Niemiłość

Niemiłość [RECENZJA] taknawiść

Można by powiedzieć, że większość filmów Zwiagincewa skupia się na bardziej lub mniej dosłownym braku. W Powrocie jest to brak ojca, w Elenie – pieniędzy, ale także zrozumienia, w Lewiatanie – szacunku, poszanowania dla jednostki. W Niemiłości brak narzuca już sama nazwa. W obrazie rosyjskiego reżysera próżno tytułowego uczucia. Już pierwsze ujęcia filmu, przedstawiające zimowy krajobraz zapowiadają chłód, który towarzyszył będzie widzom na ekranie przez cały seans. Chłód we wzajemnych relacjach głównych bohaterów, ale także w otaczającym ich świata, który jest szary, nieprzyjazny i okrutny.

Historia zaczyna się od małego chłopca, Aloszy, wkrótce poznajemy także jego rozwodzących się rodziców, Żenię i Borysa. Od razu budzą oni antypatię widza – przedstawieni są jako samolubni, nieodpowiedzialni, niezwracający najmniejszej uwagi na potrzeby własnego dziecka. Nie żywią wobec syna żadnych głębszych uczuć, jest on tylko przeszkodą na drodze do ich nowego życia, które każde ponownie próbuje sobie ułożyć. Uzależniona od telefonu Żenia spotyka się ze starszym, bogatym mężczyzną, Antonem, natomiast pracujący jako jeden z trybów korporacji, Borys, z Maszą, z którą spodziewają się dziecka. Zdający sobie sprawę z tego, jak traktują go rodzice Alosza, postanawia w tej sytuacji podjąć drastyczną decyzję i uciec z domu. Rozpoczynają się poszukiwania, zorganizowane przez grupę wolontariuszy (opieszałość policji zmusza rodziców chłopca o zwrócenie się o pomoc właśnie do nich), a uczucia Żeni i Borysa zostają poddane próbie.

Niemiłość

Alosza w filmie Zwiagincewa jest swoistym McGuffinem – to, czy się odnajdzie nie ma dla fabuły najmniejszego znaczenia. Problemem nie jest jego zaginięcie, ale powody, które sprawiły, że do niego doszło, a także jego konsekwencje. Reżyser diagnozuje społeczeństwo poprzez sylwetki rodziców chłopca, wyzutych z emocji, samolubnych i smutnych egocentryków, ale nie tylko oni są jego wadliwymi elementami. Gdy Żenia jedzie metrem, wszyscy pozostali pasażerowie tkwią nosami w swoich smartfonach, nikt nie zwraca uwagi na pozostałych, nie ma miejsca na jakąkolwiek interakcję, choćby krótką wymianę zdań, wszyscy zapatrzeni są w ekrany. Również w firmie Borysa brak jest przestrzeni na cieplejsze uczucia, wszystko jest tam na pokaz, sztuczne, byle zachować pozory oraz bezpieczną posadę. Z radia i telewizji dobiegają jedynie straszne i ponure doniesienia: koniec świata, samobójstwa, wojna w Donbasie. To pojedyncze przykłady, które zebrane razem sprawiają, że świat w filmie Zwiagincewa jawi się jako ponure i przerażające miejsce. Także relacje zarówno Żeni z Antonem, jak i Borysa z Maszą wydają się puste, nieprawdziwe, oparte wyłącznie na chwilowej fascynacji i seksie. Chociaż starają się udawać, że jest inaczej, żadne z nich nie zdaje sobie tak naprawdę sprawy z tego, czym jest miłość. Brakuje jej zresztą nie tylko w relacjach z kochankami. Nie ma jej także w stosunkach Żeni i jej matki. Ich krótka wspólna scena pełna jest wzajemnych oskarżeń, złośliwości i nienawiści. Kobiety, chociaż łączą je tak bliskie więzy krwi nie mogą na siebie patrzeć, jest to dość wymowne, jeśli przeniesiemy żywione przez matkę Żeni uczucia na kolejne pokolenie, czyli na samą Żenię i jej własne uczucia wobec syna. Nawet, gdy ginie on bez wieści, rodzice większą wagę przykładają do wzajemnych oskarżeń za taki stan rzeczy niż do tego, by w odpowiedni sposób zareagować na nieszczęście, które ich spotkało. Ich poszukiwania wspólnie z grupą wolontariuszy są pozbawione emocji, wynikają bardziej z obowiązku niż z potrzeby serca. Wydaje się, że tak naprawdę wcale nie zależy im na odnalezieniu dziecka, w końcu od początku stanowiło ono dla nich przeszkodę, której chcieli się pozbyć, co tylko stanowi dowód tego, jak bardzo wyzuci są oni z jakichkolwiek cieplejszych uczuć.

Niemiłość

Film Zwiagincewa jest cichy – jakby reżyser bał się zakłócić emocjonalne napięcie, które tak zręcznie buduje. Zdjęcia ponurego krajobrazu i zapuszczonych, zapomnianych terenów nieprzyjaznej Moskwy napawają przygnębieniem. Ludzie są samotni, szarzy i smutni, pogrążeni w dziwacznym letargu obojętności. Jedynym pozytywnym aspektem filmu jest grupa wolontariuszy, organizująca poszukiwania chłopca. Jednak czy im się powiedzie? Czy w filmie tym możliwy jest jakikolwiek sukces? I czy odnalezienie chłopca rzeczywiście byłoby sukcesem? Nie rozwiązałoby ono żadnych problemów, wprost przeciwnie, ponownie pojawiłaby się kwestia tego, co należy z nim zrobić, ponownie narażony byłby on na kłótnie rodziców, próbujących wyprzeć się odpowiedzialności za niego; na to, że przecież żadne z nich go nie chce. Świat przedstawiony w obrazie Zwiagincewa jest przerażający, okrutny i zimny. Czy nasza rzeczywistość faktycznie tak wygląda? Czy dla społeczeństwa nie ma już ratunku i skazane jest na pozbawioną uczuć, pustą i ponurą egzystencję, w której nie ma miejsca dla cieplejszych relacji międzyludzkich? Chciałoby się powiedzieć, że reżyser stworzył obraz przesadzony, że niemożliwym jest, aby ludzkość była tak niewrażliwa, tak nienawistna. Lecz nawet jeśli twórca nieco przejaskrawia, to przedstawiona przez niego wizja jest na tyle niepokojąca, że zmusza do zastanowienia się nad tym, czy właśnie nie wkraczamy w erę wysnutej przez niego emocjonalnej pustki, czy nie czai się ona tuż za kolejnym zakrętem naszego cywilizacyjnego rozwoju. Czy pojęcie „niemiłości” powoli nie zagnieżdża się w naszych relacjach z innymi, w naszych codziennych zmaganiach. Odpowiedź na te pytania może okazać się przerażająca, ale jeśli w porę się zorientujemy, może jeszcze uda się powstrzymać ten proces. Film Zwiagincewa bije na alarm, zarysowując problemy i ostrzegając przed takim obrotem spraw. Jest to obraz zdecydowanie wart obejrzenia, bo chociaż napawający strachem i przygnębieniem, to zwracający uwagę na ważne aspekty związane z naszą codziennością, naszym społeczeństwem, jawiącymi się jako obojętne na krzywdę ludzką i uczucia innych, co zwłaszcza w dzisiejszych czasach wydaje się coraz bardziej palącym kłopotem.

Joanna Dołęga

Udostępnij przez: