Niespełnione Nadzieje – Matrix. Zmartwychwstania

Po prawie dwóch dekadach przerwy seria Matrix powróciła na ekrany kinowe. Czy Zmartwychwstania warte są ponownego zajrzenia w głąb króliczej nory? 

Déjà vu 

Thomas Anderson (Keanu Reeves) to szanowany programista, twórca rewolucyjnej gry Matrix, który miewa problemy z odróżnieniem rzeczywistości od fikcji. Bohater uczęszcza na terapię i przyjmuje niebieskie pigułki, mające pomóc mu z problemami psychicznymi. Ponadto nie może oprzeć się wrażeniu, że Tiffany (Carrie-Anne Moss), którą spotyka czasami w kawiarni, wydaje mu się znajoma…

Względnie spokojne życie programisty zostaje wywrócone do góry nogami, gdy napotyka na swojej drodze Bugs (Jessica Henwick) oraz mężczyznę podającego się za Morfeusza (Yahya Abdul-Mateen II). Oboje twierdzą, że Thomas tak naprawdę nazywa się Neo, Matrix jest rzeczywisty i stara się kontrolować bohatera, a Tiffany nazywa się Trinity i w przeszłości łączyło ją z Neo coś więcej. Bohaterowie wyruszają w podróż, której celem będzie odzyskanie tożsamości przez Neo oraz odkrycie, co wydarzyło się przez 20 lat od momentu rozejmu z maszynami. Protagonista pragnie się również dowiedzieć, czy uczucie łączące go z Trinity przetrwało próbę czasu.

Między kreatywnością a lenistwem

Pierwszy akt filmu zapowiada się najbardziej obiecująco. Neo niemający pojęcia, kim jest i odgrywający przypisaną mu w Matrixie rolę, ale jednak kwestionujący swoją rzeczywistość, to ciekawy zabieg. Świat sióstr Wachowskich jest dzięki temu zaprezentowany w nowy sposób, kontrastujący z poprzednimi częściami serii. Terapia, podczas której przepisywane są niebieskie pigułki, oraz scena, kiedy protagonista obserwuje w windzie grupę ludzi wpatrzonych w telefony, mogą wydawać się zbyt trywialne. Są one jednak zgrabnie uwspółcześnioną krytyką zamykania ludzi w systemie, która stanowiła ważny punkt poprzednich części. Im dalej w las, tym częściej reżyserka korzysta z elementów meta, odwołując się bezpośrednio do pierwszych odsłon cyklu. O ile moment, w którym szef Neo mówi, że Warner Bros. zażyczyło sobie sequela Matrixa i dostanie go w ten czy inny sposób, jest zabawny, tak przesadne cytowanie przez reżyserkę wcześniejszych filmów z serii jest męczące i nieangażujące. Jednak nie wszystkie zabiegi opierające się na „recyklingu” fragmentów z poprzednich części są nieatrakcyjne. Jednym z ciekawszych momentów jest przypomnienie Neo, kim jest poprzez wyświetlenie mu sceny zażycia czerwonej pigułki z pierwszej odsłony Matrixa, a następnie postawienie go przed tym samym wyborem. Kiedy jednak w filmie wciąż pojawiają się sceny oparte na podobnym motywie, ciężko oprzeć się wrażeniu, że chętniej obejrzałoby się ponownie poprzednie odsłony serii, zamiast seansu Zmartwychwstania.

„Znam kung-fu”

Kwestią dyskusyjną jest również poziom prezentowanych sekwencji walk. Nieobecne są tutaj znane z wcześniejszych części popisy akrobatyczne, inspirowane hongkońskimi filmami akcji i płynnie łączące wschodnie sztuki walki z użyciem broni palnej. Nowy Matrix wygląda jak film sensacyjny ze średniej półki; pełny jest szybkich cięć, przez które trudno nadążyć za tym, co dzieje się na ekranie. Sytuacji nie ratuje też sama choreografia, pozbawiona kreatywności, za którą oryginalna trylogia jest do dziś pamiętana i lubiana. W dużej ilości scen Neo ogranicza się do używania telekinetycznego pchnięcia, które porównać można z użyciem Mocy w Gwiezdnych Wojnach. Ruch ten wykorzystywany jest tak często, że w połowie filmu zaczyna nudzić, a żadnego urozmaicenia niestety nie otrzymujemy.

Aktorsko najlepiej wypadają Yahya Abdul-Mateen II jako Morfeusz oraz Neil Patrick Harris jako Analityk. Obaj bardzo dobrze wcielili się w swoje role: Abdul-Mateen II poprzez przedstawienie Morfeusza jako bardziej wyluzowanego i świadomego swojej pozycji w Matrixie. Harris z kolei umiejętnie balansuje między zatroskanym o stan pacjenta psychoterapeutą a wyrachowanym programem spajającym cały Matrix i niepozwalającym na naruszenie status quo. Przyjemnie obserwuje się na ekranie Keanu Reevesa i Carrie-Ann Moss, głównie dzięki ich charyzmie i prezencji. Na drugim planie dobrze spisują się też Jessica Henwick jako Bugs, stanowiąca emocjonalne centrum filmu, oraz Jonathan Groff jako Smith, szef firmy, w której pracuje Neo, oraz jego antagonista z poprzednich filmów. Groffa szczególnie należy pochwalić za niepopadanie w parodię występu Hugo Weavinga i znalezienie własnych środków do prezentacji postaci.

 

Ambicje to nie wszystko

Matrix Zmartwychwstania to produkcja, której nie można odmówić ambicji. Próba polemiki z dzisiejszą epoką franczyz i dziedzictwem, jakie seria Matrix pozostawiła po sobie, to przedsięwzięcia godne pochwały. Jednak przez wykonanie, zbyt częste korzystanie z materiałów archiwalnych, hipokryzję w krytyce niepotrzebnego wskrzeszania serii filmowych i zerową kreatywność w prezentowaniu scen akcji stwierdzam, że tym razem lepiej wybrać niebieską pigułkę.

Ariel Grala

Korekta: Zofia Cierocka

Udostępnij przez: