazuje, że każdy życiowy cios można przyjąć z pogodą ducha. Szczególnie widać to w scenie, w której Zgrywus i Rudolf podstępem zajmują grotę zamieszkiwaną przez Leonarda. Dzięki synkretyzmowi gatunkowemu film o przygodach renifera dostarcza całą gamę intensywnych emocji, od rozbawienia po wzruszenie, a przy tym nie przestaje ciekawić stroną fabularną. Ponadto wszystkie postaci, zarówno protagoniści, jak i antagonistka Mrozelda, wzbudzają szczerą sympatię.

Losy Renifera śledzę od kilkunastu lat z identycznym zaangażowaniem. Nieprzerwanie kibicuję Rudolfowi, a Mrozeldę chętnie zaprosiłabym do Polski – żeby chociaż raz rozpętała prawdziwą zamieć śnieżną i pozwoliła mi odczuć świąteczny klimat, jaki panuje w arktycznej krainie zamieszkałej przez Rudolfa!

Patrycja Pankau


Krzyk – święta z horrorem

Choć sam Miramax i bracia Weinstein nie mają ostatnio dobrej prasy, przy okazji świąt Bożego Narodzenia warto wspomnieć o jednej z ich produkcji, która zapisała się pozytywnie w historii kina. Mowa tu o Krzyku (1996) w reżyserii Wesa Cravena. Chociaż tytuł ten wpisał się już do klasyki gatunku i jest znany szerokiej publiczności, a maska mordercy przeniknęła do popkultury, mało kto kojarzy go ze świętami Bożego Narodzenia. Data premiery została zaplanowana na 18 grudnia 1996 roku, tuż przed świętami, gdy na ekranach kin i telewizorów królowały sielankowe świąteczne produkcje. Miramax ze swoim filmem poszedł pod prąd trendom, oferując w tym okresie krwawy horror o seryjnym mordercy. Brawura i odwaga zaowocowały ogromnym sukcesem filmu. Publiczność była zmęczona monotematycznością repertuaru kinowego, więc krwawy horror okazał się bardzo atrakcyjną formą odskoczni i możliwością rozładowania stresu związanego z zakupami i organizacją świąt. To wydarzenie daje nam bardzo dużo do myślenia: o tym, jak bardzo zatracamy się w okresie w świątecznej gorączki i jak bardzo jesteśmy wtedy zestresowani. W tym szczególnym i dla wielu rodzinnym okresie warto mieć w pamięci dzieło Wesa Cravena jako swego rodzaju koło ratunkowe, które może zapobiec stresom, frustracjom i tragediom przy świątecznym stole…

Paweł Chrobak


Szklana Pułapka – „Now I have a machine gun! Ho… Ho… Ho…”

Już od trzydziestu lat toczy się dyskusja, czy Szklana pułapka to faktycznie film świąteczny. „Przecież to tylko jeden z wielu filmów akcji!” – można powiedzieć. Nic bardziej mylnego. Jak głosi popularne w fandomie powiedzenie: „Istnieją dwa typy ludzi. Ci, którzy uważają, że Szklana Pułapka to film świąteczny, i ci, którzy się mylą”.

Polskie, nietrafne względem sequeli, tłumaczenie tytułu Die Hard wiąże się z miejscem akcji filmu – czterdziestopiętrowym kalifornijskim wieżowcem Nakatomi Plaza. Tam właśnie organizowana jest wielka pracownicza wigilia, w trakcie której rozpoczyna się właściwa akcja. John McClane pojawia się tam po otrzymaniu zaproszenia od żony, z którą znajduje się w separacji. Chce naprawić trudną sytuację małżeńską i spędzić rodzinną wigilię ze swoimi dziećmi. Jednak co roku na drodze stają mu niemieccy terroryści z Alanem Rickmanem na czele.

Święta Bożego Narodzenia w Szklanej Pułapce dla jednych stają się okazją do rodzinnego pojednania, dla drugich zaś sposobnością, by uśpić czujność gości, sterroryzować wieżowiec i dokonać rabunku. Przez czterdzieści pięter nieustającej akcji co rusz przewijają się rozmaite motywy świąteczne. Bohaterowie nucą piosenki z Let it snow na czele, John McClane chodzi z pistoletem przyczepionym do pleców taśmą do pakowania prezentów, a stosy kartek wyrzucane z budynku przez wybuchy fruwają w powietrzu, przypominając śnieg.

Twórcy filmu połączyli sielskość świąt Bożego Narodzenia z pikanterią widowiskowego kina akcji. Sceny są przerysowane, pełne wybuchów, popisów kaskaderskich i litrów krwi. Moim zdaniem jednak najmocniejszym punktem filmu nie jest wcale suspens w scenach akcji czy charakterystyczne, kultowe one-linery rzucane przez Johna McClane’a. Najsilniejsze emocje wywołuje wątek nieudanego małżeństwa Johna i Holly (czy da się wymyślić bardziej świąteczne imię?). Charyzma i wyrazistość postaci powodują, że historia wychodzenia z separacji jest niezwykle emocjonalna. Wierzę, że przy Szklanej Pułapce najtwardsi mężczyźni mogą uronić łzę.

Sukces komercyjny i artystyczny spowodował, że ze Szklanej Pułapki zaczęli czerpać garściami inni twórcy. Speed dziejący się prawie cały czas w autobusie, Liberator osadzony na okręcie wojennym czy Air Force One opowiadający o porwaniu samolotu to tylko niektóre przykłady. Gdyby nie Szklana Pułapka, nie powstałoby wiele filmów akcji. Jednak najbardziej wypada tutaj powiedzieć – gdyby nie Szklana Pułapka, nie mielibyśmy tak emocjonujących świąt Bożego Narodzenia.

Let it snow, and Yippie-Ki-Yay, Motherfucker!

Paweł Mozolewski


Doktor Who – doktor na święta

Zimą łatwo zachorować. Temperatury spadają poniżej zera i mamy wrażenie, że zamiast na błękitnej planecie jesteśmy na Plutonie. Noce są coraz dłuższe, prawie jak na Merkurym, ale atmosfera to już z zupełnie innej galaktyki! Ciepłe światła lampionów i neonowe girlandy zapowiadają coś niezwykłego. Wystarczy wtedy spojrzeć w ciemne niebo i odszukać gwiazdę świecącą inaczej niż wszystkie… Albo rozejrzeć się po zaułkach w poszukiwaniu pewnej niebieskiej budki policyjnej. Bardzo możliwe, że akurat w te święta dane będzie ci ją zobaczyć, bo aby tradycji stało się zadość, jej właściciel co roku ma ręce pełne roboty. Możliwe, że akurat usiłuje uratować twój ziemski dom. Bo wspomniana budka (gabinet!) to Tardis – wyjątkowy wehikuł czasu należący do osobnika, którego w okresie tak chorobotwórczym jak zima warto mieć przy sobie: Doktora. Ten Doktor zaś… Och, jest niezrównany! Leczy zarówno ludzkie dusze, jak i całe planety. W tym ukochaną Ziemię, cierpiącą na powracające zagłady. I trzeba przyznać, że jest w tym naprawdę świetny.

Jeśli jednak nie udało ci się odnaleźć Tardis, a na dodatek dopadła cię poważna choroba, to nic nie szkodzi. Z pomocą nadchodzą Brytyjczycy, którzy wspaniałomyślnie postanowili uwiecznić lecznicze przygody Doktora Who na taśmie filmowej.

Kiedy humor mi nie dopisuje, lek wydaje się oczywisty, a pod koniec grudnia tylko czekam na ten szczególny odcinek (z wyjątkiem tego roku! Tym razem świąteczny odcinek zostanie zastąpiony przez noworoczny). Świąteczne odcinki Doktora Who są najlepszym rozwiązaniem, bo pozwalają zarówno wczuć się w szczególny klimat Bożego Narodzenia, jak i nacieszyć czymś zupełnie odjechanym. Kiedy kliknięciem „play” zedrzemy papier z prezentu, naszym oczom ukażą się historie nie z tej (a jednak!) ziemi: inwazje obcych, zabójczy święci mikołajowie, kosmiczny Titanic, mężczyzna żyjący na chmurce oraz historie rodem z Dickensa i C.S. Lewisa.

Zagadka, odpowiednia dawka mroku, cudowny humor oraz beztroska i brak jakichkolwiek granic. Jeśli naszą chorobą jest zmęczenie szarą rzeczywistością, to warto na nią spojrzeć po wizycie u Doktora. Mi zawsze pomaga i to nie tylko świątecznymi odcinkami, które tak łatwo wywołują uśmiech na twarzy. Tak naprawdę większość odcinków Doktora Who działa podobnie, a każdy z nich tworzy oddzielną historię. Wszystkie wprowadzają w przyjemny nastrój. Nie ma więc na co czekać: zimowymi wieczorami leczmy się Doktorem.

Zuzanna Lipińska


Kevin sam w domu

Święta Bożego Narodzenia to przede wszystkim szereg wielu zapisanych w kulturze popularnej obrazów. Choinka, święty Mikołaj, ciężarówka Coca-Coli czy w końcu Kevin sam w domu Chrisa Columbusa na jednym z kanałów to nierozerwalne elementy tego święta. Dlaczego Kevin… już od ponad dekady stanowi cześć tradycji?

Pod względem wizualnym jest przesycony świąteczną atmosferą. Częste zastosowanie czerwonego koloru, scenografia wykorzystująca dekoracje bożonarodzeniowe czy powtarzające się ujęcie domu McAllisterów potęgują wrażenie celebracji tego okresu. Konstrukcja bohaterów i fabuła zakotwiczone są w latach dziewięćdziesiątych, w których Kevin… powstał. Pod tymi względami oddaje on nostalgiczny obraz tej dekady – jej dobrobyt i beztroskę.

Jednak święta dla Chrisa Columbusa to tylko pretekst, by opowiedzieć historie o rodzinie i relacjach między jej członkami. Jest to temat zawsze aktualny, zwłaszcza w kontekście tak ważnego wydarzenia. Kevin, którego rodzina „znika” jednej nocy, szybko zdaje sobie sprawę, iż mimo wszelkich sporów to bliscy są najważniejsi. Do podobnych wniosków dochodzą jego krewni. Motyw matki oddającej wszystko, by wrócić do dziecka, najlepiej oddaje przesłanie filmu.

Fabularnie Kevin… to film familijny, komedia a także poniekąd film o dojrzewaniu. Kevin to łobuziak, który mimo dobrych intencji sieje wokół siebie zamęt. Chłopak zmuszony jest radzić sobie bez swoich najbliższych. Dorośleje – przestaje bać się pieca w piwnicy, dzielnie mierzy się ze złodziejami. Jego zmagania mają charakter walki Dawida z Goliatem – pozornie bezbronny chłopiec musi pokonać dorosłych mężczyzn. Kevin… to także ukazanie walki dobra ze złem. Chłopiec to postać pozytywna – zaradny, kierujący się miłością do rodziny. Natomiast Harry i Marv to złoczyńcy – fajtłapy, dla których liczy się tylko zysk. Przerysowane pułapki, w które wpadają, to nie tylko element komediowy, ale ostateczny dowód, że Kevin jest nieporównywalnie od nich silniejszy.

Kevin… za sprawą tych wszystkich elementów stał się częścią obchodów świąt Bożego Narodzenia. U samych korzeni jest to komedia familijna o świątecznej tematyce. Jej lekki charakter i prosty, ale uniwersalny przekaz sprawia, iż co roku znajduje rzeszę odbiorców. Film ten przeniknął do polskiej popkultury. Choć wiele jest opinii na jego temat, to nic nie zwiastuje, że kiedykolwiek zniknie on z ramówki świątecznej. Jego największa zaleta to przypominanie w tym świątecznym pędzie o najważniejszym elemencie świąt: rodzinie.

Gabriela Zaborska


Święta Last Minute

Święta Last Minute (2004) są dla mnie tak kultowe, jak dla wielu Polaków Kevin sam w domu. Od kiedy rodzice pozwolili mi oglądać „bardziej dorosłe” filmy, oglądaliśmy go co roku. Święta Last Minute opowiadają o małżeństwie Kranków, które postanawia wybrać się w rejs na Karaiby, wiedząc, że ich córka nie spędzi z nimi świąt. Decyzja nie spotyka się jednak z aprobatą sąsiadów oraz znajomych, dla których święta są najważniejszym dniem w roku. Wywierają coraz większą presję na Krankach, aby zrezygnowali z, według nich, szalonego pomysłu. Jak pewnie każdy się domyśla, okazuje się także, że córka pojawi się na wigilii i to w dodatku z narzeczonym. Krankowie mają zatem kilka godzin, aby przygotować się do świąt. W panice szukają choinki. Na zawsze pozostanie mi w pamięci walka o ostatnią sztukę ulubionej szynki. Miodowej szynki. Święta Last Minute są komedią napawającą optymizmem. Pozostawiają nas z dużą dawką ciepła, którym potrafią obdarzać ludzie.

Kaja Szymańska


Christmas Vacation

Christmas Vacation (W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju) to zdecydowanie najlepszy film z serii „w krzywym zwierciadle”. Rozpoczyna go pogodna animacja niezdarnego Mikołaja, która zapowiada nam, że święta to nie bułka z masłem, a raczej niezły bigos.

Przygotowania do rodzinnego spotkania przy odświętnym wigilijnym stole okupione są zgiełkiem i eskalującymi emocjami. Główny bohater, Clark Griswold (Chevy Chase), będący głową rodziny, ma przed oczami idealistyczny obrazek świąt Bożego Narodzenia. Za cel stawia sobie zadbanie o klimat, znajdując perfekcyjne drzewko do przystrojenia (choć ledwo mieszczące się w salonie), udekorowanie domu światełkami (wymagające kilkudniowej, ciężkiej pracy), czy zaproszenie całej rodziny (choć tak ciężko z nimi wytrzymać, gdy się kłócą). Film jest pełen humoru. Gagi nie tworzą serii, a raczej spiętrzają się, by dojść w końcu do finału, gdzie nawet niewzruszony Clark nie wytrzymuje poziomu absurdu.

Christmas Vacation to przede wszystkim przezabawny film, którego obejrzenie wspólnie z najbliższymi może pomóc przetrwać święta. Przy konfrontacji ze zrzędliwym członkiem rodziny, niedoceniającym starań, wystarczy porozumiewawcze spojrzenie wymienione z kimś, kto film oglądał, i szepnięcie – „Nawet nie mrugają” (kwestia, którą wypowiada teść Clarka, oglądając ustrojony lampkami dom). Ten przezabawny film uczy nas dystansu do wszystkiego, co podczas okresu świątecznego może sprawiać trudność. Jak mówi żona Clarka do córki, która narzeka, że musi dzielić łóżko z bratem: „Są święta i każdy dźwiga swój krzyż”.

Agnieszka Jurago


Powrót Batmana – “Powrót Pingwina”?

W sequelu Batmana (1989) Boże Narodzenie jest czasem, w którym Gotham City ma odpokutować za swoje błędy z przeszłości. Porzucony przed wielu laty chłopiec dorósł i ukazuje się mieszkańcom miasta jako Pingwin. Postać ta, niczym człowiek słoń z filmu Davida Lyncha (Elephant man, 1980) spotyka się z odrzuceniem z uwagi na swoją inność. Pingwin nie jest jednak bezbronną ofiarą, jaką był Merrick w filmie Lyncha – pełen goryczy i frustracji stanowi  śmiertelne  niebezpieczeństwo dla mieszkańców Gotham.

Postać ta sprawia, że drugi film o Batmanie wyreżyserowany przez Tima Burtona jest mroczny i introspektywny. Dodatkowo miasto Gotham pełni w nim rolę pełnoprawnego bohatera. Widz obserwuje wydarzenia dziejące się na dwóch poziomach tej metropolii. Pierwszy poziom to labirynt ulic wypełniony przytłaczającymi wieżowcami, które przypominają gotyckie zamczyska. Drugi to podziemia, kanały, w których ukazane jest życie wyrzutków, jest to strefa niejako wypierana ze świadomości przez mieszkańców Gotham.

Kolejną cechą Powrotu Batmana jest wirtuozerska gra cytatami z niemieckiego ekspresjonizmu filmowego, która służy budowaniu klimatu i poszerza paletę filmowych znaczeń. Dla przykładu, Pingwin przypomina doktora Caligari (Gabinet doktora Caligari, 1920 reż. Robert Wiene), a jego wspólnik, Max Schreck, nosi imię i nazwisko aktora, który grał główną rolę w filmie Nosferatu, symfonia grozy (1922, reż. Friedrich Murnau).

Przeniesienie ciężaru dramaturgicznego z Batmana na Pingwina bardzo służy filmowi Burtona. Antagonistę można nie tylko dokładnie poznać, ale także dostrzec tragizm jego losu. Poprzez postać Pingwina autor ukazuje gorycz odrzuconych i pyta o ich tożsamość; odsłania sfery tabuizowane. Jednocześnie robi to poprzez stylowe i zakorzenione w ekspresjonizmie niemieckim (który przecież także ukazywał postacie odmienne, naznaczone skazą) kino gatunkowe.

Pascal Buła

Korekta: Anna Felskowska

Udostępnij przez: