Dlaczego nie lubię multipleksów?
Gdy chodziłam do podstawówki, w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze supermarkety. Nie mieszkałam w mieście, raczej w niewielkiej miejscowości, więc wyprawa do nich była wręcz mityczną podróżą. Pamiętam, jak koleżanki i koledzy opowiadali o tych wielkich przestrzeniach, na których można było znaleźć niemal wszystko. W prawie każdy poniedziałek, gromadzili się w kółku i opowiadali, który z łódzkich supermarketów odwiedzili w weekend. Czekałam więc z niecierpliwością, aż rodzice zabiorą mnie na duże zakupy do dużego sklepu w dużym mieście. Jednak na pierwszą wyprawę wybrałam się z dziadkami, którzy pojechali na przedświąteczne zakupy. Wtedy też supermarket był czymś niesamowitym. Ogrom zabawek, słodyczy, ubrań. Choć mnie najbardziej fascynował dział z książkami i filmami. Tyle było ich w jednym miejscu! Jednak czar szybko prysł – przy którychś z kolei zakupach, ogrom przestrzeni i możliwości wyboru przytłaczał. Nawet mnie, dziecko, które uwielbiało przechadzać się kolejnymi alejkami. Wtedy też zatęskniłam za naszymi lokalnymi, małymi sklepikami, w których wraz z braćmi odkrywaliśmy książeczki, klocki lego czy modele do sklejania: zdani na łaskę sprzedawców, którzy nie rzucali wszystkiego, co dostępne na rynku, a selekcjonowali – to w końcu od nich zależało, co mali odkrywcy znajdą tym razem i na co naciągną babcię.
Multipleksy też czarowały i być może nadal czarują. Zapachem popcornu, wielkimi salami, niesamowitym dźwiękiem i dostępem do najnowszych filmów, które podbijają nie tylko Polskę, ale i cały świat. Tyle ludzi w jednym miejscu – przeżywających i odczuwających wydarzenia na ekranie. Ogromny wybór filmów i godzin seansów. Jednak multipleksy, podobnie jak supermarkety, mają też swoją drugą, ciemną stronę.
6 powodów, dla których nie lubię multipleksów
1. Smród skarpetek i masaż pleców
Miękkie fotele w salach kinowych multipleksów sprzyjają intymnym relacjom. Niekoniecznie pomiędzy kochankami, a raczej sąsiadami z pobliskich foteli. Niektórzy czują się tak komfortowo, że zdejmują buty i swymi stopami masują obolałe plecy pięknej blondynki siedzącej tuż przed nimi. Lub wysokiego bruneta, bo nie zawsze w ciemności widać, na kogo trafi taki dobroczyńca. Z drugiej strony, jak można narzekać, gdy w cenie biletu otrzymuje się bonus w postaci wymasowanych pleców i cudownych zapachów dochodzących tuż zza pleców. Prawie jak kino 4D, a nawet 5D.
2. Lokaty, tik taki i czekoladki
Gdy wybierasz się do multipleksu, możesz być pewien, że będą to dobrze zainwestowane pieniądze. Wydajesz 20 zł, a otrzymujesz cały pakiet: wspomniany masaż wyperfumowanymi nogami i… cały blok reklamowy. Film więc trwa nie tylko 120 minut, ale dodatkowe 20. W tym czasie obejrzysz na pewno reklamę kolejnej lokaty bankowej, dzięki której zaoszczędzić pieniądze na następny seans, czekoladek, które możesz wręczyć ukochanej na początku randki przed wejściem do sali oraz super szybkich samochodów, które bezpiecznie zabiorą Cię do celu, tak abyś nie przegapił kolejnej reklamy tik taków.
3. Filmy z samych szczytów
Nie da się ukryć, że w multipleksach królują hollywoodzkie hity dysponujące dużym budżetem. A te z kolei pisane są według… podobnego scenariusza. Blake Snyder napisał książkę, w której wymienia 15 punktów idealnego scenariusza – połączone w odpowiednich proporcjach i kolejności pozwalają stworzyć kinowy hit. Zastanówcie się teraz czy większość blockbusterów nie jest do siebie podobna? Tak więc wybierając się na jeden z filmów z samego szczytu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie to dobrze znany schemat. Tylko ubrany w bohaterów o innych imionach i umiejscowionych w mniej lub bardziej znanym świecie. Z drugiej strony – skoro wiele z nich jest podobnych, przynajmniej nie trzeba ślęczeć godzinami nad wyborem filmu. Czego nie wybierzemy i tak nic nie stracimy.
4. Duży wybór
Multipleksy dają wybór. Bardzo duży wybór, na co nie mogą pozwolić sobie mniejsze kina studyjne, a tym bardziej lokalne. Jak w supermarkecie, możemy przebierać, wybierać, a nawet największa grupka przyjaciół znajdzie coś dla siebie. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę trzeci punkt, nagle okaże się, że ten wybór jest bardzo ograniczony. Dodatkowo okazuje się, że w repertuarze grają: „Zakochani 2”, „Ścigani 10”, „Atak pająków 4” czy „Sami w lesie z mordercą 8”.
5. Filmowe nudności
To, co lubię w kinach studyjnych i lokalnych? Ciekawe i inspirujące festiwale promujące kino europejskie i polskie. W multipleksach też zdarzają się festiwale, ale najczęściej złożone z filmów, które dobrze znamy. Jak nie z plakatów pojawiających się na każdym przystanku autobusowym, to ze zwiastunów. Trudniej o perełki, które nie wykorzystują schematu przedstawionego przez Snydera.
6. Kasa musi się zgadzać
Kina studyjne mają to do siebie, że są… tańsze. Rzadko zdarza się, by cena za bilet (nawet w weekend) przekroczyła 20 zł. W multipleksach, weekend, czyli najdogodniejsze dni tygodnia dla całej rodziny, to jednocześnie najdroższy i najgorszy czas na wspólny wypad. Oczywiście, ktoś powie, płaci się za wygodniejsze fotele czy super dźwięk. A jednak dla takiej rodziny, kilka złoty różnicy w cenie biletu może robić ogromną różnicę.
Multipleksy są fajne. Od czasu do czasu. Najlepiej sprawdzają się, gdy jesteśmy w centrum handlowym z przyjaciółmi i nagle stwierdzamy, że chcemy pójść do kina. Kolejne komedie romantyczne czy pościgi samochodowe, nawet jeśli niezbyt odkrywcze, powinny zadowolić wszystkich. Nie jestem przeciwniczką multipleksów, gdyż często umożliwiają obejrzenie filmów o różnych godzinach, nawet tych mniej popularnych i przy niewielkiej liczbie widzów. Dają dostęp do większości produkcji z „pierwszych stron gazet”. A przy tym zdarzają się akcje warte uwagi, jak choćby retransmisje brytyjskich spektakli.
Tak więc wszystko z umiarem! A Wy czego nie lubicie w multipleksach, a za co je kochacie?