W cudzej skórze (czyli o aktorstwie słów kilka) – Birdman
Michael był jednym z pierwszych, którzy grali superherosów. […]
Miał wystarczająco dużo czasu i odpowiednią perspektywę,
by jego doświadczenie dało filmowi szczególną moc.
Nie wyobrażam sobie, że mógłbym zrobić „Birdmana” bez niego[1]
- G. Iñárritu
„Birdman czyli (Nieoczekiwane pożytki z niewiedzy)” (2014) wyreżyserowany przez Alejandro Gonzáleza Iñárritu to opowieść o „wczorajszej” gwieździe Hollywood, aktorze, Rigganie Thomsonie (Michael Keaton). Dni jego świetności już dawno minęły, a zarówno kariera, jak i życie prywatne nie potoczyły się zgodnie z oczekiwaniami. Pozostało widmo niewykorzystanych szans, zmarnowanego talentu i kolejnych bezproduktywnych lat.
Próbując przełamać niefortunną passę, wskrzesić iskrę twórczą i wiarę we własne siły, bohater podejmuje ryzyko (a słowa tego używam z rozmysłem – poświadczyć to może każdy, kto imał się pracy nad sztuką teatralną w jakiejkolwiek formie) wyreżyserowania spektaklu na podstawie utworu Raymonda Carvera „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości”, a jednocześnie – stworzenia w nim kreacji aktorskiej.
Główny bohater to postać skomplikowana. Wiarygodne oddanie rozterek aktora, który jednego dnia posiada rzeszę fanów, bryluje w notowaniach najbardziej popularnych gwiazd, następnego zaś pozbawiony perspektyw ugania się po podrzędnym broadwayowskim teatrze z ledwie tlącą się nadzieją powrotu na szczyt, wymagało od odtwórcy roli Riggana Thomsona niemałej odwagi twórczej. Tym ciekawsza wydaje się decyzja, w której ową kreację powierzono właśnie Michaelowi Keatonowi.
Nieprzypadkowe jest podobieństwo biografii Keatona do odgrywanej przez niego postaci. Kariera amerykańskiego aktora kojarzy się przeciętnemu widzowi głównie z wcieleniem się w burtonowskiego Batmana („Batman” z 1989 roku oraz „Powrót Batmana” – 1992). Podobnie jak bohater „Birdmana” z początkiem lat dziewięćdziesiątych Keaton zrezygnował jednak z przynoszącej mu popularność roli superbohatera. Zastój zawodowy, który nastąpił po tej decyzji, brak interesujących wyzwań artystycznych, mogących pomóc w wyjściu poza popkulturowe ramy – to tylko przykładowe kwestie nadające warstwie fabularnej niepokojącej wiarygodności.
Zatem: Nie byłoby „Birdmana”, gdyby nie doświadczenie zawodowej porażki, przez które przebrnął Keaton [2]. Czy jednak wyżej przytoczone analogie, zawarte w dziele meksykańskiego reżysera, odzwierciedlają jedynie nieliczne, jednostkowe doświadczenia byłych celebrytów? Czy demony, z którymi walczy Riggan Thomson, nie są – po prostu – udziałem aktorskiej rzeczywistości?
Jak trafnie zauważyła Sara Woodruff w „Kochanicy Francuza”: Jeżeli artysta nie jest swoim najsurowszym sędzią, nie zasługuje na miano artysty[3]. Żywot sceniczny to ciągłe nienasycenie. Czekanie na swój wielki dzień, warholowskie piętnaście minut sławy (bo przecież oczywistym jest, że chwila ta jeszcze nie nastąpiła). Walka z ego, z nieustannym wystawianiem na próbę i porównywaniem, z wewnętrznymi demonami (niezwykle wymownie przedstawionymi w filmie za pomocą upiornego, mącącego myśli człowieka-ptaka).
To również umiejętność sprostania oczekiwaniom. Nie tylko swoim, ale i agenta, producentów, widowni, (niejednokrotnie stronniczych) krytyków, a nawet podważających kompetencje współtowarzyszy scenicznych (bowiem nie oszukujmy się, idyllą byłoby tworzenie w atmosferze wzajemnego wsparcia, jednak rywalizacja jest nieodłączną cechą charakterystyczną tego światka; w końcu sława nie jest domeną zbiorowości). Bohater „Birdmana” na swój pokraczny sposób radzi sobie z wyzwaniami. Robi jedyne, co w artystycznej egzystencji robić można – nie traci wiary i podejmuje próby.
Aktorzy, tak jak i Riggan Thomson, czekają na swoją szansę. Aktor jest dwa razy nieszczęśliwy w życiu – kiedy gra i kiedy nie gra. To zawód potwornie niesprawiedliwy. Nic w nim się nikomu nie należy. Najpierw trzeba mieć szansę, by pokazać się w odpowiedniej chwili odpowiednim ludziom, od których coś zależy. Nawet jak się […] dostanie rolę – to mimo najlepszych chęci można ją schrzanić. Uprawiam zawód, który wymaga umiejętności czekania[4]. Gdzieś po drodze mija ich życie, zaniedbują dom, rodzinę, poświęcają czas, niejednokrotnie pieniądze. Tak naprawdę nigdy nie mają pewności, czy ich cel zostanie zrealizowany. Czy dzięki swojemu uporowi, talentowi zabłysną i dotrą na szczyt.
W Internecie krąży niezwykle wymowna scena, która zdaje się być napisanym przez życie epilogiem dzieła Alejandro Gonzáleza Iñárritu[5]. Okrzyknięty faworytem w pojedynku Oscarowym Michael Keaton (nominacja za film „Birdman” – najlepszy aktor pierwszoplanowy) doznaje brutalnego rozczarowania, gdy z ust prowadzącego galę rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej pada nazwisko jego młodszego kolegi po fachu, Eddiego Redmayne’a (nagrodzonego za wykreowanie postaci Stephena Hawkinga w dziele „Teoria Wszystkiego”). Pospiesznie chowa przygotowaną oscarową przemowę, na twarz zakłada przysłowiową „maskę” i w uznaniu bije brawo młodszemu, „zdolniejszemu” artyście. Losy Keatona i wykreowanego przez niego Riggana Thomsona znów się splatają. Niepowodzenie bierze górę. Nie pozostaje im nic innego, jak trwać we wspomnieniach o dawnej świetności i walczyć, aby ostatnie słowo należało do nich.
Korekta: Anna Felskowska
[1] M. Sadowska, Film o aktorze, sławie i upadku. Birdman Alejandro Gonzáleza Inárritu, Newsweek, [online], [dostęp: 25.12.2018]. Dostępny w Internecie: https://www.newsweek.pl/kultura/birdman-film-o-aktorze-slawie-i-upadku-newsweekpl/80sf4er
[2] Ibidem.
[3] J. Fowles, Kochanica Francuza, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2013
[4] P. Machalica, Na boku robię swoje, Rozm. przepr. M. Piwowar, Rzeczpospolita 2005, nr 41 [online], [dostęp: 27.12.2018]. Dostępny w Internecie: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/9105,druk.html
[5] https://www.youtube.com/watch?v=aEu6g-GY0ko