Bracia Coen – ironia kina
Mniej więcej trzy dekady były potrzebne do zrozumienia pesymistycznych skłonności i zagrywek w filmach braci Coen lub chociaż do ich niechętnego zaakceptowania. Przez wiele lat twórcy byli uważani za bezdusznych naśladowców, którzy podchodzili do wszystkich swoich bohaterów z pogardą. W wielu kręgach taka metoda pracy uważana jest za kardynalny błąd. Z podobnymi zastrzeżeniami spotkali się również inni filmowcy, np. Altman czy Kubrick, którzy dzielili z braćmi Coen ponure spojrzenie na świat. Ich bezkompromisowe i krytyczne ujęcie natury człowieka można spotkać nawet w pozornych komediach.
Ponieważ rodzeństwo próbowało swoich sił w różnych gatunkach, od filmu noir przez niedorzeczne komedie do jawnego surrealizmu, nie tak szybko daje się zauważyć schematy, którymi posługują się w swoich pracach. Jednak po ponad 30 latach ich istnienia na rynku filmowym i prawie takiej samej liczbie produkcji w ich dorobku nie sposób nie stwierdzić, że każdego z ich protagonistów charakteryzuje nieszczęście. Często mający dobre chęci nieudacznik płaci cenę znacznie wyższą niż ta, na którą zasługuje. Zdarzają się wyjątki od tej zasady, jednak nawet one zwykle łączą się z pewnego rodzaju przegraną.
Bracia Coen mieszczą się w grupie reżyserów, którzy szybko wyrobili sobie własny styl i rozbudowali wachlarz kina autorskiego. Już debiut Śmiertelnie proste wyznacza poziom ich pracy oraz zaangażowania. Joel i Ethan postanowili poddać go reprodukcji w 2001 roku ze względu na swoje niezadowolenie. Zgadzam się, że w filmie brakowało dopracowania montażowego i precyzji w wyborze scen, jednak to, na co warto zwrócić uwagę, to sam scenariusz – jest dość wyjątkowo zbudowany. Mimo że widownia jest w stanie domyślić się kolejnych wydarzeń, sami bohaterowie sprawiają zupełnie odwrotne wrażenie. Wszystko kończy się pełną ironii sceną śmierci jednej z głównych postaci. Takie elementy to znaki szczególne filmów braci Coen. Rzadko jednak zdarza się, żeby początkujący filmowcy poprawiali swoje pierwsze projekty. Aktualnie nigdzie nie można odnaleźć oryginalnego cięcia. Po współpracy z Samem Raimim i powstaniu Crimewave, czyli parodii thrillerów klasy B, Bracia zdecydowali się na stworzenie komedii. W Raising Arizona oprócz pojedynczych efektownych ujęć i zamiłowania do kwiecistego języka mamy do czynienia z dużym patosem. Mimo wszystko udało im się przedstawić dość prostą historię o bezdzietnej parze, która dopuszcza się kradzieży dziecka, w ironiczny i dziwnie poruszający sposób. Był to jeden z momentów, w których rynek zadał sobie pytanie: kim są ci faceci?
Zręczną odpowiedzią stał się film Miller’s Crossing. Tym razem była to zawiła historia moralnie upośledzonego Dashiella Hammetta, oparta na jego powieści The Glass Key. Rozpoczyna się zbliżonym kadrem kostek lodu wpadających do szklanki. Oprócz kilku porywczych zachowań bohaterów cały film charakteryzuje chłodna atmosfera i powolna praca kamery. Taki zabieg ułatwia skupienie się na historii naszego protagonisty oraz jego związkach zarówno ze światem przestępczym, jak i z kobietą. Niemniej jednak, jak każdy film Coenów, ten także spotkał się ze stosunkowo dużą falą krytyki. Najczęstszymi zarzutami były zbyt rozległe dialogi, brak wartkiej akcji i nieoczywiste przedstawienie świata gangsterskiego. Odejście od znaków kina gatunkowego w przypadku tych twórców nie powinno nikogo dziwić. Osobiście uważam to za jedną z głównych zalet pracy reżyserów. Doskonałym potwierdzeniem dla moich słów jest chyba najbardziej doceniony film w ich dorobku – Fargo.
Tytuł ten przyniósł braciom rozgłos i sympatię widzów oraz krytyków. Kierując się jedynie opisem fabuły można zakładać, że jest to kolejny niczym niewyróżniający się film o policyjnym śledztwie. Na szczęście autorom udało się zaprzeczyć naszym domysłom. Głównym wątkiem jest rzeczywiście prowadzone w małym miasteczku dochodzenie w sprawie zabójstwa, jednak sposób jego przedstawienia i wszystkie pojawiające się wątki poboczne tworzą definicję kina bracia Coen. Zbrodniarze, którzy z założenia mogliby reprezentować stronę ofiar oraz ich niedorzeczne myślenie, wprawiają widza w zakłopotanie. Dla utrudnienia zwroty akcji następują w nieoczekiwanych momentach i prowadzą do nich nic nieznaczące elementy. Fargo stało się na tyle ważnym filmem w dorobku braci Coen, że w 2014 r. powstał serial o tym samym tytule. Bazujący na fabule swojego wzorca jeszcze raz dostarcza nam podobnych zabiegów. Rozbudowana edycja i praca kamery buduje całą atmosferę filmu, która przypomina kryminalną groteskę. Kiedy spodziewamy się widoku strzelaniny, jesteśmy pozostawieni z powolnie przesuwającym się kadrem zapryskiwanych krwią okien, któremu rytm nadają kolejne strzały. Mogę szczerze przyznać, że jest to jeden z najlepszych seriali kryminalnych, głównie poprzez naszpikowanie go najważniejszymi manierami, które budują estetykę kina Coen’ów.
Kiedy na rynku pojawia się The Big Lebowski, po dość krótkim czasie okazuje się, że to właśnie ten film stanie się ich kultowym dziełem. Postać Lebowskiego, dla której inspiracją był sam producent filmu Jeff Dowd, stała się jedną z najbardziej cytowanych ról. Jak w każdym filmie Coenów aktorstwo jest jednym z najmocniejszych punktów produkcji. Sami autorzy odbiegli od przywiązywania uwagi do budowania doskonałej struktury narracyjnej i dali bohaterom więcej wolności. Właśnie tego oczekiwała od nich ówczesna widownia, która obdarzyła Lebowskiego, jak i resztę bohaterów, dużym zrozumieniem. Osobiście do arcydzieł Braci zaliczyłabym No Country for Old Men, Fargo czy True Grit, w których ilość absurdu i porażki jest już chyba maksymalna, a same kreacje aktorskie są potwierdzeniem wyczucia w doborze obsady.
Ciekawym i pewnie otwierającym oczy doświadczeniem byłoby znalezienie osób z zerową wiedzą o Coenach i pokazanie im wszystkich zebranych dzieł. Jestem ciekawa, które uważaliby za te godne wyróżnienia czy nominacji do Oscara, a które ich zdaniem miałyby zostać całkowicie zignorowane. Sami bracia często zaznaczają zaskoczenie klasyfikacją ich filmów, ponieważ jest ona zupełnie odmienna od ich wyobrażeń. Warto zaznaczyć, że każdy z ich filmów zasługuje na uwagę. Nawet najgorsze inicjatywy często bronią się sposobem poprowadzenia głównej roli czy nieoczywistych zagrań scenariuszowych. Tym samym liczę na to, że ich najnowsza produkcja Ave, Caesar! nie stanie się zaprzeczeniem ich kunsztu i uchroni twórców od marazmu. Jeśli bracia Coen udowodnili cokolwiek, to właśnie swoją niechęć do pozostania w rutynie. Możliwe, że Ave, Caesar! będzie czymś, czego nikt się nie spodziewa lub też nie chce się spodziewać.
Anna Goleń