Absurdalne kino grozy – Suspiria i renesans giallo
W dzieciństwie widziałem najlepsze horrory. Każdy z nas może tak powiedzieć z ręką na sercu i przecisnąć swoją duszę przez ucho igielne na Dniu Sądu Ostatecznego tylko takim oświadczeniem. Niebo to kupi, bo wie, że mamy rację. Dzieci boją się najmocniej. Są szczere w strachu. Współczesny widz przestał był dzieckiem, jakim był jeszcze w poprzedniej dekadzie. Trudniej go przestraszyć. Dawne strachy przestały mieszkać pod łóżkiem czy w szafie. Nie stoją już w cieniu pod domem i nie obserwują okna naszego pokoju. Żeby kino ponownie budziło nas w nocy, musiało się zmienić samo medium filmowe, a udział widza w seansie subtelniejszy. Film, jeśli ma budzić strach w doświadczonym widzu, musi stać się koszmarem na jawie. Musi chwycić za kamerę jakby była widzem. Inaczej groza budzi śmiech politowania, jak w przypadku klasycznego już filmu typu giallo, Suspiria (reż. Dario Argento)
Nie zawsze chodzi o wysokiej jakości efekty specjalne. Nawet najbardziej naturalnie wyglądająca krew, jeśli leje się litrami, traci swój wpływ na widza. Jumpscare, czyli wyskakiwanie znienacka w niespodziewanym momencie nuży, gdy łatwo rozpoznać moment, kiedy nastąpi. Ku nim prowadzi intensywna muzyka, nieumiejętnie zastępująca suspens fabuły. To je powiela zastęp kolejnych twórców, chcących powtórzyć sukces Hitchcocka lub Romero, zapominając, że widz już to widział i spodziewa się niespodziewanego, czym odbiera scenie lub sekwencji moc. Absurd w kinie tworzy brak zrozumienia podstaw strachu i nieumiejętne przełożenie go na język filmu. Co nie przeszkadza, by kicz stał się kultowy. Z czasem nawet nastaje jego renesans i drugie życie.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. we włoskim kinie grozy popularny stał się nurt tzw. giallo (z wł. żółty). Krwawe historie publikowane tanio zyskiwały rzesze czytelników. Były proste, pozbawione polotu, ale wciągające. Uderzały w prymarne instynkty, odpowiadające za przemoc i seks. Pierwszym twórcą, który sięgnął po giallo, był Mario Bava. W 1963 nakręcił La Ragazza che sapeva troppo (Dziewczyna, która wiedziała za dużo), połączenie niskobudżetowego thrillera, konwencji horroru, w tym scen gore, a także sexploitation. W wielu krajach był zakazany. W Stanach Zjednoczonych został ocenzurowany, przemontowany na bardziej komediowy i wyświetlany pod nowym tytułem Evil Eye. Amerykanie zaadaptowali giallo na własny grunt, dając początek kinu typu slasher. Kolejny film Bavy, Sei donne per l’assassino (dosł. Sześć kobiet dla mordercy, 1964) stał się modelowym przykładem. Zainspirował ponad dekadę później Dario Argento do nakręcenia obrazu Suspiria (1977), który stał się drugim z trzech filmów tzw. Trylogii Trzech Matek (Suspiria/Inferno/Trzecia Matka).
Reżyser oparł scenariusz na historii o szkole rządzonej przez wiedźmy. Usłyszał ją od ówczesnej dziewczyny, która poznała ją zaś w dzieciństwie dzięki babci. Trzy kobiety: wieszczki, greckie mojry lub nordyckie nordny to częsty motyw. Cyfrze trzy przypisuje się magiczne właściwości (Trójca Święta, Trzy wiedźmy w Makbecie Szekspira). To o godzinie trzeciej w nocy mówi się godzina diabła. W swojej trylogii Argento przypisał władzę nad światem trzem wiedźmom. We Fryburgu mieszkała Mater Suspiriorum (Matka Westchnień), w Nowym Jorku Mater Tenebrarum (Matka Ciemności), zaś w Rzymie Mater Lacrymarum (Matka Łez).
Suspiria razi uszy i oczy; jest źle zmontowana, dźwięk i obraz wielokrotnie rozpada się w naprędce podsuniętych lub w przesadnie wydłużonych scenach. Kakofonia tylko momentami przypomną nam o tym, o czym jest film – o westchnieniach umarłych, o głosach potępionych. Trylogia była reklamowania słowami: żywymi rządzą z cienia zmarli. I we władzy dźwięku pozostajemy przez większość filmu. Trudno nie zwymiotować choćby od początkowej, maksymalnie udźwiękowionej sekwencji, a przecież pierwszy trup – pokaleczony, zmasakrowany i powieszony pojawia się dopiero po dziesięciu minutach. Większość scen wydaje się bezcelowa i odraczają moment napięcia, którego i tak współczesny widz, przyzwyczajony do przemocy i seksu, nie odczuje. Grę aktorów można określić jako tępą, łopatologiczną, przesadzoną w odtwarzaniu i w kamerze. Świat przedstawiony i wydarzenia są komentowane przez postacie, które tłumaczą w ten sposób akcję i to, co widz zobaczył oraz usłyszał. Nawet dziś zdarzają się blockbustery, które podobnie jak Suspiria w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, traktują widza jak idiotę i dokonują bezpośredniej, jawnej ekspozycji. Stwierdzając to, co zostało lub powinno zostać pokazane, czyniąc z najprostszego celu kina, jakim jest rozrywka audiowizualna, cel nieosiągalny dla tych filmów.
Klimat filmu podtrzymywała tylko sceneria – mroczna, tajemnicza szkoła tańca, gdzie giną w makabryczny sposób uczennice. Bohaterka nie wie czy jest świadkiem własnego szaleństwa czy działań mrocznych mocy. Fasada budynku przypomina mięśnie. Pomalowane mocną czerwienią, w czasie deszczu wyglądają jakby spływała po nich krew. Wnętrze szkoły zaś łatwo pomylić z wnętrznościami. Wąskie korytarze, duszne pokoje i wzdęte od nadmiernej przestrzeni sale ćwiczeń – w większości również czerwone lub ozdobione przez chłodne barwy – ciągną się w głąb mrocznych zakamarków, pełnej jęków i robactwa kamienicy.
Kiedy już jednak nasycimy oczy inscenizacją wewnątrz szkoły, czar strachu pryska wraz z zakończeniem historii – banalnym, bez prawdziwej konfrontacji i – o! prawdziwa zgrozo! – bez satysfakcjonującego zakończenia.
Suspiria nie przekonała mnie, fana serii Martwe zło (Sam Raimi, 1981–1992), Martwicy mózgu (Peter Jackson, 1992) i Teksańskiej masakry… (1974–2013) do podgatunku giallo. Jest zbyt przekombinowana. Dlatego czekam z niecierpliwością na odświeżenie filmu przez Luca Guadagnino. Ile będzie w niej oryginalnego pomysłu, a ile powtórzenia pomyłek pierwotnego twórcy? O tym polski widz dowie się dopiero 2 listopada.
W dzieciństwie widziałem naprawdę dobre horrory. Pora obejrzeć wreszcie coś nowego.
Haloween czas rozpocząć!
Grzegorz Reiwer