Decyzje, których nie unikniemy. Wywiad z twórcami filmu „ENDGAME”.
Kapitan Sztos – bohater w masce czy zwykły chłopak uciekający przed dorosłością w świat wyobraźni? W wywiadzie z twórcami filmu ENDGAME – reżyserem Michałem Wasilewskim, operatorem Alexem Zweifelem oraz odpowiedzialnymi za produkcję Lidią Mikulską i Kasią Stasiełuk – rozmawiam o fabule ich debiutanckiego dzieła, trudach realizacji oraz cennym doświadczeniu, które wynieśli z planu zdjęciowego.
Jak to się stało, że współpracowaliście ze sobą przy realizacji filmu ENDGAME?
Michał: Wszyscy jesteśmy związani z Uniwersytetem Gdańskim. Razem z Alexem studiujemy na drugim roku magisterki kierunku filmoznawczego. ENDGAME jest naszym wspólnym filmem dyplomowym. Lidia obecnie kończy licencjat z filmoznawstwa i również pisze pracę na podstawie naszego filmu. Kasia z kolei w tej chwili mieszka w Łodzi i studiuje w szkole filmowej.
Kasia: Rok temu też skończyłam licencjat z filmoznawstwa na UG, ale na magisterkę przeniosłam się do Łodzi, na organizację produkcji filmowej. Wszyscy znaliśmy się już wcześniej i chociaż należeliśmy do różnych roczników, to jest to na tyle hermetyczny i mały kierunek, że nietrudno było się spotkać.
Jakie mieliście doświadczenie na planie filmowym przed realizacją waszego projektu?
Michał: Z Alexem zrealizowaliśmy wspólnie dwa teledyski. Jeden w ramach zaliczenia na studia, a drugi dla zespołu Hellvoid i to już był taki pełnoprawny projekt. Poza tym trafiło się kilka mniejszych produkcji, jak reklama, czy krótkie filmy na konkursy. Kasia pomagała nam kiedyś przy produkcji teledysku dla Maćka Buszmana – też studenta filmoznawstwa – zajmując się logistyką i scenografią.
Scenariusz jest w pełni twojego autorstwa, Michale?
Michał: Jeśli chodzi o scenariusz, to stricte moje autorskie dzieło. Uznałem, jak każdy młody, aspirujący filmowiec, że zamiast iść z różnymi swoimi lękami i przemyśleniami w głowie do terapeuty, to lepiej o nich nakręcić film (śmiech). Jest to więc taki mój młodzieńczy wyraz potrzeby ekspresji. Reszta filmu to już nasza wspólna praca.
Zakładam więc, że najlepiej przedstawisz, o czym film ENDGAME opowiada i czy warto będzie wybrać się do kina.
Michał: Zdecydowanie. Warto czekać – bardziej niż na nowy film na podstawie prozy Blanki Lipińskiej albo autorstwa Patryka Vegi.
Mocne słowa…
Michał: Będziemy jeszcze bardziej kontrowersyjni i szokujący (śmiech). A tak serio to ENDGAME jest tragikomedią opowiadającą o ucieczce przed dorosłością i konfrontacji z niewygodnymi prawdami o sobie. Przedstawiamy bohaterów znajdujących się na pewnym etapie życia, kiedy muszą zdecydować, czy kroczą wybraną ścieżką, czy chcą odkryć siebie na nowo. Są to ludzie świeżo po maturach, którzy poszli na studia. Jest to film mówiący o wchodzeniu w dorosłość, która nie zawsze wygląda tak, jak ją sobie wyobrażaliśmy.
Skąd pomysł na połączenie historii o dorastaniu z motywem superbohaterskim?
Michał: Dobrze pokazuje to zderzenie dwóch rzeczywistości, które przeplatamy w opowieści. Wchodzimy w tę dorosłość, ale jeszcze jedną nogą jesteśmy w młodzieńczych latach. Motyw superbohatera-marzyciela jest dziecięcą fantazją głównego bohatera, Tomka (Damian Bejgier). Jest on zahukanym studentem, który wszystkie swoje kompleksy odreagowuje w wyobraźni. Niestety, nie wszystkie problemy da się rozwiązać w świecie fantazji i czasem trzeba się z rzeczywistością bić.
Oczywistym skojarzeniem ze słowem ENDGAME i motywem superbohaterskim jest inna głośna (choć może nie aż tak jak wasza) premiera kinowa, która miała miejsce w 2019 roku. Przypadek?
Michał: Jest to trochę zbieżność. Wiadomo, że Avengers: Endgame to zwieńczenie najbardziej znanej serii filmów superbohaterskich. Jednak „endgame” to też ostatnie rozdanie, a w szachach – ostatnia partia. To jest też właśnie taki moment w życiu naszych bohaterów. Po nim już nic nie będzie takie samo – albo się utwierdzą w swoich wyborach, albo cała rzeczywistość wokół nich się zmieni. Ostatecznie wchodzą w dorosłość i decydują, co chcą zrobić ze swoim życiem. Tytułowy ENDGAME świadczy właśnie o tym, że nie ma już ucieczki od pewnych decyzji.
W ramach jakiego gatunku filmowego sklasyfikowałbyś ENDGAME?
Michał: Nie jest to film superbohaterski. Bawimy się wprawdzie stylistyką i pastiszem tego gatunku, ale jedynie w obrębie kilku scen. Jeśli miałbym go sklasyfikować, to nazwałbym ENDGAME tragikomedią, groteską. Taki film eklektyczny, w którym bawimy się gatunkami, przeplatamy dwie rzeczywistości – wyobrażoną oraz szarą i ponurą codzienność. Sednem jest jednak wspomniana tragikomedia, tak jak to miało miejsce na przykład w filmie Wszyscy jesteśmy Chrystusami Marka Koterskiego. Z jednej strony oglądamy dramat alkoholika, a z drugiej widzimy Marcina Dorocińskiego na koniu, który jako diabeł czy anioł objawia się bohaterowi.
Jakie jeszcze filmowe odniesienia znajdziemy w ENDGAME?
Michał: Oczywistym tropem stylistycznym przy wszystkich scenach dziejących się w świecie fantazji jest Hydrozagadka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie nakręcimy filmu Nolana ani dzieła na model MCU. Siłą rzeczy sięgnęliśmy więc do Hydrozagadki, żeby tak trochę to przerysować, spastiszować. Jeśli chodzi o część rzeczywistą, to tak jak wspomniałem, będzie tu vibe Koterskiego, ale nieznaczny. Dużym wyznacznikiem był dla mnie film Clerks – Sprzedawcy również opowiadający o bohaterach, którzy stoją na pograniczu młodości i dorosłości. Są sprzedawcami sklepowymi, a nasz główny bohater na co dzień pracuje na stacji benzynowej. Jest u nas też trochę z Birdmana – nasz bohater to właśnie taki Michael Keaton – mimo że 30 lat młodszy, to tak samo zgorzkniały i pogubiony w życiu. To są główne tropy. W gruncie rzeczy jest jednak kameralna historia – niby ENDGAME, ale w gruncie rzeczy bardzo simple game.
Zapowiedzi z planu sugerują, że zdjęcia mają tu swój unikatowy charakter i stanowią ważny środek przekazu dla opowiadanej historii. Alex, jak opisałbyś klucz wizualny, w jakim utrzymany jest film?
Alex: Najtrudniejsze z mojej perspektywy było to, aby przetłumaczyć wizję Michała na obraz. Michał ma swoje pomysły i rzuca nieraz terminami, wydawałoby się z końca encyklopedii i ja wtedy muszę spojrzeć mu w oczy i powiedzieć: „Tak, ja wiem, jak to zrobić” (śmiech). Nie zmienia to faktu, że ostatecznie się dogadaliśmy. Ważne było odpowiednie doświetlenie naszych scen w taki sposób, aby uzyskać ładne światło, ale niezbyt płaskie. Czasem baliśmy się, że za bardzo idziemy w motyw wywiadu. Wtedy właśnie wchodził Michał i mówił, że tutaj przyda się trochę brudu i powinno się więcej dziać w kadrze. Wyzwaniem było połączenie tego wszystkie w jedno, aby to jeszcze jakoś wyglądało w obiektywie. Trochę musieliśmy się dotrzeć podczas preprodukcji i w trakcie pierwszych dni zdjęciowych, ale ostatecznie się dogadaliśmy i trafiliśmy w złoty środek.
Wspomniałeś o oświetleniu, a co powiesz o kadrowaniu? Jaką szkołą dla Ciebie było zderzenie zamiarów przed kręceniem z końcowym rezultatem?
Alex: Tutaj musieliśmy znaleźć się gdzieś pośrodku, jeśli chodzi o moje założenia. Na przykład w profesjonalnym filmie nie robi się krzywych ujęć, tzw. holenderskich, ale Michał je chciał. Pojawiało się więc pytanie: „Robimy, czy nie robimy?”. Zawsze kończyło się na kompromisie i z czasem doszliśmy do konkretnych wniosków. Jeśli scena wchodziła głębiej w stan emocjonalny bohaterów, który nie był dla nich pozytywny, to wtedy przekrzywialiśmy kadr dla wzmocnienia przekazu. No i zbliżenia. Ja zawsze lubię zostawić sobie trochę przestrzeni w kadrze i ewentualnie potem dokręcić. W takich sytuacjach Michał stał za mną i mnie popychał, mówiąc: „Bliżej, bliżej. Teraz portretówka. A teraz dawaj teleobiektyw”. Chodziło oczywiście o to, aby wyciągnąć emocje, których Michał szuka w ludziach. Musiałem się do takiego stylu przyzwyczaić. Z czasem już sam zakładałem dłuższe obiektywy, bo wiedziałem, że Michał będzie chciał ultra zbliżenie.
Czyli za każdym reżyserem, który szuka emocji w ludziach, stoi operator z długim obiektywem. To jest cała tajemnica filmu (śmiech).
Michał: Dokładnie! Czasem się zmienialiśmy w zależności od sceny. Nieraz trzeba było się nagimnastykować, bo było mało miejsca przy niektórych ujęciach.
Alex: Bywało, że nie miałem nawet 15 cm żeby się odsunąć, a Michał i tak chciał użycia długiego obiektywu. Nie miałem jednak wątpliwości, że jego wizja ostatecznie zadziała.
Możesz powiedzieć więcej o sprzęcie, którego używałeś? Czego potrzeba do nakręcenia takiej produkcji?
Alex: Nie jest to produkcja hollywoodzka i nie mamy do dyspozycji pięciu RED-ów albo kamer ARRI, więc działaliśmy z tym, co mieliśmy. Dysponowaliśmy bezlusterkowcem Panasonic Lumix G9, którym kręciliśmy w 4K i w 10-bitowej głębi kolorów. Pozwala to na większe szaleństwo w montażu, ponieważ gwarantuje zapas informacji w obrazie – taki margines błędu. Z tego samego powodu nagrywa się wszystkie hollywoodzkie produkcje w kosmicznych rozdzielczościach, aby później mieć tę wolność w postprodukcji.
Jaką scenę wskazalibyście jako najtrudniejszą w realizacji i dlaczego?
Michał: O tych najtrudniejszych właśnie nie możemy mówić, aby uniknąć spoilerów (śmiech).
Kasia: Z mojej perspektywy najtrudniejszą była jedna z ostatnich scen. Wynikało to z późnej pory. Pracowaliśmy na planie już około dwunastu godzin. Siedzieliśmy długo, wszyscy byli zmęczeni, a zależało nam na jak najlepszym efekcie. Robiliśmy bardzo wiele dubli, bo zarówno Michał, jak i Alex szukali perfekcji. Patrzyłam na zegarek i starałam się znaleźć balans między zapewnieniem im swobody w realizacji, aby wyszło to jak najlepiej, a tym, by nie odbywało się to kosztem ciężko pracującej ekipy. Chodzi o scenę na sofie, z papierosem. Kto obejrzy film, ten będzie wiedział, że w tym miejscu było bardzo emocjonalnie.
Alex: Kasiu, czy to jest ta scena, kiedy w końcu byliśmy gotowi do grania, ja włączyłem nagrywanie i po jakichś 12 sekundach zapełniły się obie karty pamięci? Ja przyszedłem do ciebie i spytałaś mnie: „Jak tam leci?”, a ja nie miałem nawet siły na to odpowiedzieć (śmiech).
Michał: Dwa ostatnie dni zdjęciowe były najcięższe. Oba liczyły po jedenaście, dwanaście godzin. Na planie znajdowało się wielu statystów, powstawał making-of, mieliśmy bardzo różnorodne sceny – zarówno rozrywkowe, w tym scenę imprezy, jak i emocjonalne, intymne chwile między bohaterami. Niezły kalejdoskop, w którym zrealizowaliśmy około 40% filmu. Nie ukrywam, to był prawdziwy rollercoaster. Ja ze dwa razy odpadłem tam w pewnym momencie. Leżałem po prostu na kanapie i chciałem, żeby ktoś za mnie ten film nakręcił. Później na szczęście Lidia i Kasia zamówiły catering. Dostałem chińszczyznę do zjedzenia, więc się trochę ożywiłem (śmiech).
Wniosek jest taki, że dobre jedzenie zawsze pomoże w każdej sytuacji.
Alex: Zgadzam się, że dwa ostatnie dni były bardzo ciężkie fizycznie i organizacyjnie. Ja jednak dorzucę jeszcze tutaj pierwszy dzień zdjęciowy. Liczyliśmy, że wejdziemy na plan ze świeżą energią i wizją tego, co chcemy osiągnąć, a praktycznie wszystko poszło nie tak, jak powinno. Ostatecznie oczywiście osiągnęliśmy zamierzony efekt.
Michał: Jeszcze nie widziałeś ostatecznej wersji (śmiech).
Alex: Pamiętam, że wszedłem na plan z jakimś założeniem, a zderzyłem się z rzeczywistością, jak pociąg ze ścianą. Było zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. To była pierwsza sytuacja, kiedy z reżyserem i gafferem Wojtkiem musieliśmy pracować pod taką presją czasu.
Michał: W tej sytuacji musieliśmy sobie poradzić z bodaj 2,5-godzinnym spóźnieniem jednej z aktorek. Mieliśmy nagrywać w godzinach porannych, a zrobiło się południe i trzeba było wszystko przebudowywać. W to miejsce weszła duża improwizacja. Mieliśmy zaplanowane, jak to ma być zagrane i nakręcone, ale okazało się, że w warunkach, jakie mamy, to zwyczajnie się nie sprawdzi. Ja jeszcze miałem tego dnia wieczorem przedstawienie teatralne z rodzicami, więc wszystkich poganiałem i potem biegłem na złamanie karku, bo wiedziałem, że mnie rodzice zabiją, jeśli z nimi nie pójdę (śmiech). To było mocne zderzenie z rzeczywistością, ale z czasem było lepiej.
To spójrzmy teraz właśnie na tę część organizacyjną. Kasiu, Lidio: jak wyglądał podział obowiązków między wami w zakresie produkcji?
Lidia: Działałyśmy na planie razem, choć był też moment, w którym obu nas nie było i trzeba było znaleźć zastępstwo (śmiech). Kasia zajęła się całkowicie bardzo istotną kwestią finansową, a ja harmonogramem.
Wspomniałaś o budżecie. Widząc różnorodność kostiumów, rekwizytów, oświetlenia i lokacji, z pewnością nie było to tanie przedsięwzięcie. Jak wyglądała walka z ograniczeniami finansowymi? Kto był głosem rozsądku w zespole?
Kasia: To jest coś, co bardzo lubię. Robiąc filmy w naszym gdańskim kręgu znajomych filmowców, wierzymy, że da się wszystko osiągnąć najmniejszymi kosztami. Scena imprezy wyszła nam bardzo dobrze. Większość rzeczy robiliśmy za tzw. jeden uśmiech, przynajmniej przy dekoracjach. To była praca nie tylko Karoliny, która zajmowała się scenografią, ale wszystkich, którzy mieli chęci do pomocy. Jestem zadowolona z naszych osiągnięć finansowych. Żeby zaopatrzyć produkcję w odpowiedni budżet zorganizowaliśmy zbiórkę na OdpalProjekt i tam udało nam się zdobyć prawie 100% zaplanowanej kwoty.
A jaka to była kwota?
Kasia: Nie chcieliśmy założyć zbyt dużo, aby ludzie się nie przestraszyli. Nie mieliśmy też zbyt wiele czasu na zebranie funduszy. Potrzebowaliśmy 5000 zł i zebraliśmy dokładnie 4345 zł dzięki 71 osobom wspierającym inicjatywę. Dzięki nim mieliśmy z czego oddać kostiumografom i scenografom, mogliśmy wypożyczyć sprzęt i załatwić dojazd aktorom na plan. Zbiórka trwała ponad miesiąc – od 20 stycznia do 27 lutego.
Staraliście się o dofinansowanie z różnych instytucji kultury?
Kasia: Trochę się zastanawialiśmy, ale nigdy nie wiadomo, kto, ile i kiedy da. My chcieliśmy też, aby ten film był autorski i aby żadne zewnętrzne media i instytucje w niego nie ingerowały. Każdy z nas dorzucił też coś od siebie, a bazowaliśmy głównie na mecenasach sztuki z OdpalProjekt, którzy wsparli nas w zbiórce pieniędzy.
Michał: Trzeba to podkreślić, że sami to wyprodukowaliśmy. Dzwoniliśmy też po rodzinie, czy znajomych – zdecydowanie była to oddolna inicjatywa. Mieliśmy różne plany, ale spotykaliśmy się czasem z zamkniętymi drzwiami, więc zdecydowaliśmy, że pracujemy z tym, co jest. Założyliśmy po prostu jakieś progi finansowe, które udało nam się zebrać.
Czy jest obszar, który pochłonął sporo pieniędzy i z perspektywy czasu widzielibyście w nim możliwość oszczędności?
Kasia: Wydaje mi się, że mądrze rozporządzaliśmy pieniędzmi. Z góry jednak uprzedzam wszystkich przyszłych kierowników produkcji, że dobre jedzenie na planie to podstawa. Nie ma się co śmiać, bo dobry catering powoduje, że i statyści, i ekipa są zadowoleni. Taka przerwa daje siłę na dalszą realizację zdjęć.
Alex: Pamiętam, jak podczas jednego dnia zdjęciowego potwornie zmarzliśmy i po kilku godzinach pracy na terenie stoczni, przenieśliśmy się z pleneru do nieogrzewanego budynku na realizację kolejnych scen. Zamówiliśmy pizzę, a gaffer ustawił lampę 1000W i skierował w stronę ekipy, aby nas ogrzać. Jedzenie parowało w chłodnym powietrzu, a my powoli dochodziliśmy do siebie. To była prawdopodobnie najlepsza pizza w moim życiu.
Michał: To była magiczna pizza. Robienie filmu to jest magia, polecam ~ Michał Wasilewski, 2020 (śmiech).
Kasia: To prawda. Film składa się z wielu małych elementów i każda taka drobna sytuacja, która przepełnia nas radością, że coś się udało, ktoś przyniósł fajny rekwizyt na plan, powoduje znaczny wzrost chęci do dalszej pracy. Mimo różnych przeciwności, jak choćby orkan, który wiał nam przez ostatnie dwa dni zdjęciowe.
Michał: Mam jeszcze jedną anegdotę w tym temacie. Warto czasem nie przepłacać tylko po to, aby na siłę zrealizować swoje pomysły. W scenariuszu miałem zapisane przy jednej ze scen, że za bohaterami wisi czerwona kotara, trochę jak z Twin Peaks. Sprawdziliśmy cenę i kosztowała kilkaset złotych. Miała też specyficzne zapięcia, więc wcale nie było pewne, czy udałoby nam się ją zamontować, do tego doszedł długi czas realizacji zamówienia. Okazało się, że w naszej lokacji była dostępna kotara w innym kolorze, która zagrała zupełnie dobrze. Warto więc czasem po prostu pracować z tym, co się ma, niż na siłę szukać elementów scenograficznych, które niczemu się nie przysłużą. Nieważne, czy kotara będzie turkusowa, zielona lub fioletowa – jeśli aktorzy zagrają źle, to nic to nie zmieni.
Kasia: Jeszcze jest kwestia tego, kto to później zabierze i komu przyda się czerwona kotara w domu (śmiech).
Nawiązując do lokacji, o których wspomnieliście – moglibyście dopowiedzieć, w jakich miejscach jeszcze przyszło Wam kręcić i jak udało się Wam załatwić zgodę na nagrywanie?
Lidia: Kiedy pierwszy raz przeczytałam scenariusz, pomyślałam, że tego nie da się zrobić. Ilość lokacji, które wypisałam, wydawała mi się nierealna, jak na produkcję studencką. Michał jest jednak uparty, więc nie było wyjścia (śmiech). Nagrywaliśmy na terenie Stoczni Cesarskiej, którą to Alex znalazł przypadkiem. Niesamowity klimat. Kręciliśmy też na stacji benzynowej Auto-Darex, w trzech różnych mieszkaniach, Torxin Studio oraz na terenie Uniwersytetu Gdańskiego. Fajne jest to, że wszystkie lokacje udało nam się załatwić dzięki ludziom, którzy lubią kino. W większości przypadków to była po prostu kwestia wysłania maila, wykonania telefonu i spotkania z ludźmi, których zaciekawił projekt Michała.
Czyli mówisz, że ludzie są raczej otwarci na tego rodzaju współpracę?
Lidia: Wiesz co, tak na dwadzieścia maili to na jeden dostałam pozytywną odpowiedź. (śmiech). Ale kiedy wyśle się takich maili sto, no to ma się już pięć propozycji, więc da się to załatwić dzięki determinacji.
Michał: Lidia wysłała bardzo dużo maili i wykonała wiele telefonów. Jak byliśmy pod Stocznią Cesarską i z Alexem ustalaliśmy kadry, które będziemy nagrywać, a Lidia już przy telefonie – jedną ręką dzwoni, a drugą wystukuje wiadomość. Zdecydowanie polecamy panią kierownik!
Kto oprócz Was był w stałej ekipie realizacyjnej?
Kasia: Byli z nami: Karolina Słomiana odpowiadająca za scenografię, Karolina Oleszek jako charakteryzatorka, Martyna Kiedrowska w roli asystentki kierownika produkcji i klapserki, Zuzia Jocek jako wsparcie na planie, gaffer Wojciech Wolak, kostiumografka Ania Seklecka, dźwiękowiec Rafał Rowiński oraz cała obsada aktorska, która zmieniała się w zależności od dni zdjęciowych.
Michał: Z tego, co pamiętam, film ma siedemnaście scen i tylko w jednej z nich nie pojawia się aktor wcielający się w głównego bohatera – Damian Bejgier. Oprócz postaci Tomka mamy też dwójkę kluczowych bohaterów granych przez Adriana Jarząbka i Michalinę Szykut i to wokół tej trójki kręci się cała fabuła filmu. Oni byli z nami najdłużej na planie, jeśli chodzi o obsadę.
Jak wyglądało kompletowanie obsady? Zorganizowaliście otwarty casting?
Michał: Castingu jako takiego nie było, ale dość długo szukaliśmy odtwórców poszczególnych ról. Pisząc scenariusz, od razu myślałem, czy znam ludzi albo czy jestem w stanie dotrzeć do ludzi, którzy byliby w stanie to zagrać. Pierwszym wyborem był Adrian Jarząbek, z którym miałem już przyjemność współpracować przy teledysku dla Maćka Buszmana. On mi przypasował wizualnie do postaci Kacpra, przyjaciela głównego bohatera. Nie ukrywam, że najdłużej szukaliśmy odtwórcy głównej roli. Napisałem do kolegi, który obecnie jest w Krakowskiej Akademii Teatralnej, ale nie mógł wystąpić z powodu jakiegoś formalnego zakazu gry dla studentów przez pewien okres czasu. Później mając na uwadze budżet, rozglądaliśmy się za ludźmi z Trójmiasta. Zacząłem oglądać na Youtubie różne grupy teatralne, aby sprawdzić, jacy ludzie tam występują i tym sposobem trafiłem na Damiana Bejgiera. Okazało się, że mamy wspólnych dalszych znajomych i to oni mnie z nim skontaktowali. Zaskoczyło to w takim kierunku, w jakim chciałem. Miałem jeszcze kilka alternatyw, przeprowadziłem rozmowę przez Skype z jednym aktorem, żeby się poznać i pogadać o roli, ale ostatecznie wybór padł na Damiana.
Czy koronawirus wpłynął na realizację produkcji?
Kasia: Idealnie się wyrobiliśmy, bo zakończyliśmy zdjęcia przed tym całym pandemicznym natarciem. Mieliśmy jedno zawirowanie, jeśli chodzi o statystów podczas sceny imprezy. Udało nam się to załagodzić, bazując na znajomych, którzy nie szczędzili nam pomocy i ostatecznie zrealizowaliśmy tę scenę z całkiem dużą frekwencją.
Na jakim etapie realizacji jesteście?
Kasia: Film jest obecnie w fazie postprodukcji. Michał na razie montuje sam, ale w konsultacji z innymi montażystami. Pewnie jeszcze trochę się przy tym pomęczy.
Michał: Zostało mi jeszcze z 25% filmu wraz z zakończeniem do zmontowania. Jestem też umówiony z osobami od postprodukcji dźwięku. Do tego korekta graficzna i kilka innych mniej przyjemnych aspektów technicznych, których w ciągu jednego dnia nie da się załatwić. Jednak myślę, że nie ma potrzeby się z tym wszystkim spieszyć. Chcemy, aby powstał dobry, przemyślany film. Często mam wrażenie, że jak mi się podoba to, co zmontowałem, to znaczy, że coś jest nie tak (śmiech). Jesteśmy na takim etapie „kariery” i rozwoju, że powinniśmy jak najczęściej konsultować swoje prace i odbijać je od wrażliwości ludzi z większym doświadczeniem, bo oni najwięcej słabości wyłapią. Najważniejsze, aby wszystkie ułańskie fantazje twórców były zrozumiałe dla widza, aby nie był to żaden „ostry cień mgły”.
Powiedziałeś bardzo istotną rzecz dla każdego twórcy filmowego, że nie zawsze należy trzymać się za wszelką cenę swojej wizji. Czego jeszcze każdy z Was nauczył się przy tej produkcji?
Michał: Próby, przede wszystkim próby. To było moje pierwsze doświadczenie z dialogami. Do tej pory robiłem albo teledyski, albo filmy krótkometrażowe w stylu bardziej impresyjnym. Musiałem się po prostu nauczyć, jak reżyserować dialogi i na jakiej zasadzie to działa. Nie wystarczy, że ktoś siedzi i czyta z kartki, gdyż scena musi zadziałać między bohaterami na płaszczyźnie emocjonalnej. Dużo było prób, rozmów z aktorami. Sporo było docierania się i poszukiwania naturalizmu. Z początku mieliśmy taki problem z grą aktorską, że nasz odtwórca głównej roli wywodzi się z Teatru Gdynia Główna i grał jak na scenie. Trzeba było to w jakimś stopniu zwalczyć. Podkreślę też wagę preprodukcji oraz przygotowania do dni zdjęciowych, aby z góry wiedzieć, co chcemy uzyskać. Niewiedza i marnowanie czasu powoduje irytację u całej ekipy. Dobrą praktyką było przygotowywanie przez Lidię i Martynę Kiedrowską szczegółowych harmonogramów na każdy dzień. To, co marzyłoby mi się przy kolejnych produkcjach to posiadanie telewizorka podglądowego. W niektórych scenach, jak np. w tej z czerwonym światłem w korytarzu (making-off), było tak mało przestrzeni, że ustalałem z Alexem, co chcemy osiągnąć, krzyczałem „Akcja!” i operator sam wbiegał na plan, a ja się chowałem za rogiem, bo nie było innej możliwości. Po dublu dopiero zerkałem na podglądzie kamery, co się właściwie wydarzyło. Mając ciągły podgląd, wyłapałoby się więcej błędów, które umykają na tak małych rozdzielczościach. Na planie dzieje się też tyle rzeczy, że dobry podział obowiązków pozwala mieć zaufanie do ludzi i stworzyć świadome dzieło, w którym poszczególne elementy współgrają lepiej lub gorzej. Myślę, że w naszym przypadku lepiej.
Alex: Przy następnej realizacji trzeba będzie faktycznie zorganizować cały zestaw do bezprzewodowego wysyłania sygnału, ale trzeba będzie poprosić Kasię o większą sumę na tę zbiórkę (śmiech). Żarty żartami, ale zgadzam się, że Michał powinien mieć dostęp do takiego podglądu, na profesjonalnych planach tak właśnie to wygląda. Jeśli chodzi o sprawy, na które ja będę zwracać uwagę w przyszłości, to wyróżniłbym dwie. Pierwsza, taka bardziej natury technicznej, dotyczy patrzenia na granice kadru. Człowiek tak skupia się na obiektach, które nagrywa, że nie zauważa niepotrzebnych elementów, które również rejestruje. Pozbycie się tego później w postprodukcji jest piekielnie trudne. Druga sprawa jest bardziej warsztatowa. Od czasu do czasu warto wyłączyć kamerę, stanąć z boku i wziąć trzy głębokie wdechy. Z jednej strony wejście w ten tryb „działania” jest bardzo dobre, bo nie ma wtedy niepotrzebnych przestojów, tylko wszystko posuwa się dynamicznie do przodu, ale z drugiej strony można się czasem za bardzo zapędzić. Mam wrażenie, że za rzadko robiłem przerwy na przemyślenia i przez to pojawiały się różne tarcia czy irytacja na planie.
Wspomniałeś o tarciach na planie, pora więc przy końcu spytać o największe smaczki. Pytanie do wszystkich, oprócz Michała – jak współpracowało się z panem reżyserem na planie?
Kasia: Pamiętam, jak na pierwszym roku filmoznawstwa zobaczyłam Michałową jednominutówkę Darkside i od tamtej pory wiedziałam, że chcę coś zrobić z tym panem. Zaimponował mi swoim intrygującym stylem, który konsekwentnie pojawia się we wszystkich jego kolejnych produkcjach. Tak, jak jesteś w stanie rozpoznać styl i film Wesa Andersona, podobnie rozpoznasz film Michała Wasilewskiego dzięki powtarzającym się u niego elementom stylistycznym. Ja bardzo się cieszyłam z tego powodu, że Michał zaprosił mnie do współpracy. Oby więcej i oby tak dalej. Będę mieć tylko dobre wspomnienia.
Lidia: My się z Michałem znamy trochę dłużej, bo jeszcze z liceum. Michał jest bardzo niecierpliwy i w gorącej wodzie kąpany. Kiedy jednak powie mu się czasem, żeby wziął kilka głębokich wdechów, to bardzo dobrze się z nim współpracuje.
Alex: Z Michałem znamy się od początku studiów, kilka realizacji razem przeprowadziliśmy, dobrze się dogadywaliśmy i czułem, że jeżeli dla kogoś mam robić zdjęcia do takiego projektu, to chciałbym zrobić film z Michałem. Ma on jednak dwie cechy, które trochę tę współpracę utrudniają. Po pierwsze to, o czym wspomniała Lidia, nie zawsze masz pewność, czy zrozumiałeś, co Michał miał na myśli. Bywa dość enigmatyczny w swoich pomysłach, które trzeba przed realizacją rozpracować. Drugą kwestią jest to, że Michał potrzebuje czasem zwolnić. Wszyscy jesteśmy na takim etapie, że nie mamy stuprocentowej pewności co do swoich umiejętności, pewnie nigdy nie będziemy mieli. Michał po jednym nieudanym ujęciu potrafi rozemocjonowany wprowadzać bardzo wiele poprawek do gry aktorskiej, pracy kamery i innych elementów, ale na szczęście z czasem dochodzi się do tego ujęcia, o które walczymy. Droga bywa tylko czasami wyboista. Ja jestem jednak pełen podziwu, bo niemal wszystko szło przeciw Michałowi przy realizacji tego filmu. Wielu mówiło, aby odpuścił sobie ten projekt, bo się na nim przejedzie. Michał był zdeterminowany, żeby to zrobić i doprowadził go do końca. Jestem pod ogromnym wrażeniem, że dopiął swego. Brawo dla Michała, naszego mistrza (śmiech).
Michał: Złote słowa, na premierę trzeba było je zostawić! Dzięki. To też jest ta kwestia, o której wspominałem, czyli zgranie zespołu. Z każdym dniem zdjęciowym, a było ich w sumie osiem w kilku partiach na przestrzeni 3 tygodni, docieraliśmy się. Nie ukrywam, że czasem sam nie wiedziałem, czego ja właściwie chcę. Coś napisałem w scenariuszu, ale czy to na pewno tak powinno być? Wiele scen zostało zmienionych po rozmowie z aktorami i wówczas zadziałały lepiej. Czasem trzeba zostać przy swoim, a czasem posłuchać innych. Bywało gorzkawo między nami na planie, ale to jest w tym wszystkim fajne. Przy naszym doświadczeniu cały czas się uczymy, nie jesteśmy po żadnej szkole filmowej, nasze studia skupiają się na teorii. Bliżej nam do freelancerów, samouków. Przygotowując się do reżyserii oglądałem tutoriale w stylu „Jak wyreżyserować film, aby wyglądał jak Joker Todda Phillipsa?” albo zrobiłem seans Łowcy androidów z komentarzem Ridleya Scotta, który też często nie był pewien, dlaczego tu dał taki efekt specjalny, a tam inny. Skoro Ridley Scott czasem nie wiedział, co robi, to ja też mogę.
No to na koniec kluczowe pytanie – kiedy i gdzie można spodziewać się uroczystej premiery?
Michał: Podejrzewam, że film będzie gotowy na przełomie czerwca i lipca, ale jeżeli chodzi o organizację premiery, czas pokaże. Zależy wszystko od sytuacji związanej z koronawirusem, organizacji wydarzeń publicznych, itp. Ciężko na ten moment coś wyrokować.
Kasia: Mamy w głowie swoje wymarzone miejsca w Trójmieście, gdzie chcielibyśmy pokazać nasz film i będziemy aspirować, aby się tam pojawił. Ma być ekskluzywnie, głośno i na miarę tego filmu. Tak, aby jak najwięcej naszych znajomych i osób, które przyczyniły się do stworzenia ENDGAME, zobaczyło efekt końcowy i dzięki atmosferze premiery poczuło, że są częścią czegoś wyjątkowego. Taki efekt chcemy osiągnąć.
Ja w takim razie w sprawie dalszych informacji odsyłam do oficjalnego fanpage’a produkcji i dziękuję moim gościom za wywiad. Życzę powodzenia w dokończeniu dzieła i do zobaczenia na premierze filmu ENDGAME.
Wywiad przeprowadził: Mateusz Białas
Korekta: Kaja Szymańska