O “Idzie” i polskim Oscarze słów kilka
O filmie Pawła Pawlikowskiego zrobiło się głośno już w 2013 roku, kiedy został nagrodzony Złotym Lwem na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Od tamtej pory, fala sukcesów polskiej produkcji rozeszła się najpierw po Europie, a potem po świecie i zaprowadziła nas aż na galę rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Wygranej nie spodziewał się nawet sam reżyser. Rosyjski „Lewiatan” był przecież dość mocną konkurencją, a sama „Ida” nie jest tworem skrojonym typowo pod Oscara.
Jaki jest więc fenomen „Idy”? Reżyser postawił na nietypową formę. Czarno – białe zdjęcia, które pokazują świat w niecodzienny sposób. Odciągają uwagę od tego, co widzimy zazwyczaj, a podkreślają subtelne piękno i surowość tego, czego być może nie dostrzegamy. Prawie każdy kadr Idy wygląda jak fotografia artystyczna. Ciekawy jest także sposób kadrowania. Z jednej strony, postacie często są „poucinane” – widzimy tylko pojedyncze części ciała, przeważnie głowy. Z drugiej strony, mamy w kadrze bardzo dużo pustej przestrzeni, która aż domaga się wypełnienia. Ta pustka odsyła nas do sfery duchowej, do tego, co niematerialne. Tajemnica, która wisi w powietrzu, jest tu niemalże dostrzegalna i wprowadza atmosferę niepokoju, w której pozostajemy aż do końca projekcji.
Tematyka filmu nie jest jednak niczym nadzwyczajnym. Historia Polaków, którzy mordowali Żydów pojawiła się już wcześniej, chociażby w „Pokłosiu”. Faktem jest, że ta sprawa dalej wywołuje kontrowersje, przez co „Ida” szybko została okrzyknięta przez rodaków mianem antypolskiej produkcji. Według mnie, zdecydowanie taka nie jest, tym bardziej, że historia jest w niej tylko tłem dla opowieści o dwóch przeciwstawnych kobietach, które próbując uporać się z przeszłością, poszukują siebie samych, przyszłości i celu swojego życia. Zamiast stawiać na polityczną polaryzację rzeczywistości, Pawlikowski postanowił poszukać trzeciej drogi – i zdecydowanie dobrze mu to wyszło. Oczywiście, nie mamy w „Idzie” żadnych „fajerwerków”, ale jest to przecież film, który ogląda się w celu kontemplacji, a nie weekendowej rozrywki.
To, co w ostateczności przechyla szalę zwycięstwa na korzyść „Idy”, to aktorstwo. Agata Kulesza, wciela się w trudną postać, która nie może sobie poradzić ze swoją przeszłością – samotnej alkoholiczki, a jednocześnie kobiety odważnej i wyzwolonej. Ta bohaterka jest zdecydowanie jednym z najmocniejszych punktów filmu. Agata Trzebuchowska, która jako naturszczyk i ekranowa debiutantka, zagrała tytułową Idę, pozostawiła po swoim występie naprawdę dobre pierwsze wrażenie. „Pusta” twarz, jaką miała przez większość filmu, pomogła jej wykreować idealny obraz niewinnej, czystej młodej kobiety, która nie doświadczyła wcześniej życia poza bramami zakonu. Właściwie nie miała wiele do zagrania. Sztuką było tu całkowite opanowanie własnych emocji i nie pokazanie na zewnątrz nic, poza delikatnymi grymasami twarzy.
Wiele osób zadaje pytanie, czy „Ida” coś zmieniła? Sam film pokazał, że kino artystyczne ma szansę na wielkie osiągnięcia i być może zachęci polskich filmowców do tworzenia większej ilości ambitnych produkcji. Nie sądzę, jednak, żeby zmienił postrzeganie ludzi na kwestię polsko – żydowską czy inne, bardziej osobiste, problemy poruszone w filmie. Większy wpływ na społeczeństwo miała sama nagroda Akademii. Nagle rozeszła się fala gratulacji ze strony polityków, innych twórców filmowych i osób publicznych. Wcześniejsze, liczne nagrody (było ich poza Oscarem aż 25), nie odbiły się niestety tak głośnym echem. Nikt nie wyjaśnił jeszcze fenomenu popularności Oscarów w Polsce, natomiast wiadomo, że właśnie ta gala filmowa jest w naszym kraju wręcz sakralizowana. Dlatego też teraz, kiedy Polska wreszcie dostała statuetkę za najlepszy film nieanglojęzyczny, w społeczeństwo wstąpił duch dumy narodowej. Wszyscy zaczęli wierzyć w to, że „Polak potrafi” oraz, że obecnie polska kinematografia wcale nie jest taka zła, a może wręcz jest całkiem dobra.
Mam nadzieję, że po sukcesie Pawlikowskiego, polscy filmowcy odważą się pójść o krok naprzód i będą częściej robić ponadprzeciętne kino, bez większych obaw o zbyt małe zyski. „Ida” zarobiła już prawie 11 milionów dolarów. Może przeciętny odbiorca jest już gotowy, żeby zmierzyć się z czymś więcej niż z „Ciachem” czy „Kac Wawą”? Może chce spróbować? Chęci są przecież równie ważne!
Weronika Spaleniak